Drodzy Wierni!
„Jest godzina, abyśmy już ze snu powstali” (Rz 13, 11) – tymi słowami św. Pawła zaczyna Kościół czas Adwentu. Natura zapadła w zimowy sen, a my na jej podobieństwo także chcielibyśmy, gdy śnieg i mróz za oknem, spowolnić tempo codzienności i zimową aurę niejako przedrzemać w domowym cieple. Kościół jednak, głosem świętej liturgii, wzywa nas właśnie teraz do przebudzenia się, do czujnego oczekiwania!
Powyższe pawłowe słowa mają swą wzruszającą historię w dziejach pewnej ludzkiej duszy. Z zrządzenia Bożego stały się one kiedyś przedmiotem rozważań pogrążonego w błędach manicheizmu Aureliusa Augustinusa z Tagasty, późniejszego św. Augustyna z Hippony. Trafiły na grunt bardzo podatny i od razu spowodowały w jego pięknej, szlachetnej duszy zbawienny przewrót. Augustyn pod wpływem tych i dalszych słów św. Pawła zerwał z przeszłością, z grzechem i herezją, nawrócił się szczerze do Boga, rozpoczął nowe życie i w końcu został wielkim świętym, a nawet doktorem Kościoła. Augustyn przed nawróceniem – to obraz wielu z nas. W jego duszy szalała burza. A iluż to jest wśród katolików takich, co żyją w nieustannej duchowej rozterce! Ciało ciągnie ich ku ziemi, do światowych rozkoszy, a dusza wyrywa się wzwyż, ku Bogu. Stąd – bolesna i zacięta walka, która dla wielu, bardzo wielu, niestety, kończy się sromotną porażką. Ciało często odnosi zwycięstwo. Wówczas dusza, znużona i pokonana, pogrąża się w stan odrętwienia i bezczynności. Przychodzi sen, długi i straszny – sen duchowy.
A dusza spać nie powinna, spać nie ma prawa. Musi czuwać! „Czuwajcie!” – taki jest rozkaz Zbawiciela, taka nasza powinność. Kościół św., troszcząc się o nasz los w wieczności, nieustannie przypomina nam tę naszą powinność. „Jest godzina, abyśmy już ze snu powstali – jak ongiś do Augustyna, tak teraz do nas woła Apostoł Narodów – albowiem teraz bliższe jest nasze zbawienie”. Tak, blisko jest zbawienie nasze! Blisko owa doroczna uroczystość Bożego Narodzenia, przyjście obiecanego Mesjasza, Zbawiciela świata.
W naturze cielesnej rozróżniamy sen trojaki: drzemkę, sen właściwy i letarg. Te same trzy stopnie snu mogą być obecne i w życiu duchowym.
Drzemka duchowa zowie się oziębłością. Drzemka jest to stan, w którym ciało ani nie śpi, ani nie czuwa. Zmysły stopniowo spowalniają swą działalność, aż przychodzi całkowite ich obezwładnienie. Prace, wykonywane podczas drzemki, odbywają się machinalnie i bardzo niedokładnie. Taka sama machinalność i niedokładność cechuje człowieka oziębłego. Wśród wrzawy i hałasu świata on wprawdzie przypomina sobie od czasu do czasu o Bogu i o własnej duszy. Nie zrywa jeszcze całkowicie z religią, z Kościołem. Na zewnątrz wykonuje wszystkie praktyki religijne: i na nabożeństwach bywa obecny, i do sakramentów św. przystępuje, i modli się, i nawet pości – ale czyni to wszystko bez zamiłowania, bez przekonania, a jedynie ze zwyczaju, nawyku lub tylko dla oka ludzkiego. Człowiek oziębły modli się, ale ustami tylko. Spowiada się, ale nie dba o poprawę. Grzechów wyraźnie ciężkich się wystrzega, ale bez skrupułu popełnia grzechy lekkie, które usposabiają go do popełnienia grzechu ciężkiego. Zewnętrzne formy życia religijnego są zachowane, ale duch z nich już uleciał i dlatego niewielka jest ich wartość w oczach Boga. Stąd wnioskujemy, że człowiek oziębły gotów jest coś nie coś uczynić dla swej duszy, ale tak naprawdę obchodzi go tylko własne ciało.
Drugim stopniem snu jest sen właściwy, któremu odpowiada obojętność duchowa. Śpiący naprawdę nic nie widzi, nic nie słyszy. Zmysły jego popadają w całkowitą bezwładność, skutkiem czego świat zewnętrzny niejako przestaje dla niego istnieć i tylko wybujała wyobraźnia tworzy długie pasmo dziwacznych sennych widziadeł. Podobnie i człowiek obojętny traci wszelką wrażliwość na rzeczy wyższe, duchowe. Świat nadprzyrodzony nic go nie obchodzi. Nie myśli też wcale o Bogu, o religii, o swej duszy i o jej przeznaczeniu. Jest wyłącznie zajęty doczesnością – tym, co jest na ziemi i co dogadza ciału. Dla wieczności zaś nie ma ani czasu ani sił. Boga nie odrzuca, pożytki płynące z religii gotów jest wciąż uznawać. Ma niekiedy wyrzuty sumienia, odczuwa jeszcze w duszy poruszenia łaski, ale tak jest już zajęty sprawami doczesnymi, że myśl o duszy odsuwa na przyszłość, na godzinę śmierci. Nie dla niego wznoszą się kościoły, nie dla niego biją dzwony, nie dla niego pobudowano ołtarze, ambony, konfesjonały! Ich widok nie porusza żadnej struny w jego duszy. Dumny i pewny siebie, kroczy przez życie aż stanie na progu wieczności i nagłe będzie zmuszony skłonić głowę przed tym, co jest silniejsze od niego – przed śmiercią. Pieszczone za życia ciało stanie się pokarmem dla robactwa, a dusza, zaniedbywana i sponiewierana, pójdzie na sąd Boży bez należytego przygotowania, bez zasług i chwały. O takim to człowieku powiedział Pan Bóg: „Bodaj byś był zimny albo gorący, ale iżeś letni (obojętny), a ani zimny, ani gorący, pocznę cię wyrzucać z ust moich” (Ap 3, 15).
Straszny to stan, ale jest jeszcze groźniejszy – stan duchowego letargu, czyli zatwardziałości. Letarg to już nie chwilowe obezwładnienie, nie wypoczynek, nie sen. To przedsionek śmierci, można powiedzieć „śmierć kliniczna”. Zupełne i długotrwałe znieczulenie wszystkich narządów ciała i władz duszy. Bywało, że i najpewniejsze oko lekarza nie zdołało odróżnić letargu od śmierci rzeczywistej, skutkiem czego nieraz człowieka, dotkniętego letargiem, żywcem kładziono do grobu. I jeżeli wypadki cielesnego letargu zdarzają się nader rzadko, to – na nieszczęście – z letargiem duchowym czyli zatwardziałością ludzkich dusz spotykamy się niemal codziennie.
Grzesznik zatwardziały to najnieszczęśliwsza istota pod słońcem. Pycha, chciwość, bezbożność albo cudzołóstwo wypaczyły w nim sumienie, oderwały go od Boga i oddały w niewolę szatanowi. Względem religii i Kościoła zatwardziali grzesznicy zajmują stanowisko nie obojętne, ale wprost wrogie. W Bogu widzą swego nieprzyjaciela i walczą z Nim, jak mogą. Już samo wspomnienie Boga, Kościoła, duchowieństwa może ich wprowadzić w szał. Czując, że swoimi grzechami poranili w sobie dusze, mówią, że duszy nie ma, że sądu nie ma, że kary nie ma. Wiedząc, że sami jedni Bogu nie dadzą rady, usiłują pozyskać sobie sojuszników, zorganizować niejako armię do wojny z Panem Bogiem i Jego prawami. W tym celu psują swe otoczenie, zarażają bezbożnością wszystkich, z którymi wchodzą w styczność, depczą nogami to, co wcześniej powszechnie uważano za święte i nietykalne. Z zajadłością szatańską prowadzą swe dzieło zniszczenia, lecz w końcu i oni muszą ulec, przywaleni ogromem własnej podłości. Przed zgonem i do nich przychodzi opamiętanie, ale najczęściej jest już za późno. Uschła roślina nie jest już w stanie zaczerpnąć z ziemi soków. Schodzą z tego świata z rozpaczliwym wołaniem: „My głupi (…) zbłądziliśmy z drogi prawdziwej, i nie świeciła nam jasność sprawiedliwości i słońce rozumienia nie wzeszło nam” (Mdr 5, 4–6).
Może jeden z tych trzech stanów i nas ogarnął? Jeżeli tak, to smućmy się, ale nie rozpaczajmy. Obudźmy się i czuwajmy! Godny ubolewania jest stan oziębłości, ale dla chcących łatwy do przezwyciężenia. Groźny jest stan obojętności, ale nie jest to stan beznadziejny. Straszny, prawie beznadziejny, jest stan człowieka dotkniętego letargiem czyli stan duszy, która popadła w zatwardziałość, ale przecież i na letarg jest lekarstwo. Cóż to za lek? Łaska Boża, która nie może być pokonana żadną siłą. Ona kruszy granit. Ona z pustyni czyni czarnoziem. Ona zwycięża nawet samą śmierć i może z największego grzesznika uczynić świętego. Ale do tego trzeba dwóch rzeczy: powstania ze snu i czuwania. Trzeba sobie moc łaski Bożej uświadomić (przebudzenie) i trzeba o łaskę Bożą prosić (czuwanie). Nie śpijcie, lecz czuwajcie – to głos Boga-Człowieka, naszego Zbawcy i przyjaciela. To testament Jego, krwią i potem zapisany w Ogrodzie Oliwnym. „Czuwajcie!” – bo czuwanie to powinność chrześcijańska. „Czuwajcie a módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie” (Mt 26, 41). Powinnością zaś naszą jest walczyć ze złem i usuwać zło ze świata. Nie na próżno kazał nam Zbawiciel codziennie prosić w „Modlitwie Pańskiej”: „I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego”. Czuwanie usuwa pokusę, a razem z nią i zło.
Czuwajmy, bo czuwanie to znak roztropności i jedyny środek zabezpieczenia się przed wrogiem. „Trzeźwymi bądźcie a czuwajcie: boć przeciwnik wasz, diabeł, jako lew ryczący, krąży, szukając kogo by pożarł” (1 P 5, 8). Najstraszniejszymi wrogami dusz są: świat, szatan i nasze własne ciało. Ci wrogowie ciągle zastawiają pułapki na nasze dusze. Dzielny i roztropny wojownik nigdy wroga nie lekceważy, a zatem i my musimy zachować nieustanną czujność, bo „bojowaniem jest żywot człowieka na ziemi” (Job 7, 1). Dopóki żyjemy, dopóty musimy się zmagać z przeciwnościami i zagrożeniami, a więc – musimy czuwać i mieć się na baczności.
Czuwajmy, bo czuwanie i tylko czuwanie może nam zapewnić szczęśliwą wieczność. „Błogosławieni owi słudzy, których przyszedłszy, Pan znajdzie czuwających” (Łk 12, 37). Powstańmy zatem my, którzy śpimy, ze snu duchowego! „Jest godzina, abyśmy już ze snu powstali”. Ileż to zabiegów, ile trosk, pracy i wydatków ponosimy, aby naszemu ciału było dobrze! Mozołów i wyrzeczeń, pieniędzy i nocy nieprzespanych – niczego nam nie szkoda, gdy chodzi o dobro ciała. Dajmy i duszy cokolwiek! Czyż nie warta tego? Przecież to ona odróżnia nas od zwierząt i czyni podobnymi do Boga. To ona, w odróżnieniu od ciała, jest nieśmiertelna. Ciało, zanim dostąpi zmartwychwstania w dniu ostatecznym, musi ulec rozkładowi i śmierci. Nie zagrzebujmy się w zmysłowości, bo to poniża, hańbi i upodobnia nas do robaków, bojących się słońca i światła. „Jesteśmy dla nieba stworzeni i obcowanie nasze z niebianami być musi” (Fil 3, 20).
Na czym ma polegać to przebudzenie się duszy? Na odrzuceniu wielkim aktem woli grzechu i umiłowaniu cnoty. To nic, że wola słaba. To nic, że po szczytnych postanowieniach często szybko przychodzą porażki i wracają dawne grzechy. Nie zrażajmy się tym. Ponawiajmy uparcie wielki akt woli zerwania z grzechem i przylgnięcia do cnót oraz prośmy Niepokalaną o pomoc. Na żadną duchową walkę nie wyruszajmy sami. To byłby krok w przepaść! Uciekajmy się pod obronę Niepokalanej. Wyruszajmy z Nią! Pozwólmy się Jej prowadzić. Jeśli trzeba także do konfesjonału, do spowiedzi świętej poprzedzonej rachunkiem sumienia, żalem i postanowieniem poprawy. „Noc przeminęła, a dzień się przybliżył. Odrzućmy tedy uczynki ciemności a obleczmy się w zbroję światłości” (Rz 13, 12). Niech wraz z chwilą obecną przeminie dla nas noc grzechu, a rozpocznie się dzień cnoty i niech trwa na zawsze. A gdy noc grzechu przeminie – „jako we dnie uczciwie chodźmy: nie w biesiadach i w pijaństwach; nie w łożach i niewstydliwościach; nie w zwadzie i zazdrości. Jako we dnie uczciwie chodźmy”. Ciało niech będzie poddane duszy i niech jej służy, aby z nią razem mogło królować w wieczności. Tylko tak postępując, „obleczemy się w Chrystusa” i będziemy mogli zawołać ze św. Pawłem: „żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus”, oraz godnie spędzimy święty czas Adwentu.
Wasz duszpasterz, ks. Edmund Naujokaitis
(Biuletyn informacyjny, Nr 25, grudzień 2009)