Drodzy Wierni!
Laetare, Jerusalem, Wesel się, Jeruzalem! A wszyscy, którzy je miłujecie, bierzcie udział w jego radości.
Tak śpiewa dzisiaj Kościół w introicie Mszy św. Ta czwarta niedziela Wielkiego Postu nosi na sobie znamię radości oraz nastroju pełnego ufności, który przebija z całej liturgii św. W średniowieczu nazywano tę niedzielę „niedzielą róż”, gdyż ofiarowywano sobie wzajemnie pierwsze róże wiosenne; Papież do dziś dnia jeszcze święci złotą różę, którą następnie ofiarowuje jakiejś znakomitej osobistości.
Sam Bóg mówił do proroka Izajasza: „Oto ja stwarzam nowe niebiosa i nową ziemię… będzie radość i wesele na zawsze… już się nie usłyszy odgłosu płaczu ni krzyku narzekania” (Iz 65, 17–19). Proroctwo to ukazuje, w przenośni, szczęśliwość czasów mesjańskich, kiedy położenie Izraela będzie całkiem odmienione, przywrócona zostanie przyjaźń między Bogiem a jego narodem. Również Ewangelia zapowiada przyjście Zbawiciela jako „wielką radość, która będzie udziałem całego narodu” (Łk 2, 10), przede wszystkim radość duchową, mającą wyraźny oddźwięk także w ukojeniu i pocieszeniu tylu ludzkich cierpień. Cuda Jezusa uzdrawiającego chorych i wskrzeszającego umarłych są tego dowodem.
Jezus jednak nie przyszedł, aby przynieść posłannictwo o szczęśliwości ziemskiej czy wznowić na tym świecie erę, z której zostanie wykluczony wszelki płacz i wszelkie cierpienie. Przyszedł raczej wziąć na siebie cały ciężar cierpienia ludzkiego i przemienić je w środek zbawienia, a więc szczęśliwości wiecznej w błogosławionej ojczyźnie. Dopiero tam „nie będzie już ani żałoby, ani krzyku, ani trudu” (Ap 21, 4). Życie człowieka odkupionego przez Chrystusa jest tylko zadatkiem tej szczęśliwości bez końca. „Radość wielka”, jaką przyniósł Jezus, jest tak prawdziwa, że może przejść przez wszelkie cierpienia, a nie będzie przez nie stłumiona. Owszem, Jezus wskazał właśnie w cierpieniach podjętych z miłości ku Bogu drogę prowadzającą do błogosławieństwa: „Błogosławieni ubodzy, którzy się smucą, którzy łakną, którzy cierpią prześladowanie” (Mt 5, 3–10).
Tajemnica Pana naszego Jezusa Chrystusa jest splotem cierpienia i radości, śmierci i zmartwychwstania. Życie chrześcijanina, wypływając z tej tajemnicy i opierając się na niej, odtwarza jej cechy: jak tajemnica zbawienia nie kończy się na męce i śmierci Chrystusa, lecz przez cierpienie i śmierć dochodzi do szczytu radości zmartwychwstania, tak życie chrześcijańskie przez utrapienia na ziemi stale kieruje się ku radości wiecznej. Chrześcijanin doświadcza twardej rzeczywistości cierpienia, nie ma jednak pesymistycznej wizji życia, wie bowiem, że wszelkie cierpienie jest środkiem bezcennym, łączącym nas z męką Chrystusa, a zatem również z Jego zmartwychwstaniem.
Człowiek musi być zbawiony zarówno od grzechu, jak i jego następstw: cierpienia i śmierci. Bez Ewangelii te gorzkie rzeczywistości są zagadką przygniatającą człowieka: tylko Chrystus może je rozjaśnić i uczynić miłymi. On, przyjmując na siebie odpowiedzialność za grzechy ludzkości, chciał także poddać się ich następstwom. Jego ofiara przemieniła cierpienie i śmierć – to dziedzictwo grzechu – w narzędzie odkupienia. Cierpiąc za nas, on nie tylko dał przykład, byśmy szli w jego ślady, lecz i otworzył nam nową drogę, którą jeśli idziemy, życie i śmierć doznają uświęcenia i nabierają nowego sensu. Chrześcijanin nie może więc uważać cierpienia za nieszczęście i na wszelki sposób starać się go uniknąć, nie może uważać go za nieubłaganą konieczność, której jest zmuszony się poddać; ani nawet nie wyłącznie za karę za grzech, lecz za środek zbawienia. Ono bowiem jest środkiem zjednoczenia z Chrystusem umarłym i zmartwychwstałym, aby odkupić grzeszną ludzkość. Cierpienie jest bramą, która wprowadza człowieka w życie z Chrystusem. Niepodobna uczestniczyć w zmartwychwstaniu Chrystusa, jeśli wpierw nie cierpi się z nim i nie umiera.
Cierpienie jednak nie pociąga człowieka stworzonego dla szczęśliwości. Bóg nie gardzi jego jękami. Jezus nigdy nie odrzucił uciśnionych uciekających się do niego. Niekiedy wystawiał na próbę ich wiarę, odnosząc się do nich z pozorną surowością, jak to miało miejsce wobec urzędnika królewskiego, błagającego o uzdrowienie syna (J 4, 46), lecz w końcu spieszył im z pomocą. Jakkolwiek by było, choćby Bóg nie dawał pociechy i pozwalał, aby cierpienie się nie zmniejszało, trzeba mu nadal ufać. On sam wie najlepiej, co stanowi prawdziwe dobro człowieka. Niektóre cierpienia, jakie z punktu widzenia ludzkiego wydają się niedorzeczne i niesprawiedliwe, mają dokładnie określony cel w jego boskich zamiarach; od ich przyjęcia może zależeć nie tylko zbawienie danego człowieka, ale też wielu jego braci. „Wiemy, mówi św. Paweł, że Bóg z tymi, którzy go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8, 28).
To samo głosił i św. Bernard w jednym z swych kazań: „Dobrze jest dla mnie, Panie, cierpieć, bylebyś tylko Ty był ze mną; przenoszę to nad królowanie bez Ciebie, nad używanie przyjemności bez Ciebie, nad chwałę bez Ciebie. Jest lepiej dla mnie łączyć się ściśle z Tobą w cierpieniu, posiadać Cię w tyglu doświadczenia, niż pozostawać bez Ciebie, nawet w niebiosach. Kogo prócz Ciebie mam w niebie? Kogo prócz Ciebie mogę pragnąć na ziemi? (Ps 72, 25). Złoto doświadcza się w ogniu, a sprawiedliwych w utrapieniu cierpienia. Tutaj, Panie, tutaj Ty jesteś z nimi; tutaj Ty jesteś obecny pośród tych, którzy gromadzą się w imię Twoje”. Amen.
Ks.E.N.
Na podstawie: O. Gabriel od św. Marii Magdaleny OCD, Żyć Bogiem, t. I, Kraków 1987.