XII niedziela po Zielonych Świątkach, 23.08.2009


Drodzy Wierni!

Jeszcze w raju obiecał Pan Bóg zesłać Zbawiciela i tę obietnicę ciągle powtarzał, ale nie oznaczył wyraźnie czasu, kiedy się pojawi. I Patriarchowie, i Prorocy gorąco pragnęli własnymi oczyma oglądać twarz i dzieła Mesjasza. Umarł jednak ojciec narodu żydowskiego Abraham, pomarli Prorocy i szeregi królów i nie oglądali Tego, który miał przynieść błogosławieństwo wszystkim narodom.
Dopiero po czterech tysięcy lat tęsknego oczekiwania zstąpił Mesjasz z nieba, przyjął ludzkie ciało z Maryi Panny, i w trzydziestym roku życia rozpoczął swoją działalność. I czego nie doczekali się ani Patriarchowie ani Prorocy, ani królowie żydowscy, to zobaczyli Apostołowie. Dlatego powiada do nich P. Jezus w Ewangelii: „Błogosławione oczy, które widzą, co wy widzicie, bo powiadam wam, iż wielu Proroków i królów żądali widzieć, co wy widzicie, a nie widzieli, i słyszeć, co wy słyszycie, a nie słyszeli”.
I my należymy także do błogosławionych i szczęśliwych. Nie widzieliśmy wprawdzie na własne oczy Osoby Chrystusa Pana, nie słyszeliśmy własnymi uszami Jego nauk, ale znamy dobrze Go i Jego naukę, bo Ewangeliści ją wiernie spisali, za natchnieniem Ducha świętego, i pozostawili dla nas wszystko, co sami widzieli i słyszeli. Ewangelia tedy, zawierająca zbawienną naukę Chrystusową, – naukę dającą szczęście doczesne i wieczne, to nasz niewymownie wielki skarb. Sakramenty święte, w których Zbawiciel obsypuje nas łaskami, gładzi grzechy i przyodziewa szatą świętości, – to nasze bogactwo. Najwyższym zaś zaszczytem i szczęściem naszym jest Chrystus Pan żywy, prawdziwy Bóg, utajony pod postaciami chleba i wina. Zaprawdę, ani Patriarchowie, ani Prorocy, ani królowie, żyjący przed Narodzeniem Zbawiciela, tego nie widzieli, co my widzimy, ani nie słyszeli, co my słyszymy. A nawet i dziś jeszcze liczne miliony ludzi, którzy są pogrążeni w ciemnościach bałwochwalstwa, nie znają i nie posiadają owych pociech i skarbów duchowych, które my katolicy posiadamy. To też dziękujemy Najwyższemu za to, że nas wywyższył i odznaczył, czyniąc uczniami Chrystusowymi. Biedny ten, kto tego szczęścia nie czuje, a biedniejszy jeszcze, kto z niego nie korzysta.
Słysząc o szczęściu, jakiego dostępują wszyscy, którzy słuchają nauki Zbawiciela, przystąpił doń, powiada Ewangelia, żyd uczony i biegły w prawie Mojżesza i zapytał: „Nauczycielu! co czyniąc, dostąpię żywota wiecznego?“ Mądre i ważne pytanie! I my je sobie często zadawajmy, bo wiadomość zbawienia duszy jest najpotrzebniejsza i najpożyteczniejsza. Choćbyście umieli honory i stanowiska zdobywać; choćbyście słynęli z mądrości i bystrości, wszystko to marne, bo szybko przemija, ale zbawienie trwa wiecznie. I odwrotnie, choćbyście nie posiadali żadnej nauki, ale umieli zbawić duszę, mądrzejszymi się staniecie od wszystkich mędrców. Na przykład św. Izydor był oraczem, człowiekiem prostym i nieoświeconym; święta Genowefa również nie czytała żadnych ksiąg; mnóstwo pustelników wcale nie znali pisma, umieli jednak zbawić duszę, więc zasiadają dziś w królestwie Bożym.
Umiejętność zbawienia duszy ma pierwszeństwo przed wszystkimi innymi. A gdzież można jej nabyć? w której szkole, u jakiego nauczyciela? O tym mówi Zbawiciel także w dzisiejszej Ewangelii, powiada bowiem onemu, który Go pytał: „W zakonie co napisane, jako czytasz?“ W zakonie, czyli w prawie Mojżeszowym, które wam dał Bóg na górze Synaj, dowiesz się, co trzeba czynić, aby zbawić duszę.
Tą odpowiedzią dał Zbawiciel i nam wskazówkę, gdzie trzeba szukać prawdy. Nie powiedział: ucz się sprawy i zbawienia u ludzi; szukaj w świeckich książkach i gazetach; ani też nie powiedział: ty sam swoim rozumem badaj i układaj sobie reguły życia wedle swojego widzenia i zdania, jak to dziś większość czynią, ale wyraźnie oświadczył: W zakonie, w religii, w kościele, z ust kapłanów szukaj prawdy i nauki, bo oni na to są ustanowieni aby ludziom głosili nie zdania swoje osobiste, leć naukę Bożą.
I rzekł uczony żyd: Mojżesz powiada: „Będziesz miłował Pana Boga twego ze wszystkiego serca twego, ze wszystkiej duszy twojej i ze wszystkich sił twoich, i ze wszystkiej myśli twojej, – a bliźniego twego, jako siebie samego“. Jezus rzekł mu: „Dobrześ powiedział, to czyń, a będziesz żył“, czyli dostąpisz żywota wiecznego. Naprawdę, kochając Boga i bliźniego, wypełniamy całe prawo. Kto posiada miłość, ten posiada wszystkie cnoty, bo wszystkie wypływają z miłości. Kto Boga prawdziwie kocha, ten chce tego, co Bóg chce, a wstrzymuje się od wszystkiego, czego Pan Bóg zabrania, a więc wykonuje wszystkie przykazania, żadnego nie pomijając. Święty Augustyn tak był o tej prawdzie przekonany, że nie obawiał się napisać: „Kochajcie Boga, a możecie czynić co chcecie, bo prawdziwie Boga kochając, nie będziecie znali innej woli, tylko wolę Bożą“.
Gruntowną odpowiedzią Chrystusa zmieszany, uczony żyd chwycił się wykrętów. „Chcąc się sam usprawiedliwić, rzekł on do Jezusa: „A któż jest mój bliźni?““ Jako biegły w prawie Mojżeszowym powinien był wiedzieć, że ludzie każdego narodu, każdego stanu są sobie bliźnimi, on jednak nie szedł za nauką Mojżesza, lecz wspólnie z innymi Faryzeuszami miał odmienne zdanie, bo tylko krewnych, tylko żydów poczytywał za bliźnich. Aby więc to mylne zdanie sprostować i pouczyć, jak się powinno miłować bliźniego, przytoczył Pan Jezus jedną z najpiękniejszych swoich przypowieści.
„Pewien człowiek jechał z Jeruzalem do Jerycha i wpadł między zbójców, którzy go złupili i rany zadawszy, odeszli, na pół umarłego zostawiwszy. I trafiło się, że pewien kapłan jechał tą drogą, a ujrzawszy go, minął. Także i Lewita, widząc, minął go. A Samarytanin jakiś jadąc, przyszedł blisko niego i ujrzawszy go, miłosierdziem ruszony jest. I przybliżywszy się, zawiązał rany jego, nalawszy oliwy i wina, a włożywszy go na bydlę swoje zaprowadził do gospody“.
O jak różne jest zachowanie się tych trzech ludzi wobec nieszczęśliwego. Pierwszy będąc kapłanem żydowskim, już z swego powołania powinien był dać dobry przykład; drugi będąc Lewitą, czyli pomocnikiem kapłana, należał także do sług Bożych; obaj byli nadto żydami i ten na pół umarły również żydem, a mimo tego obaj nie okazali mu politowania, nie dali najmniejszej pomocy. Trzeci, Samarytanin, pochodził z narodu obcego, będącego u żydów w takiej pogardzie, że żyd Samarytanina nigdy nie pozdrowił, wymijał i poczytywał za wroga. I ten właśnie znienawidzony Samarytanin opatruje nieszczęśliwego żyda, wiezie go do gospody, daje leki, płaci pielęgnowanie, a nawet gotów jest ponieść większy wydatek, byle uratować zranionego. Nakreśliwszy szczegółowo piękny czyn Samarytanina, zwrócił się Pan Jezus do uczonego i zapytał: „Który z tych trzech zdaje się tobie być bliźnim onemu, co wpadł między zbójców?“ A uczony, który tylko krewnego, tylko żyda uważał za bliźniego, zawstydził się i przekonał, jak fałszywe było jego zdanie: „Ten był bliźni, który w uczynił miłosierdzie nad nim. I rzekł mu Jezus: Idźże i czyń podobnie“.
Uczynek Samarytanina pokazuje naocznie, jakie własności ma posiadać miłość bliźniego. Po pierwsze, Samarytanina nie skłoniły do miłości pobudki lub przyczyny przyrodzone, bo żyd był mu nieznany, obcy, a nawet niemiły. Samarytanin działał z pobudek wyższych, szlachetniejszych, przemógł bowiem w sobie wstręt i uprzedzenie, nabyte z istniejącego powszechnego zwyczaju, i ratował nieszczęśliwego. Chrześcijańska miłość bliźniego więc ma być nadprzyrodzoną. Kto miłuje bliźniego dlatego, że on mu się podoba z miłego usposobienia, albo w ogóle dla sympatii, którą budzi swoją osobą, okazuje mu tylko miłość przyrodzoną. Do miłości chrześcijańskiej zniewalać nas mają nie takie zwykłe, ziemskie przyczyny, lecz wyższe, religijne. Choćby bliźni nasz był nieprzyjemny, wstrętny, zły, a nawet wrogo usposobiony, my winniśmy przezwyciężać niechęć i miłować go dlatego, że jest naszym współbratem, że wraz z nami nosi na sobie obraz i podobieństwo Boże, że Bóg kazał go miłować, choćby czasem na naszą miłość nie zasługiwał. Taka miłość zowie się nadprzyrodzoną.
Po drugie, Samarytanin nie oglądał się na różnice istniejące między jego rodakami, a żydami, lecz miłościwą opieką otoczył właśnie tego, który mu był obcy i rodem i wiarą. I miłość chrześcijańska ma być powszechną, ma obejmować wszystkich ludzi, znajomych i nieznajomych, krewnych i cudzych, współrodaków i cudzoziemców, i nawet katolików i innowierców, a to dlatego, bo wszyscy, czarni czy biali, chrześcijanie i poganie są dziećmi jednego Ojca; bo Chrystus Pan wszystkich ludzi bez wyjątku tak bardzo umiłował, że krew i życie za wszystkich położył. Jakby tedy mógł uczeń Chrystusowy nie miłować tych, których Mistrz tak serdecznie ukochał?
Po trzecie, Samarytanin nie żałował wydatków; zapłacił za pielęgnowanie, oświadczył gotowość do dalszych ofiar, choć z góry wiedział, że poraniony i złupiony żyd nie wróci mu wydanych pieniędzy, a może i nie okaże wdzięczności. I miłość chrześcijańska ma być bezinteresowna, nie powinna oglądać się na zapłatę, ani na wdzięczność, bo jeżeli się opiera na rachunku, albo liczy na wzajemność, nie jest już miłością ani poświęceniem, lecz interesem, szukającym korzyści. Miłość prawdziwa, mówi św. Paweł Apostoł, „cierpliwa jest, łaskawa jest, nie jest czci pragnąca, nie szuka swego, wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się nadziewa, wszystko wytrwa“ (1 Kor 13, 4).
I na końcu, Samarytanin okazał swą miłość nie tylko współczuciem, ubolewaniem, słowami pociechy, lecz licznymi uczynkami, bo nalał na rany nieszczęśliwego wina i oliwy, zawiązał je, włożył go na swoje bydlę, sam idąc pieszo i zawiózł go do gospody. I miłość chrześcijańska nie zadawala się uczuciem, wewnętrzną życzliwością, nie poprzestaje na słodkich słowach i wyrazach politowania, lecz ma być czynna, ma objawić na zewnątrz, co czuje w duszy. Pięknie określa tę rzecz św. Jakub Apostoł, gdy pisze: „Jeśliby brat i siostra byli nadzy i potrzebowaliby powszedniej żywności, a rzekłby im który z was: Idźcie w pokoju, zagrzejcie się i nasyćcie się, a nie dalibyście im, czego potrzeba ciału, – cóż pomoże?“ (Jak 2, 15). „Synaczkowie moi, – tak upomina święty Jan Ewangelista, – nie miłujmy słowem, ani językiem, ale uczynkiem i prawdą“ (1 Jan 3, 17).
Łaknącego nakarmić, pragnącego napoić, nagiego przyodziać, chorego odwiedzić, umarłego pogrzebać, jest czynna i rzetelna miłość co do ciała. Grzesznego skarcić i naprawić, smutnego pocieszyć, urazę chętnie przebaczyć, krzywdę cierpliwie znosić, za żywych i umarłych modlić się, oto są uczynki chrześcijańskiej miłości co do duszy. Niechże każdy z nas, będzie Samarytaninem, niech się wpatruje w jego przykład i nie tylko chwilowo, czasami, ale trwale i stale naśladuje, bo powiada Pan Jezus: „Po tym poznają wszyscy, żeście uczniami Moimi, jeśli miłość mieć będziecie jeden ku drugiemu“ (Jan 13, 35), a ta miłość zbawi was. Amen.

Ks. E. N.

Na podstawie: X. Tomasz Dąbrowski, Homilie na niedziele…, W. 1911.