Refleksje po Mszy św. Wszechczasów w Szczecinie

http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/2265/

Kamil Zalewski

Piętnastego lutego 2009 w niepozornym budynku odbyło się wielkie wydarzenie. Po raz trzeci do naszego miasta przyjechał ksiądz Karol Stehlin FSSPX. Ale zacznijmy od początku.

Już jakąś godzinę przed samym wydarzeniem przed budynkiem i w jego hallu widać było pierwszych, nielicznych jeszcze, ludzi zainteresowanych katolicką Tradycją. Po krótkiej z nimi rozmowie okazało się, że przyjechali nie tylko z samego Szczecina, ale też z innych miejscowości naszej archidiecezji – np. dosyć odległego Świnoujścia. Czekając na otwarcie sali, w której spotkanie miało się odbyć, przysłuchiwałem się rozmowie dwójki z przybyłych. Dotyczyła ona samego Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X i jego rzekomej schizmy. Co ciekawe osoba, która atakowała z tego punktu widzenia Bractwo, jednocześnie mówiła, że nie jest pewna czy czasem protestanci nie mają racji. Jednak ja sam, zmęczony wcześniejszymi „bojami” na regionalnej grupie dyskusyjnej oraz mozolnym przygotowywaniem się do egzaminu (który miałem następnego dnia) do rozmowy się nie włączyłem. Zwłaszcza, że druga osoba całkiem nieźle sama zarzuty odpierała.

W końcu, o godzinie dziewiątej otwarto salę, i zaczęły się przygotowania. Nie obyło się bez drobnych problemów natury techniczno-organizacyjnej, ale w końcu udało się grupie będącej inicjatorami spotkania wszystko przygotować.

Ksiądz zaczął spotkanie od wykładu. Mówił na temat ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego. Kolejny już raz pokazał swój wielki talent kaznodziejski. Przybyli słuchali go z ogromnym zainteresowaniem. Krytykował w wystąpieniu współczesny stosunek Kościoła do innych wyznań czy religii. Mówił, że jest to sprzeczne z niezmiennym Magisterium Kościoła. Porównał siebie i każdego katolika do żebraka, który został przygarnięty przez bogatego człowieka. Człowiek ten dał mu wszystko, czego żebrak potrzebował, nakarmił go, odział, zapewnił życie na godnym poziomie. Mówił, że nikt będąc w takiej sytuacji, gdy znajdzie się w środowisku, które szerzy na temat jego dobrodzieja kłamstwa, nie może nie próbować tych kłamstw wyprostować. Tak samo, mówił ksiądz, jest z Bogiem. On jest naszym dobrodziejem, daje nam wszystko i obdarza nas ogromną miłością. Nie możemy odwdzięczać Mu się poprzez akceptowanie poglądów, które kłamią na temat Jego istoty. Musimy przekonać tych, którzy takie poglądy wyznają do tego, że są oni w błędzie.

Inną kwestią jest sprawa zbawienia. Tylko Kościół katolicki niezawodnie do niego prowadzi. Inne religie czy wyznania (nawet te chrześcijańskie) zbawienia nikomu nie zapewnią. Dlatego, z miłości do każdego człowieka, powinniśmy pokazywać innym tę drogę, tak, aby mieć pewność, że będą mieli szansę zbawienia dostąpić. Ks. Karol mówił też, że my, katolicy, nie możemy godzić się na to, że nasz Kościół stanie się tylko członkiem „parlamentu religii”. Bo Prawda nie może być na równi z fałszem.

Podczas wykładu ksiądz wspominał też swoje doświadczenia z Afryki, w której był misjonarzem, czy z rekolekcji jakich udzielił nie dawno luteranom w jednym z państw Bałtyckich. Mówił, że nawracać powinniśmy nie ogniem i żelazem, ale spokojną, merytoryczną rozmową. Powiedział, że po kilku dniach rekolekcji protestanci przyznawali mu rację.

Po wykładzie ksiądz odprawił Mszę Świętą w klasycznym rycie rzymskim. Niestety, miejsce, w którym się to odbyło, niezbyt pasowało do tak wspaniale sprawowanej Ofiary Chrystusa. Była to bowiem zwykła sala o industrialnym wyglądzie – ta sama zresztą co poprzednim razem. W wysłuchaniu Mszy przeszkadzała woda, która co jakiś czas głośno płynęła rurami.

Mimo tych wad każdy miał okazję zobaczyć jak wygląda katolicka Msza. I jak daleko od tego ideału jest NOM – nawet sprawowany godnie, bez tych wszystkich nowoczesnych udziwnień typu gitary czy komunia procesyjna.

Msza w KRR jak wiadomo celebrowana jest w języku łacińskim. I mimo że obecnie niewielu ludzi łacinę zna, to nikomu chyba to nie przeszkadzało. Gdy ktoś miał potrzebę zrozumienia tekstów części stałych Mszy – pomocą mu służyły modlitewniki Te Deum Laudamus oraz „czerwone” mszaliki (bo taki był kolor ich okładki) z polsko-łacińskim układem porządku Mszy. Język łaciński podkreślał, że jest się przy czymś ważnym, dostojnym i mistycznym. Te części zaś, które skierowane są do wiernych i służą ich nauce wiary są w językach narodowych.

Jako że była to niedzielna Msza uroczysta – ksiądz wygłosił krótkie kazanie. Mówił on w nim o samej Mszy, kolejny raz uczył nas, wiernych, którzy nie mieli szczęścia urodzić się w czasach, w których w każdym Kościele sprawowano tradycyjną Mszę, czym ona jest, jak doniosłe to wydarzenie.

Po Mszy można było zaopatrzyć się w książki wydawnictwa Te Deum. Stolik z nimi cieszył się sporym zainteresowaniem. Przy wyjściu każdego czekała niespodzianka. Uczestnicy dostali prezenty – egzemplarze książki, której współautorem jest ks. Stehlin, a dotyczy ona ekumenizmu. Także każdy mógł później w domu utrwalić i pogłębić swoją wiedzę na temat zjawiska. Niektórzy brali po kilka egzemplarzy, aby rozdać znajomym katolikom. Dwie starsze panie wzięły książkę dla swojego księdza proboszcza.

Podsumowując – mimo dość wczesnej pory warto było poświęcić te kilka chwil snu, aby stawić się w niedzielę 15 lutego 2009 roku we „współczesnych katakumbach” i aby usłyszeć tam kilka słów gorzkiej prawdy o sytuacji Kościoła, oraz przede wszystkim po to, aby wysłuchać prawdziwej, katolickiej Mszy. I przykro tylko, że tak mało ludzi zdobyło się na to, tak niewielkie przecież, poświęcenie. Razem było bowiem około pięćdziesięciu osób. Ale chyba już nikt z tych, którzy tam byli, nie powie więcej, że protestanci mogą mieć rację…