Katolikom ku pokrzepieniu

„www.MOTO.gda.pl” nr 9–10, 09.2004, s. 9.

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem artykuł pod ww. tytułem w lipcowo-sierpniowym numerze „MOTO”. Cieszę się, że poruszono przemilczaną przez oficjalne kościelne publikatory sprawę posoborowej reformy liturgicznej, która śmiertelnie zraniła Kościół. A zwłaszcza istnienie antykatolickiego spisku w tonie samej hierarchii.
Chciałbym w swym liście zwrócić uwagę na to co autor nazwał „uderzeniem w serce Kościoła” czyli zmianami liturgicznymi, które zamiast „wiosny Kościoła” (jak mówili moderniści), przyniosły powolne stygnięcie i zamieranie wiary.
Kiedy stało się już jasne, że moderniści (nazwa pochodzi od słowa „modernizm”, który w znaczeniu filozoficzno-teologicznym oznacza potępione przez św. Piusa X dążenie do zmian, „uwspółcześnianie”, nadawanie błędnego, heretyckiego tłumaczenia teologicznym definicjom) zamierzają podnieść rękę na święty obrządek Mszy Św., konflikt między prawowiernymi katolikami, a tymi pierwszymi przeniósł się również na płaszczyznę liturgiczną, by trwać do tej pory.
Msza św., nazywana potocznie Mszą Wszechczasów, Mszą Tradycyjną, Mszą Trydencką, Mszą św. Piusa V pochodzi z czasów apostolskich, by za św. papieża Grzegorza Wielkiego (VI wiek) ukształtować swój Kanon, a za św. papieża Piusa V (XVI wiek) zostać ostatecznie skodyfikowaną. Stalą się ona wtedy niedoścignionym szczytem, bezcennym klejnotem naszej wiary, bez którego zbawić się nie podobna. Jej zewnętrznymi znakami są: język sakralny (łacina), często występujące partie ciche, dwa czytania Pisma Św., brak lektorów świeckich, nie stół tylko ołtarz, zwrócenie się ku Bogu (krzyżowi, tabernakulum, wschodowi), ryt ofiarny, długie okresy klęczenia, Komunia św. na klęcząco, Komunia św. podawana na język, Komunia św. pod jedną postacią, częste odniesienie do Ofiary, częste odniesienie do Rzeczywistej Obecności, kapłan jako Ofiarnik, Pośrednik.
Tym którzy powiedzą, że teraz po zmianach „mszę rozumieją” odpowiem: „człowieku, rozumiesz słowa, ale nie treść”. Pogańskie, celtyckie, germańskie i słowiańskie ludy Europy stawały się chrześcijańskimi nie poprzez „rozumienie” Mszy św. odprawianej w kompletnie niezrozumiałym dla nich języku łacińskim, ale pouczeni przez kapłanów kontemplowali mękę Naszego Pana. A On swymi, płynącymi z Jego ran łaskami, przemieniał ich dusze, usuwając dzikość i okrucieństwo zepsutej ludzkiej natury. Tak rodziła się nasza chrześcijańska cywilizacja.
Ta Tajemnica Wiary odprawiana codziennie przez kapłana nie mogła nie wpływać na jego świętość i pobożność. Dziś jeszcze widzę często jak wierni całują dłonie kapłanów odprawiających Tradycyjną Mszę Św., nie dla ich osobistych zasług (choć i te nie są bez znaczenia); ale dlatego, że są to dłonie dotykające Nieskalanej Ofiary, że sam Chrystus w osobie kapłana sprawuje Najświętszą Ofiarę.
A teraz przyjrzyjmy się nowej mszy, której sama definicja podana do publicznej wiadomości w kwietniu-czerwcu 1969 r. brzmi po protestancku: „Uczta Pańska czyli Msza św. jest to święte zebranie bądź zgromadzenie Ludu Bożego, który gromadzi się pod przewodnictwem kapłana, by święcić pamiątkę Pana. Dlatego do lokalnego zgromadzenia Kościoła św. w szczególnym stopniu odnoszą się słowa Chrystusa: «Gdzie są dwaj lub trzej zebrani w Imię Moje, tam jestem pośród nich»”. Obecna Msza ducha ekumenicznego, jest wzorowana na obrzędach protestanckich, stalą się zbanalizowanym rytuałem i w efekcie czyni spustoszenia w wierze. Sami czytelnicy oceńcie; stół zamiast ołtarza (!), obrócenie się tyłem do tabernakulum, a twarzą do wiernych (!), rzadkie odniesienie do Ofiary, trzy czytania z Pisma Św., Komunia św. przyjmowana często na stojąco, za granicą na rękę (świętokradcza profanacja!), dialogowy charakter, krótkie okresy klęczenia, języki narodowe, kapłan przede wszystkim jako przewodniczący, udział świeckich i akcentowanie „powszechności kapłaństwa”, czasami biegający po prezbiterium ksiądz jak u „zielonoświątkowej sekty”, powszechny harmider, brak skupienia. Zdarzają się i odprawiający księża, którzy nie wierzą w Rzeczywistą Obecność Naszego Pana (tak, tak, również w naszej diecezji) – oznacza to, że takie „msze” są nieważne!
Stąd m. in. te skandale (ochoczo podejmowane przez wrogie Kościołowi media), które toczą jak rak duchowieństwo. Upada dyscyplina i duchowość. Zresztą jak ostatnio doniosła liberalna prasa („Polityka” z 14 sierpnia b.r.) sami wierni w Polsce na swój sposób prawidłowo odczytali zmiany w posoborowej formacji kapłańskiej widząc przede wszystkim w duchowieństwie tylko jego aspekt społeczny, a nie liturgiczno-kultowy. Duchowni katoliccy niepostrzeżenie stali się… pastorami moderatorami życia świeckich.
Tym, którym słuszny gniew nie pozwala już patrzeć na niezliczone profanacje dziejące się na mszach nowego obrządku w polskich kościołach, podam pod zastanowienie: czy nie lepiej wrócić do Mszy św. Trydenckiej łacińskiej, która na wskroś katolicka w treści i formie, syciła przez wieki dusze niezliczonymi łaskami, która dawała nam Ciało Pańskie, która rodziła świętych, męczenników i wyznawców, w której nie ma miejsca na dowolność i nonszalancję, która była wieczna i niezmienna. Dla której budowano katedry. Której muzyczna oprawa wprawiała w zachwyt nie tylko katolików, ale i ateistów. Bez której nie byłoby europejskiej kultury muzycznej. Bez której nie było by łacińskiej cywilizacji i chrześcijańskiej Europy.
Na koniec mogę dać tylko swoje świadectwo wiernego, który choć jako dziecko Mszy św. Trydenckiej nigdy nie pamiętał i nic o niej nie wiedział, to jednak ją odnalazł.

Piotr Blaszkowski, Gdańsk

P.S. Zainteresowanym poruszoną problematyką podaję kontakt: piotr.blaszkowski(at)wp.pl,   Te Deum