XIII niedziela po Zielonych Świątkach, 30.08.2009


Drodzy Wierni!

Wiemy, jaką okropną chorobą jest trąd. Choroba ta tworzy na ciele gnijące rany, ona przeważnie panuje w krajach cieplejszych, a stamtąd przeniesioną została do Europy. Zazwyczaj jest ona nieuleczalna, zaraźliwa, trwa długo, zadaje straszliwe męki. Z listów katolickich misjonarzy wiemy, że w czasach nowszych pozakładano na Wschodzie osobne osady dla trędowatych, w których dla powstrzymania zarazy gromadzą ich, leczą i pocieszają. I misjonarze, i zakonnice, obejmujący opiekę nad tymi nieszczęśliwymi, przygotowani są z góry na śmierć, jakoż naprawdę wiele ich zginęło, poświęcając się z miłości dla bliźnich.
Widać, że takie osady istniały także za czasów Chrystusa Pana, bo czytamy w Ewangelii dzisiejszej, że gdy Zbawiciel wchodził do pewnego miasteczka, wybiegło Mu naprzeciw 10 mężów trędowatych, którzy wołali: „Jezusie nauczycielu! zmiłuj się nad nami!“ Zbawiciel, który szczególniejszą miłość okazywał chorym i nieszczęśliwym, wysłuchał też tych dziesięciu nędzarzy, albowiem rzekł do nich: „Idźcie i ukażcie się kapłanom“. Jedno wszechmocne słowo wystarczyło; bez używania leków znikł szkaradny trąd i wróciło zupełne zdrowie.
Ale oprócz trądu cielesnego, istnieje jeszcze trąd duszy, a tym jest grzech śmiertelny. Między grzechem a trądem zachodzi też wielkie podobieństwo. Trąd jest obrzydliwy dla ludzkich oczu, grzech wstrętny jest oczom Bożym. Trąd wyklucza z towarzystwa ludzi, a grzech z nieba, z towarzystwa Aniołów i Świętych. Trąd sprawia wielkie boleści, a grzech dotkliwe zgryzoty sumienia. Trąd jest zaraźliwy, a grzech także szerzy zepsucie. I na koniec trąd prowadzi ku śmierci, a grzech wtrąca duszę w wieczne potępienie. Na tę chorobę duszy niema środka w aptece, nie uleczy jej żaden lekarz, tylko Chrystus Pan, który uzdrowił onych 10 trędowatych. Aby zaś dostąpić uzdrowienia, trzeba to czynić, co oni czynili.
Najpierw, powiada Ewangelia, „zabieżeli Panu“, to jest wyszli przeciw Niemu, szukali Go. Więc i my powinniśmy szukać P. Jezusa sercem pokornym i pragnącym uzdrowienia, bo choć Bóg każdego grzesznika woła i ciągnie do siebie, chce On jednak, aby grzeszny człowiek sam pragnął świętej Jego łaski, żeby Mu dobrowolnie otworzył serce. „Oto stoję u drzwi i kołacę, – tak mówi Bóg w Księdze Objawienia, – i kto by Mi otworzył, wnijdę do niego i będę z nim wieczerzał“ (Obj 3, 20).
Trędowaci nie tylko zabieżeli P. Jezusowi, ale, jak czytamy, „stanęli“. I my mamy za ich przykładem zastanowić grzechy, powstrzymać swoje złości, jako upomina Prorok: „Synu! jeśliś zgrzeszył, nie przydawaj drugi raz“ (Ekkl 21, 1), bo dopóki leżysz w grzechu, dopóki go nie opuścisz, dopóty nie uzyskasz oczyszczenia. I św. Paweł woła: „Wstań który śpisz, powstań, a oświeci cię Chrystus“ (Efez 5, 14).
Trędowaci, jak powiada Ewangelia dalej, „stanęli z daleka“, uznając swoją niegodność. I my również ukorzmy się przed Bogiem, wstydźmy się naszych grzechów żałując za nie z całego serca, bo im się więcej uniżymy, tym bardziej przybliżymy się do Niego, bo „serca skruszonego i uniżonego, – mówi Dawid, – Boże nie wzgardzisz“ (Ps 50, 19).
Trędowaci, podniósłszy głos, wołali: „Jezusie, nauczycielu, zmiłuj się nad nami!“, okazując tymi słowy, że znają swoją chorobę. I my mamy wołać do Pana, mamy wyznać i wypowiedzieć wszystkie rany duszy, wszystkie nasze upadki.
Na koniec, gdy Pan rzekł: „Idźcie i okażcie się kapłanom“, trędowaci uczynili to ochotnie, bez odwłoki i bez wymówki, więc i my musimy dokładnie i sumiennie odprawić naznaczoną pokutę, choćby trudną i przykrą.
„I siało się, – powiada Ewangelia, – gdy szli, byli oczyszczeni“. W starym Zakonie byli kapłani także lekarzami, badali chorych na trąd, czy już są uzdrowieni i wydawali poświadczenie, czy mogą mieszkać z ludźmi pospołu. W Nowym Zakonie otrzymali kapłani władzę większą. Słowami: „Których odpuścicie grzechy, są im odpuszczone“ (Jan 20, 23), dał im P. Jezus moc, aby Jego imieniem uzdrawiali trędowatych na duszy. Innego środka do uleczenia grzechu niema, tylko rozgrzeszenie kapłańskie.
Jeden i jedyny tylko istnieje wyjątek od tej reguły. Jeżeli ktoś spowiadać się chce i żąda, ale żadnym sposobem nie może mieć kapłana, bo albo gwałtowna choroba nie zostawia czasu na jego przywołanie, albo ksiądz dla nieprzełamanych przeszkód nie może się dostać do chorego, w tym jedynym wypadku odpuszcza Bóg wszystkie winy bez rozgrzeszenia kapłańskiego, jeśli widzi w grzeszniku doskonały żal, pochodzący z miłości Boga, pragnienie Spowiedzi i chęć wypełnienia pokuty.
Nie odciągajmy się więc od Spowiedzi, ale za przykładem 10 trędowatych szukajmy jej, śpieszymy się do niej, bo tylko w tym Sakramencie może być uleczony trąd duszy.
Przypatrzywszy się trędowatym przed cudownym uzdrowieniem, rozważmy jeszcze ich zachowanie się po ustąpieniu trądu. Ewangelia tak nam to zachowanie się opisuje: „A jeden z nich, gdy obaczył, że był uzdrowiony, wrócił się, głosem wielkim chwaląc Boga i padł u nóg Jego, dziękując, a ten był Samarytanin“. Zatrzymajmy to dobrze w pamięci, że pośród dziesięciu tylko jeden poczuł się do wdzięczności, a ten jeden nie był żydem, tylko Samarytaninem, więc cudzoziemcem. Z tamtych dziewięciu żaden nie wrócił i nie dziękował. Zabolało widać serce Pańskie na widok niewdzięczności, bo Jego usta poczęły się żalić: „Czyliż nie dziesięciu było uzdrowionych, a dziewięciu gdzież są? Nie znalazł się, któryby się wrócił i dał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec?“ O uleczenie umieli prosić i dar zdrowia wszyscy wziąć umieli, ale do podzięki znalazł się zaledwie jeden.
Cnota wdzięczności zawsze była rzadka między ludźmi i jest rzadka dotąd, natomiast brzydka niewdzięczność jako chwast rozrasta się i rozkrzewia. I w naszych czasach również na stu zaledwie dziesięciu znajdzie się wdzięcznych, reszta odpłaca się nie tylko ludziom, ale też i Bogu brzydką niewdzięcznością. Trzy są stopnie, albo rodzaje niewdzięczności. Pierwszym jest, że ludzie za dobrodziejstwa wzięte od Boga nie dziękują wcale. Na przykład choruje ktoś z osób bliskich i drogich, wtedy matka, czy żona, czy siostra wołają do Boga: „Panie, zmiłuj się, uzdrów chorego“. Zdarzy się ważna sprawa w sądzie i niebezpieczeństwo, aby przegrawszy nie ponieść dotkliwej straty, wtenczas każdy się śpieszy do prośby, do modlitwy. Gdy zaś ów chory wyzdrowieje, gdy się proces pomyślnie rozstrzygnie, zapomina się o Bogu, nie myśli się o podziękowaniu. Porachujmy się sami ze sobą, czy zawsze dziękowaliśmy, gdy nas Bóg uwolnił od złego, od którego się wypraszali, albo obdarzył dobrem, którego gorąco pragnęli? Mało jest na świecie Abrahamów, którzy by jak on po zwyciężeniu nieprzyjaciół i uratowaniu swego bratanka Lota zdobyte na wrogach rzeczy złożyli z podziękowaniem na ofiarę Bogu. Mało jest Dawidów, którzy by jak on po zabiciu Goliata, szli z podzięką do przybytku Pańskiego. My podobni jesteśmy raczej do onych dłużników, którzy, gdy im potrzeba pieniędzy, pięknie proszą o pożyczkę, obiecują na czas oddać, ale gdy czas oddania przyjdzie, gniewają się na upominających i ledwie prośbą albo groźbą dadzą się skłonić do oddania. I do nas tedy, jak do onych trędowatych mógłby Pan śmiało się odezwać: „Nie znalazł się, któryby się wrócił i dał chwalę Bogu“, tylko zaledwie jeden.
Drugi stopień niewdzięczności na tym znowu polega, że wzięte od Boga łaski przypisujemy nie Bogu, ale ludziom, albo własnym zabiegom. Bez Boga, mówi stare przysłowie, ani do proga. „I my sami, – pisze Tertulian, – i wszystko nasze, nie jest nasze, lecz Boskie“. Bóg uzdrawia chorych, cieszy smutnych, dźwiga upadłych; On daje zdrowie, pomnaża siły, darzy majątkiem, zasłania od nieszczęścia. A jakoż się ludzie zachowują? Komu oni wzięte dary przypisują? Od Boga biorą, a dziękują ludziom, albo własnemu przemysłowi, a jeśli czasem o Bogu wspomną, zaraz sobie myślą: my na to zasłużyli. Archanioł Rafał, przewodnik Tobiasza, wskazuje nam inne postępowanie: kiedy bowiem stary i młody Tobiasz naradzali się, jakby mu nagrodzić liczne dobrodziejstwa; kiedy mu ofiarowali połowę swego majątku, rzekł Archanioł Rafał: „Gdym był z wami, byłem z woli Bożej, Jego błogosławcie i śpiewajcie Mu“ (Tob 12, 18). Wam się zdawało, że ja to wszystko uczynił, ale nie tak się rzecz ma. Nie chciejcie równać sługi z Panem, bo ja był tylko narzędziem ręki Bożej, która przezemnie działała. Naprzód Bogu dziękować trzeba, a po bogu ludziom, bo „ani ten, który szczepi, – pisze św. Paweł, – jest czym, ani, który polewa, ale Bóg, który pomnożenia dawa“ (3, 7).
Trzeci stopień niewdzięczności tak się objawia, że ludzie nadużywają łask i darów wziętych od Boga, obracając je na Jego obrazę i własną szkodę. Takim był niegdyś Salomon, bo wyniesiony na tron ręką Bożą, obdarzony nadzwyczajną mądrością, przy końcu życia posunął się do takiej złości, że brał sobie poganki w żony i palił bożkom swoich żon kadzidło. Takimi byli żydzi, którym P. Jezus tyle dobrego uczynił, a oni potem Go oskarżyli i przybili do krzyża. To samo widzimy w naszych czasach: jednym Bóg przywraca zdrowie, a oni wyzdrowiawszy, oddają się rozpuście; drugim daje majątek, a oni obracają go na pijaństwo; trzecim daje bystry rozum, a oni go używają na oszukaństwa i wymyślania błędów. Za dary i łaski Bóg nie otrzymuje od nas czci i powinnej chwały, przeciwnie można by powiedzieć, że ile dobrodziejstw weźmiemy, tyle krzywd Bogu wyrządzamy. Dlatego Bóg żali się przez usta Proroka Izajasza: „Słuchajcie niebiosa i weźmij w uszy ziemio, wychowałem syny i podwyższyłem, a oni Mną wzgardzili. Poznał wól Pana swego i osioł żłób Pana swego, a lud Mój nie zrozumiał“ (Iz 1, 2).
Więc naśladujmy owego wdzięcznego Samarytanina. Jako on, uzdrowiony z trądu, wrócił się i upadł Panu Jezusowi do nóg, tak i my za każdą łaskę, za każdy otrzymany dar, szczególnie zaś za oczyszczenie z trądu duszy, składajmy Bogu dzięki, powtarzając słowa psalmu Dawidowego: „Cóż oddam Panu za wszystko, co mi dobrze uczynił? Ofiaruję ofiarę chwały, a imienia Pańskiego wzywać będę“ (Ps 115, 12. 17). Amen.

Ks. E. N.

Na podstawie: X. Tomasz Dąbrowski, Homilie na niedziele…, W. 1911