XV niedziela po Zielonych Świątkach, 13.09.2009

Drodzy Wierni!

Ewangelia dnia dzisiejszego mówi nam o śmierci i życiu. Nie ma nic dla człowieka ważniejszego jak to, co się w tych dwóch słowach mieści.
Gdy Jezus ze swoimi uczniami się zbliżał do miasta Naim, wyniesiono umarłego, aby go pogrzebać; był to młodzieniec. Tak panuje śmierć nad ludzkością, że nie tylko wszyscy umrzeć muszą, ale każdy, stary czy młody, każdego czasu umrzeć może. Śmierć wszystkich ludzi już przy narodzeniu naznaczyła jako swoją własność, i od urodzenia każdy człowiek jest poddany śmierci, jest pod mocą śmierci, i swego życia ani chwili nie jest pewien.
Szczęśliwy ten, który umiera, gdy nadeszła przeznaczona mu godzina! Czy młodzieńcowi, którego z Naim wynoszono, opłakiwanego przez pozostałą samotnie matkę, była to godzina przeznaczona? Czasami grzebie się młodych ludzi, którzy jeszcze mieli i mogli żyć, którzy swoją śmierć sami zawinili głupotą i wyuzdaniem. O młodzieńcu z Naim przypuszczać możemy, że tak młodo umarł z woli Bożej, aby w nim objawiła się moc Jezusa.
Każdemu człowiekowi przeznaczone jest raz umrzeć: w tym wszyscy są równi. Lecz w sposobie, w jakim kto umiera, jest wielka różnica. Jaka różnica między śmiercią sprawiedliwego a śmiercią grzesznika? Sprawiedliwy umiera z pełnym pokory poddaniem się woli Bożej. Oddaje swoje życie Temu, który jest panem życia i śmierci. Z wdzięcznością oddaje Bogu talent, który mu był powierzony i życzy sobie tylko, aby go był wierniej i gorliwiej używał. Więc w skrusze wspomina wszelką winę swojego życia i mówi: „Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu“. Pragnie być po śmierci połączonym z Tym, który mu był Zbawicielem w życiu, dlatego przyjmuje Go jeszcze raz w Najświętszym Sakramencie. Przy boku Tego, który jest zmartwychwstaniem i życiem, pragnie przejść do wieczności. Aby szczęśliwie przebyć ostatnią walkę i za łaską Bożą zwyciężyć wszelkie bóle i strachy śmiertelne, aby oczyszczonym być ze wszystkich pozostałości grzechu, otrzymuje sakrament Ostatniego namaszczenia. I tak odchodzi w pokoju, a spokój śmierci przemienia jego oblicze łagodnością.
Jak strasznie zaś umiera grzesznik! Kurczowo czepia się życia, którego jednak zatrzymać nie może; dusza jego pełna jest lęku i rozpaczy; musi umrzeć, a nie chce. Czemu? Bo ma opuścić to, do czego jego serce przylgnęło w calem życiu. Wszystko, co ukochał, było tu na ziemi, i oto ma to opuścić. Ma pójść i zdać rachunek przed Tym, któremu nie służył. Jakże ma się stać przed sędzią? Wszystko stracone, nic nie pozostało, tylko sąd i wieczność, a obydwa napełniają go strachem. Czemu nie wyciągnie rąk do Boga, który jedynie może i chce mu pomóc? Jest zbyt dumny lub zbyt zimny, lub zbyt zatwardziały, lub zbyt małoduszny. Wprawdzie dręczy go rozpacz, lecz jego serce jest bez żalu, bez modlitwy, bez siły i otuchy. Przed duszpasterzem stroni, nie chce go widzieć; o sakramentach świętych nic nie chce wiedzieć. Straszliwa śmierć, straszliwe przejście do wieczności!
Gdy człowiek umrze, zwłoki jego się grzebie. Tę ostatnią przysługę chciano też oddać młodzieńcowi z Naim. Pogrzeb ma niejako zwrócić ziemi, co się z niej wzięło. Dusza wróciła do Boga, od którego wyszła, ciało oddaje się ziemi, z której zostało wzięte. Grzebie się także umarłego dlatego, bo nasienie trzeba dożyć do ziemi, jeżeli ma zmartwychwstać. Pogrzeb to posiew. Siewcy kładą nasienie do ziemi, jakiem je znajdują; od nich nie zależy, czy to dobre czy złe nasienie. To zależy od nasienia samego. Jak różnymi będą ciała, które kiedyś wyjdą z grobu i które objawią wewnętrzną naturę nasienia! Jeszcze i to znaczenie ma grzebanie: jakby ścielimy umarłe ciało do spoczynku, ciało ma spać w spokoju. Tyle mozołu, tyle pracy i cierpienia przebyło wśród życia; teraz przyszedł sabat, i umęczone ciało ma mieć odpoczynek. Lecz czy ono pokój znajdzie? Ciało zapewne teraz odpoczywać będzie, ale czy dusza także? Aby znaleźć wieczny odpoczynek, trzeba więcej niż być złożonym w groble. Jeśli dusza w życiu była bez pokoju, nigdy zadowolona, nigdy Bogu oddana, igrzysko namiętności, rozdarta grzechami, to też i w śmierci nie może spodziewać się pokoju.
Przy tym wszystkim rozumiemy, że tylko ciało składamy do grobu, dusza zaś idzie do Boga. Wierzymy także w zmartwychwstanie ciała. Mówi Apostoł (1 Kor 15, 42): „Bywa wsiane (ciało) w skazitelności, powstanie w nieskazitelności“. Jest to coś cudownego, mówimy więc i pytamy: po czym to możemy poznać? Nie sądzimy, że w niebie niema zmiłowania dla tych wielu, których zabrała śmierć. Gdy Jezus ujrzał matkę płaczącą, litością się wzruszył. Czy nie miałby być poruszony i łzami tylu ludzi, którzy gorzko opłakują swych zmarłych? A jeżeli żądamy znaku dla naszej wiary w zmartwychwstanie umarłych, to uważajmy, co czyni Pan Jezus. Przystępuje do zmarłego i mówi: „Młodzieńcze, mówię tobie, wstań!“ Umarły podnosi się i zaczyna mówić. Tu się spełnia słowo: „Jam jest zmartwychwstanie i żywot. Kto we Mnie uwierzy, żyć będzie, choćby też umarł“ (Jo 11, 25). „Nadchodzi godzina, kiedy wszyscy, co są w grobach, usłyszą głos Syna Bożego; a ci, co dobrze czynili, wynijdą, by zmartwychwstać do żywota; ci zaś co czynili źle, by zmartwychwstać na sąd“ (Jo 5, 28).
Jezus po wskrzeszeniu młodzieńca oddał go jego matce. Jaka radość dla matki! Jaka zmiana z najgłębszej boleści do największego szczęścia! Z pewnością to szczęście ledwie mogła pojąć, ledwo uwierzyć, że to jest rzeczywistością, na co patrzała. Widziała umiłowane rysy syna, słyszała jego głos, miała go w swoich ramionach. Stała się rzecz niesłychana, śmierć wydała swoją zdobycz. Od tej chwili niesłychane już nie jest niesłychanym, niezmierne szczęście posiadania naszych umiłowanych zmarłych zostało nam zapewnione. To, co Pan Jezus uczynił dla wdowy z Naim, jest obrazem tego, co chce uczynić dla całego świata. Wszystkich, którzy się miłują, chce połączyć.
Słyszy się lękliwe pytanie, czy w przyszłym świecie naszych ukochanych odnajdziemy i rozpoznamy. Serce pragnie wiecznej szczęśliwości, ale nie może sobie jej wyobrazić bez spotkania ukochanych. W tej Ewangelii mamy odpowiedź na to pytanie i upewnioną nadzieję. Jezus oddaje płaczącej matce umiłowanego syna, i to uczyni wszystkim, którzy opłakują swoich umarłych. Miłujących się połączy w wiecznym życiu. Odnajdziemy się i rozpoznamy. Także Mojżesz i Eliasz, którzy się ukazali przy Przemienieniu Pańskim, odnaleźli się i poznali w owem życiu. Lecz nie każde spotkanie się w przyszłym życiu jest radosne. Bogacz ewangeliczny widział także ubogiego Łazarza w wieczności, lecz widział go zdała na łonie Abrahama, gdy on sam łaknął w piekle. Naprawdę, jest coś wielkiego w tym spotkaniu się w wieczności, ale niech nikt nie myśli, że szczęśliwe spotkanie rozumie się samo przez się.
Ewangelia mówi o wdowie, która straciła jedynego syna. Czy nie było dosyć dla biednej niewiasty, że była wdową, czy trzeba było jeszcze straty jedynego syna? Czemu tyle ciosów spotkać musiało biedną samotną niewiastę? Tak się dzieje często i dziś, powtarza się ciągle w życiu, że nieszczęście przychodzi za nieszczęściem. A my pytamy, dlaczego, lecz zgłębić nie możemy i nie pojmujemy niezbadanych dróg opatrzności. Ale wiemy, jak mówi Pismo św., że Bóg tych miłuję, których biczuje, a tych biczuje, których miłuje.
Doświadczenia mają swoją miarę i swój koniec, i gdy bieda największa, pomoc Boża jest najbliższa. Położenie wdowy z Naim było ponad wszelką miarę rozpaczliwe, a jednak mówi do niej Jezus: „nie płacz“. Nie ma tracić otuchy w całej swej nędzy, bo Ten, który jej zesłał cierpienie, odmierzył je i odważył. Stoi już przy niej z gotową pomocą, już wyciągnął rękę, aby jej zwrócić najdroższe dobro, które tak gorzko opłakała. Wierzmy mocno, że cierpienia, chociaż gorzkie i twarde, mogą się zamienić tylko w radość. Wierzmy mocno, że Ten, który jest pełen miłosierdzia, stoi zawsze blisko. Czy nam krzyż będzie odjęty już prędko, nikt nie wie, ale to wiemy, że nie jest on nad nasze siły. I wiemy także, że którzy we łzach sieją, w radości zbierać będą. Nośmy krzyż swój w pokorze i cierpliwości i usłuchajmy głosu Pańskiego: „nie płacz“.
Ale czy płakać nie mamy? Czy łzy nie są czymś naturalnym, darem Bożym? Są nim z pewnością. Łez sprawiedliwej boleści ganić nie można, tylko łzy pogańskiej rozpaczy. Jezus także płakał. Ale Jego łzy były łzami miłości. Nasze łzy płyną nazbyt często z zawiedzionej miłości własnej lub małodusznej rozpaczy. Drogocennymi u Boga są łzy pokuty i miłości, i niechaj nas Bóg zachowa przed zatwardziałem sercem i wyschłym okiem!
Gdy się zmarły młodzieniec nagle podniósł, wszystkich przejął wielki strach. Chwalili Boga, mówiąc: „Wielki prorok powstał wśród nas, a Bóg łaskawie wejrzał na lud swój“. Strach przejął ich na widok wskrzeszenia do życia. Śmierć, ten sprzeciw natury, stała się nam naturalną, a życie, które śmierć pokona, napełnia nas zgrozą. Lecz zgroza ta jest tylko chwilową, mija szybko, a ją zastępuje radość i chwała. „Bóg wejrzał łaskawie na lud swój“, tak woła lud głośno; zaprawdę, zbliżył się On do ludu, i to w Synu, bo kto Syna widzi, widzi też i Ojca. Syn wzruszył się widokiem płaczącej wdowy – pokazuje się w Nim nieskończenie miłosierne serce Ojca. Syn przywołuje młodzieńca do życia – to jest ta siła Ojca, która wszystko tworzy, życie daje. Syn oddaje młodzieńca matce – to jest miłość Ojca wszystko pocieszająca, wszystko łącząca. Widzimy, że w Synu przybyło litościwe serce, wszechmocna siła, odzyskana łaska i pociecha. Bóg łaskawie wejrzał na lud swój.
Ile na ziemi biedy i śmierci, łez i jęku, to pochodzi od człowieka i grzechu. Człowiekowi samemu sobie pozostawionemu przeznaczona jest śmierć i nędza. Lecz gdy Bóg do ludu swego się zbliży, śmierć i nędza musi ustąpić. Gdzie jest życie, wskrzeszenie i odnalezienie się, tam Bóg się zbliżył, tam widzimy Jego obecność i działanie. Chwalmy Go, gdziekolwiek napotkamy ślady Jego miłości pełnego działania, nieskończone Jego miłosierdzie. Gdzie grzesznicy pokutują, gdzie słabi mężnieją, gdzie smutni doznają pociechy, tam Bóg w swoim Synu zbliżył się do swego ludu. Jemu niech będzie chwała na wieki. Amen.

Ks. E. N.

Na podstawie: Ks. Wł. Sypniewski, Niedzielne Ewangelje, t. II, Poznań, 1921, s. 170.