(święto 13 listopada)
Jeśliby ktoś zapytał o główną przyczynę kłopotów wychowawczych jakie sprawiają rodzicom i nauczycielom dzieci oraz młodzież, to należałoby odpowiedzieć tak: zapomnienie przez jednych i drugich o św. Stanisławie Kostce! Rodzice i nauczyciele w swej masie zapomnieli, że mają w niebie możnego pomocnika w wychowywaniu dzieci i w kształtowaniu charakterów młodzieży. Z kolei dziatwa i młodzież zapomniała, iż ma w niebie swego patrona, przyjaciela, pomocnika i orędownika przed Bożym Majestatem. Kim był ten człowiek?
Zacznijmy od tego, iż wieloma drogimi polskim sercom świętymi musimy się podzielić z sąsiednimi narodami, na przykład św. Wojciechem z Czechami, św. Kazimierzem z Litwinami, św. Ottonem z Bambergi z Niemcami, królową św. Jadwigą Andegawenką z Węgrami. Natomiast św. Stanisław Kostka jest tak głęboko zakorzeniony w historii Kościoła polskiego, w historii Mazowsza, iż całkowicie i bez reszty przynależy do skarbnicy tradycji polskiej. I jeśli Polska jakiemukolwiek cudzoziemcowi powinna się z kimś kojarzyć, to przede wszystkim właśnie ze św. Stanisławem. A więc zapytajmy raz jeszcze, kim był?
Urodził się w Rostkowie, na mazowieckiej wsi, w szlacheckiej, katolickiej rodzinie w 1550 roku. Jego krewni piastowali wiele ważnych funkcji publicznych, jeden z nich – Jan Kostka był kasztelanem gdańskim. W rodzinie panowała religijna atmosfera, szacunek dla rodziców, posłuszeństwo dzieci. Stanisław od najmłodszych lat okazywał odrazę do wszelkiego moralnego brudu. Nawet na zbyt swobodne żarty, a zdarzały się one wśród gości przybyłych do Kostków, chłopiec reagował wielką niechęcią, tak że jego ojciec strofował winnych. Pierwsze nauki Stanisław pobierał w domu u naje tych nauczycieli. W 14 roku życia rodzice wysłali go wraz z bratem Pawłem do Wiednia, gdzie reformacja nie miała nic do powiedzenia i gdzie jezuici prowadzili sławną już szkołę dla chłopców. Wśród kolegów Stanisława znaleźli się chłopcy, którym jego pobożność przeszkadzała, a dokładnie była dla nich wyrzutem sumienia. Z tego powodu dokuczali mu. Niektórzy nawet używali siły. Mimo tych trudności stał się jednym z bardzo dobrych uczniów. W ciągu dnia nie miał wystarczającej dla niego ilości czasu na modlitwę, więc oddawał się rozmyślaniom w nocy. Często surowo pościł i używał dyscyplinki według zasady, iż skoro Pan Jezus dał się dla mnie ubiczować, to i ja powinienem zadać sobie dla Niego ból fizyczny. Pod presją kolegów Stanisław przez krótki czas brał, w ramach przygotowań do dorosłego życia, lekcje tańca. Szybko je jednak przerwał, bowiem zamiłowanie do modlitwy zdominowało całe jego serce. Uznał, że w życiu tańce nie będą mu potrzebne. Jego wiedeńskim hasłem było: „Do wyższych rzeczy jestem stworzony i dla nich winienem żyć”. Gdy poważnie zaniemógł, podjął postanowienie wstąpienia do Towarzystwa Jezusowego jakie założył św. Ignacy de Loyola. Jezuici wiedeńscy jednak wymagali zgody rodziców, a ci planowali dla syna jakąś świecką karierę. Stanisław po trzech latach pobytu w Wiedniu, opuścił stolicę Austrii. Z cichym poparciem jednego z ojców i listem polecającym do św. Franciszka Borgiasza generała zakonu wyruszył do Rzymu, ale droga wiodła przez Augsburg, gdzie spodziewał się najpierw potkać prowincjała prowincji niemieckiej św. Piotra Kanizjusza. Ponieważ prowincjała nie zastał w Augsburgu, dalej wędrował do Dillingen. Tam spotkał prowincjała i poprosił o przyjęcie do zakonu. Upór Stanisława można z powodzeniem porównać do świętego uporu Tereski Martin, późniejszej św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Przełożeni z Wiednia tak pisali o nim: „szlachetny z urodzenia, ale jeszcze bardziej szlachetny cnotą (…) wielki przykład stałości i pobożności, wszystkim drogi, nikomu nie przykry, chłopiec wiekiem i roztropnością mężczyzna, mały ciałem, ale duchem wielki”. W Dillingen sytuacja była zła. Oto wśród jezuitów znaleźli się zwolennicy herezji protestanckiej. Rej wśród zbuntowanych wiódł pewien Polak. Prowincjał był wobec kolejnego przybysza z Polski bardzo sceptyczny, ale ostatecznie przyjął Stanisława na próbę. Chwała za to Panu Bogu! Próba wypadła bardzo dobrze. Stanisław usługiwał w klasztorze wykonując najprostsze prace. Widząc jego pokorę i pobożność, prowincjał wysłał go do Rzymu. W stolicy chrześcijaństwa Stanisław spotkał się z życzliwością generała i został przez niego przyjęty do nowicjatu przy kościele św. Andrzeja. Był szczęśliwy. W końcu osiągnął cel. W Rzymie jego hasłem było: „Początkiem, środkiem i końcem rządź łaskawie, Chryste”. Kiedy jego rodzina dowiedziała się gdzie przebywa, ojciec podjął decyzję o sprowadzeniu syna na Mazowsze, do domu. Stanisław jednak był już dorosły. Odmówił pisząc ojcu, iż powinien być dumny z powołania swego syna. W 1568 roku złożył śluby zakonne. Jeszcze tego samego roku zmarł przepowiadając swoją śmierć. Spoczął w kościele św. Andrzeja w Rzymie. Jego śmierć była radosnym i pełnym spokoju wyjściem z doczesności na spotkanie Boga i Maryi. Jego krótkie życie było wypełnione pragnieniem realizacji powołania zakonnego i bogatą duchowością. W przedziwny sposób skupiły się w jego duszy niczym w soczewce wszystkie cnoty, na czele z pobożnością, czystością i miłością bliźniego. Ujmował swą osobowością otoczenie, tylko najbliżsi długo nie mogli zrozumieć jego wyborów. Z czasem jednak i rodzina pojęła jak wielkim był skarbem.
Już na początku XVII w. pap. Paweł V zezwolił na zawieszenie obrazu Stanisława w rzymskim kościele św. Andrzeja wraz z lampami oliwnymi i wotami. Świadczyło to o żywym kulcie osoby zmarłego zakonnika. Jezuici zaczęli odprawiać Msze św. i odmawiać brewiarz według formularza ku czci Stanisława. W roku 1674 pap. Klemens X ogłosił Stanisława jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego, co równało się wyniesieniu na ołtarze, beatyfikacji. Stanisław był pierwszym jezuitą jaki dostąpił chwały ołtarzy. W 1714 roku pap. Klemens XI wydał dekret kanonizacyjny ogłoszony następnie przez pap. Benedykta XIII w 1726 roku. Został ogłoszony patronem polskich dzieci i młodzieży.
Kiedyś celę św. Stanisława w rzymskim nowicjacie przy kościele św. Andrzeja odwiedził Cyprian Kamil Norwid. Zobaczył tam rzeźbę artysty Piotra Le Grosa przedstawiającą w białym marmurze postać leżącego na łożu śmierci młodzieńca i obraz Matki Bożej, która spuszcza na Stanisława z nieba róże. Urzeczony pięknem rzeźby i obrazu, poeta napisał wiersz:
„W komnacie, gdzie Stanisław święty zasnął w Bogu,
na miejscu łoża jego stoi grób z marmuru
taki, że widz, niechcący wstrzymuje się u progu,
myśląc, że Święty we śnie zwrócił twarz od muru
i rannych dzwonów echa w powietrzu dochodzi.
Nad łożem tym i grobem świeci wizerunek
Królowej nieba, która z Świętych chórem schodzi
i tron opuszcza, nędzy spiesząc na ratunek.
Palm, kwiatów wiele aniołowie niosą,
skrzydłami z ram lub nogą występują bosą.
Gdzie zaś od dołu obraz kończy się ku stronie,
w którą Stanisław Kostka blade zwracał skronie,
jeszcze na ram złoceniu róża jedna świeci:
niby, że po obrazu stoczywszy się płótnie,
upaść ma jak ostatni dźwięk, gdy składasz lutnię.
I nie zleciała dotąd na ziemię – i leci.”
(na podstawie dzieła ks. W. Zaleskiego pt. Święci na każdy dzień, Wyd. Salezjańskie Warszawa 1996)