Roman Amerio, Kryzys kapłaństwa po Soborze Watykańskim II

Sekularyzacja*) kapłanów

Papież Paweł VI nie był skory do okazywania zatroskania z powodu niepokojących wydarzeń, dręczących Kościół, ale jego dobra mina niewiele mogła pomóc w obliczu sekularyzacji kapłanów, dokonujących się w Kościele na wielką skalę[1]. Papież poruszył tę trudną i bolesną sprawę w dwóch mowach. W Wielką Sobotę 1971 r., wspominając paschalny dramat Boga-Człowieka, opuszczonego przez uczniów i zdradzonego przez przyjaciół, Papież wskazał na analogię pomiędzy czynem Judasza a apostazją kapłanów. Już na początku przemówienia powiedział, że „należy odróżniać poszczególne przypadki, należy [starać się] zrozumieć, współczuć, wybaczyć, zachować cierpliwość, a zawsze należy kochać”. Następnie jednak określił tych, którzy porzucili stan duchowny lub wręcz odpadli od Kościoła jako „nieszczęśników lub dezerterów”, mówił o „zasadniczo ziemskich pobudkach”, które nimi powodowały i ubolewał nad moralną miernością, która uważa za naturalne i logiczne zerwanie obietnicy, złożonej po długim namyśle”[2]. Serce Papieża jest zatroskane dowodami i, nie będąc w stanie nie dostrzegać winy w akcie apostazji zmniejsza ją niejako, używając wyrażenia „nieszczęśnicy lub dezerterzy”. Ale dezercja nic jest alternatywą dla nieszczęścia: ci. którzy odeszli, są nieszczęśliwi właśnie dlatego, że odeszli.

Przemawiając do duchowieństwa rzymskiego w lutym 1978 r. o przypadkach, sekularyzacji wśród kleru, Papież powiedział: „Jesteśmy przygnębieni statystykami, zaniepokojeni kazuistyką, powody istotnie wymagają pełnego czci współczucia, ale [zsekularyzowani księża] przysporzyli nam wiele bólu. Zdumiewa nas doprawdy żałosny rodzaj siły, jaki słabi [ludzie] znaleźli w niedotrzymywaniu swego zobowiązania”. Papież mówił o manii laicyzacji”, która „odmieniła tradycyjny obraz kapłaństwa” i nieoczekiwanie „usunęła z serc niektórych ludzi święty szacunek, należny im samym”[3].

Papieska konsternacja wynikała częściowo ze skali zjawiska, częściowo zaś ze stopnia zepsucia, na jakie ono wskazuje.

Problem nie polega jednak na tym że księża zachowali się źle, łamiąc przyrzeczenie zachowania celibatu, ponieważ takie rzeczy zdarzały się już wcześniej, a księża. którzy się tego dopuszczali, nie stawali się apostatami; chodzi raczej o nowy rodzaj zepsucia, polegającego na odmowie uznania natury swych czynów i niedorzecznej próbie przekształcenia kapłana w osobę świecką.

Analizując statystyki należy pamiętać, że sakramentalny charakter kapłaństwa nie może zostać utracony; pokazują więc one jedynie liczbę mężczyzn, którzy przestali pełnić swe funkcje kapłańskie na jeden z dwóch sposobów: albo otrzymawszy dyspensę ze Stolicy Świętej, albo na skutek arbitralnego i jednostronnego zerwania [z Kościołem]. Ów drugi sposób nie jest czymś nowym w historii Kościoła, Podczas rewolucji we Francji 24.000 księży spośród 29.000, którzy złożyli przysięgę na cywilną konstytucję kleru, stało się apostatami, podobnie jak 21 biskupów (na 83 biskupów „konstytucyjnych”) z których dziesięciu wstąpiło później w związek małżeński[4]. Za pontyfikatu św. Piusa X pewna liczba księży zrzuciła sutanny z powodu trudności w wierze albo dążenia do niezależności. Aż do czasów Vaticanum II były to jednak przypadki odosobnione, z których każdy wzbudzał zainteresowanie lub skandal, a zeświecczony ksiądz stawał się tematem powieści.

Nowością w sekularyzacji księży w Kościele posoborowym jest nie tyle ich olbrzymia liczba, co legalizacja przez Stolicę Świętą poprzez szerokie stosowanie dyspens pro gratia[5]. Zakazują one kapłanom pełnienia posług duszpasterskich i redukują ich do pozycji ludzi świeckich, powodując, że ich niezacieralne znamię kapłańskie staje się otamowane i pozbawione znaczenia. W przeszłości faktycznie niekiedy przenoszono księdza do stanu świeckiego za karę, ale jeszcze rzadziej zdarzały się wypadki laicyzacji z powodu braku należnej intencji, przypadku podobnego do wadliwej zgody w małżeństwie. Oprócz czasów rewolucji we Francji, apostazja biskupów była czymś wyjątkowym w [nowożytnej] historii Kościoła. Najsłynniejsze przypadki to apostazja Vergerio, biskupa Capo d’Istria w czasach Soboru Trydenckiego; de Dominis, arcybiskupa Spalato w czasach Pawła V, Seldnizky’ego, biskupa Wrocławia w czasach Grzegorza XVI i, ponad sto lat później, msgr. Mariana Radavero, sufragana Limy, jednego z Ojców Soboru Watykańskiego II[6].

 

Kanoniczna legalizacja sekularyzacji

Jak już powiedziano, to właśnie zmiana w sposobie, w jaki Kościół traktował i oceniał sekularyzację kapłanów, jest tutaj czymś nowym, nie zaś nieproporcjonalnie duże – w porównaniu z okresem przedsoborowym – liczby[7]. Najnowsze dzieje nie zawierają niczego, czego by już nie było w przeszłości, przynajmniej jeśli chodzi o wydarzenia: to dlatego starożytny autor mógł powiedzieć „Nihil est iam factum quod non factum sit prius”[8]. Istotnym i nowym elementem jest osąd moralny, i to właśnie on wskazuje rzeczywisty kierunek zmian.

Papież mógł być skonsternowany liczbą sekularyzacji, niemniej jednak praktyka udzielania dyspens, długo nieznana, stała się zwyczajem, a to zmieniło moralną i prawną ocenę opuszczenia kapłaństwa, pozbawiając ten akt znamienia odstępstwa, jaki niegdyś posiadał. Leciwy urzędnik kurii rzymskiej, którego zadaniem było dopilnowywanie przestrzegania procedur, powiedział mi, że przeniesienia do stanu świeckiego, których tysiące miało miejsce w latach 1964-1978, były tak niezwyczajne, że wiele osób, nawet spośród duchowieństwa, nie zdawało sobie sprawy, że taka procedura kanoniczna w ogóle istnieje. Na podstawie danych opublikowanych przez Sekretariat Stanu w Tabularum statisticarum collectio z 1969 r. oraz w Annuarium statisticum Ecclesiae z 1976 r., że w całym świecie podczas tych siedmiu lat liczba księży zmniejszyła się z 413.000 do 343.000, a zakonników i zakonnic z 208.000 do 165.000. Edycja Annuarium statisticum z 1978 r. ujawnia, że liczba sekularyzacji w 1973 r. wnosiła 3.690, a w 1978 r. – 2.037. Udzielanie dyspens zostało wstrzymane prawie całkowicie w październiku 1978 r. na zarządzenie Jana Pawła II[9]. Chociaż sekularyzacje uszczupliły szeregi duchowieństwa, ich prawdziwe znaczenie polega na tym, że zostały one usankcjonowane poprzez udzielanie dyspens na tak olbrzymią skalę. Prawo kanoniczne określało[10], że przez przeniesienie do stanu świeckiego kapłan traci urzędy kościelne, beneficja i przywileje, ale nadal zobowiązany jest do zachowywania celibatu. Zwolnieni z tego obowiązku mogli być tylko ci duchowni, o których święceniach można było dowieść, że są wadliwe z powodu braku intencji[11]. Wydawałoby się, że w ostatnich rozporządzeniach prawnych Stolicy Apostolskiej braku rozeznania celu nie ocenia się już pod kątem dyspozycji przyjmującego sakrament kapłaństwa podczas samego obrzędu, ale przez następujące później doświadczenie nieprzydatności albo moralnej niewygody podczas pełnienia obowiązków duszpasterskich. Jest to to samo kryterium, które trybunały diecezjalne w USA starały się wprowadzić do procedury anulacji małżeństw, a które papież Paweł VI skrytykował i odrzucił w 1977 r. Kryterium to powoduje, że sam fakt, iż jakiś kapłan poprosił w którymkolwiek momencie o zgodę na swoją laicyzację, staje się dowodem, że w chwili święceń był niedojrzały i niezdolny do posiadania ważnej intencji. Ignorowana jest również możliwość, że odpowiednia intencja mogła przyjść później, a za nią konwalidacja, która uniemożliwiałaby udzielenia dyspensy w oparciu o kanon 214. Amerykańskie trybunały w zawoalowany sposób zaprzeczają ważności każdego indywidualnego aktu moralnego oraz milcząco przyjmują zasadę totalności: każdy pojedynczy akt moralny pozbawiony zostaje znaczenia, zatem nabiera go dopiero ich suma. Być może podstawowym powodem spadku powołań kapłańskich, który towarzyszył wzrastającej liczbie sekularyzacji, było zdeprecjonowanie wagi podejmowanych zobowiązań, odzierające kapłaństwo z nimbu radykalności i trwałości, które przemawiają do najszlachetniejszych stron natury ludzkiej. Jest z pewnością prawdą, że – jak powiedział Jan Paweł II – owe sekularyzacje są „anty symbolem, anty zachętą, stając się jedną z przyczyn rozczarowania po Soborze”[12].

Kryzys w szeregach duchowieństwa był wyjaśniany przez odniesienia do czynników socjologicznych i psycholo­gicznych, które nie są prawdziwymi powodami, natomiast czynnik moralny został zignorowany. Początki zjawiska są zasadniczo duchowe i działają na dwóch poziomach: po pierwsze, na poziomie czysto religijnym, jest to zubożałe rozumienie wolności zgodnie, z którym człowiek jest niezdolny do połączenia absolutnego aktu wolnej woli z czymś, co jest samo w sobie absolutne, ale jego wolna wola, przeciwnie, uprawnia do rozwiązywania jakichkolwiek istniejących więzów. Istnieje tu oczywista analogia z rozwodem: jest on również oparty na idei, że jest niemożliwe, aby wola człowieka mogła związać się bezwarunkowo; innymi słowy na zaprzeczeniu czegokolwiek bezwarunkowego. Po drugie, poza niemożnością zrozumienia, że wolność jest zdolnością do nadania absolutnego charakteru możli­wości własnego wyboru, a przez to nadaniu trwałej spójności własnemu życiu, istnieje jeszcze na poziomie nadnaturalnym – wątpliwość co do istnienia absolutu, któremu kapłan poświęca swoje życie, i któremu w ogóle nie można poświęcić się autentycznie, jeśli nie jest on absolutem de iure. Wątpiący mógłby sam albo z pomocą przekonać się, że błądzi – zamiast tego jest utwierdzany w błędzie przez dyspensę, udzielaną przez władzę zwierzchnią. Istnieje zatem błędne koło: wydaje się, że wolności nie ma tam, gdzie mówi się o absolucie, kiedy w istocie absolut jest właśnie tym, co jest potrzebne do osiągnięcia dojrzałej wolności. Udzielanie dyspens i porzucenie zobowiązań było samo w sobie zgorszeniem oraz znakiem moralnej słabości i ograniczonego poczucia wartości człowieka per se, jak również powodem zgorszenia, kiedy porówna się sytuację świeckich, powiązanych nierozwiązywalnym węzłem małżeńskim. Udzielanie dyspens zostało wstrzymane przez Jana Pawła II. 14 października 1980 r. Kongregacja Nauki Wiary promulgowała dokument, ustanawiający bardzo ścisłe zasady, redukujące powody uzyskania do dwóch i tylko wadliwa intencja przy święceniach oraz błąd przełożonego, zezwalającego na wyświęcenie[13].

 

Próby reformy katolickiego kapłaństwa

Liczne propozycje reformy kapłaństwa, o których teraz trąbi gigantyczny megafon opinii publicznej, nie mają najmniejszego pozoru nowości, jako że nieustannie pojawiały się w historii Kościoła. Były wysuwane zazwyczaj w duchu nieortodoksji, tak jak robili to katarzy, husyci i Luter, ale czasem również jako niewinna aberracja, jak to miało miejsce w przypadku sławnego Anioła kard. Mai, lepszego filologa niż teologa[14], który zapragnął, aby każdy kapłan miał prawo prosić o zwolnienie ze święceń w dowolnym momencie. Powody leżące za propozycjami reformy kapłaństwa mogą zostać sprowadzone do zaprzeczenia istocie [kapłaństwa], tzn. stałej naturze rzeczy, oraz do pragnienia przekroczenia barier, które tę istotę określają (…).

Można czasem usłyszeć narzekanie, że kapłani zmuszeni są do podporządkowywania się (swoim przełożonym – przyp. R J.), nie ponosząc pełnej odpowiedzialności za to, co robią, któremu towarzyszy naleganie, aby pozwolić im „na przywrócenie prawa do kontrolowania własnego życia”, zezwalając im na zawieranie małżeństw, pracę w fabrykach, wydawanie książek i wygłaszanie własnych opinii[15]. To ostatnie żądanie jest wzięte z sufitu, jako że katoliccy duchowni nigdy nie mogli wypowiadać się pełniej, łatwiej i głośniej, niż mogą to czynić obecnie. Księża mogą wydawać książki bez zezwolenia swoich biskupów, publikować oświadczenia, uczestniczyć w protestach, występować w radio i telewizji, demonstrować publicznie w proteście przeciwko dekretom papieskim, spotykać się z niekatolikami i brać pełny udział w ich zebraniach. Rozluźnienie dyscypliny kościelnej stało się nagle faktem wszechobecnym i mającym niebagatelne konsekwencje. W rzeczy samej, pod przykrywką autorytetu płynącego ze święceń wielu księży poczęło głosić swoje własne, ulotne opinie tak, jakby były one przesłaniem z Ewangelii i nauczaniem Kościoła; innymi słowy głosili samych siebie. Robiąc tak, popełniali typowe, znane z historii Kościoła nadużycie, które niegdyś wypływało z pomieszania polityki z religią, ale obecnie pochodzi z odstępstwa od doktryny katolickiej i prowadzi do zmiany rozumienia dogmatów i przekształcenia struktury Kościoła. Księża ci korzystają zatem nie tylko z autorytetu, jaki posiadają na podstawie swoich święceń kapłańskich, ale również z autorytetu w istocie znacznie większego, ponieważ w sposób nieuprawniony nadają własnym opiniom autorytet Kościoła.

Żądanie, aby księża mogli mieć większe prawo do „kontrolowania swego życia” (a kto tak naprawdę jest w stanie je kontrolować?) sugeruje osłabienie wiary, a także niepełne rozumienie godności kapłaństwa, która może zostać pojęta tylko poprzez wiarę. W jaki sposób ktoś, kto posiada władzę przekształcania chleba w Ciało naszego Pana oraz władzę odpuszczania grzechów, a zatem przekształcania serc ludzkich, może czuć się gorszy i pozbawiony odpowiedzialności inaczej, niż w rezultacie zaćmienia umysłu i osłabienia wiary? To poczucie niższości bierze się z faktu, że kapłan zapomniał o prawdziwym celu kapłaństwa, którym jest pośredniczenie między ludźmi a Bogiem, oraz że traktuje swój stan kapłański jak każdy inny, tj. jako drogę do osiągnięcia samorealizacji i pozycji w świecie.

 

Krytyka krytyki kapłaństwa katolickiego. Don Mazzolari

Twierdzi się, że księża cierpią, ponieważ znajdują się w obojętnym albo wręcz wrogim im świecie, który nie chce tego, czego chcą oni, i który mija ich obojętnie. Słowa psalmisty, którymi otwarto Sobór Watykański I, nie odnoszą się już do dzisiejszych kapłanów: „Euntes ibant et flebant mittentes semina sua, venientes autem venient cum exsultatione portantes manipulos suos”[16]. Dzisiejsi księża płaczą zarówno siejąc ziarno, jak i powracając, bowiem brak im snopków, którymi mogliby uweselić swe serca. Z pewnością znajdują się oni w trudnej sytuacji, ale ta trudność jest nieodłącznym i zasadniczym elementem ich stanu; Apostołowie nie mieli łatwiejszej sytuacji, ani też nikt im nie obiecywał, że będzie im łatwiej. Jest rzeczą szczególnie absurdalną narzekać najpierw na alienację kapłanów ze społeczeństwa, a następnie oskarżać poprzednie stulecia o tryumfalizm, ponieważ wówczas nie było takiej alienacji, gdyż antagonizm pomiędzy kapłanami a społeczeństwem był włączony w struktury integralnego christianitas.

Don Mazzolari zauważył, że kapłan cierpi z powodu konieczności głoszenia nauki, która stawia przed nim wyższe wymagania niż te, które on sam spełnia, przez co sam potępia własne życie. Jednak każdy człowiek jest grzeszny i wielokrotnie łamie nakazy prawa moralnego oraz Ewangelii; sprzeczność nie jest ograniczona do samych tylko kapłanów. Aby zdać sobie sprawę, że nikt nie jest w stanie nauczać prawd moralnych we własnym imieniu, trzeba sobie przypomnieć różnicę pomiędzy porządkiem nadprzyrodzonym a naturalnym, niezbędną dla istnienia moralnego wymogu, gdyż ów wymóg wynika z próby pogodzenia tych dwóch porządków; niczyje cnoty nie dorównują głoszonemu ideałowi. Oparcie nauczania na czymkolwiek innym niż prawda tego, co jest nauczane, oznaczałoby określenie wartości nauki na podstawie moralnej wartości kaznodziei, jak głosiła herezja husytów. Nauczanie stałoby się w ten sposób niemożliwe: gdyby tym co daje kapłanowi prawo nauczania, było spełnienie przezeń moralnych wymogów, które sam głosi, nawet najbardziej świątobliwy ksiądz musiałby się powstrzymać od wyjścia na ambonę. Jest jednak ,,konieczne, aby wielu księży, aby wszyscy księża nauczali moralności doskonalszej, niż sami zachowują. Stan duchowny (…) obejmuje słabych ludzi, którzy czasem ulegają swym namiętnościom, chociaż nauczają surowego i doskonałego wychowania. Nikt nie może oskarżyć ich o hipokryzję, ponieważ przemawiają oni z upoważnienia [Kościoła] i przemawiają z przekonaniem, wyznając nie wprost, a czasem również wprost, że wiele brakuje im do tej doskonałości, którą głoszą(…). Niestety, czasami zdarza się, że poziom wymagań zostaje dostosowany do ludzkiej ułomności (…) jednak bez duchowieństwa stałoby się to regułą”[17]. Niedoskonałość kapłana wynika z ułomności natury ludzkiej, podobnie jak w przypadku wszystkich ludzi. Wniosek, jaki z tego wypływa, brzmi: trzeba mieć pokorę, a zniknie cierpienie, którego źródłem jest pycha.

Tak więc przymioty ludzkie, które posiada każdy kapłan, nie znikają tylko dlatego, że jest kapłanem, ponieważ wypełnienie obowiązków płynących z przynależności do stanu duchownego przynosi okazje do nieograniczonego wykorzystania wszystkich talentów, zapału i zdolności, jakie ktoś posiada – okazje do osiągnięcia doskonałości wszelkimi możliwymi sposobami. Czyż historia Kościoła nie jest pełna wzniosłych idei, dzieł miłosierdzia i rozmaitych szkół, które dawały ludziom szerokie pole do rozwijania własnych potencjałów, nawet jeśli nie wolno im było nauczać od siebie? Gdzie, poza Kościołem, można znaleźć tyle nazwisk, którymi nazwano całe zgromadzenia, mające wspólne przekonania, cele i dzieła, którymi się zajmują?

 

Kapłaństwo uniwersalne i sakramentalne

Podstawowy błąd, jaki popełniają krytycy sakramentalnego kapłaństwa w Kościele, które jest prawdziwą formą kapłaństwa jako takiego, polega na nierozpoznaniu istoty, czy, innymi słowy, stałej natury rzeczy i redukowaniu jej do poziomu ludzkiego i funkcjonalnego. Nauka katolicka widzi zasadniczą, a nie tylko funkcjonalną różnicę pomiędzy człowiekiem świeckim a kapłanem: różnicę ontologiczną, związaną z charakterem, wyciśniętym na duszy przez sakrament kapłaństwa. „Nowa teologia” przywraca do życia stare herezje, które kiedyś spowodowały odrzucenie przez Lutra nauki o kapłaństwie, i zaciera różnicę pomiędzy powszechnym kapłaństwem wszystkich ochrzczonych a kapłaństwem sakramentalnym, właściwym jedynie duchownym. Poprzez chrzest człowiek zostaje przyłączony do Mistycznego Ciała Chrystusa oraz włączony w oddawanie czci Bogu poprzez udział w kapłaństwie Zbawiciela, jedynego człowieka, który złożył Bogu należną Mu ofiarę w najdoskonalszy sposób. Oprócz charakteru, wyciśniętego przez chrzest, kapłan otrzymuje kolejne znamię, które jest pewnego rodzaju wzmocnieniem tego pierwszego.

Dzięki swoim święceniom kapłan jest w stanie działać in persona Christi[18], czego nie mogą ludzie świeccy. Najważniejszymi spośród tych działań jest przemiana chleba w Ciało Pana Jezusa – oraz odpuszczanie grzechów. Teologiczni innowatorzy starają się „rozpuścić” drugi rodzaj kapłaństwa w pierwszym, zrównując duchownych z wszystkimi chrześcijanami. Utrzymują, że duchowny pełni specjalną funkcję w kształtowaniu oblicza Kościoła, podobnie jak wszyscy wierni: owa funkcja jest mu nadana przez społeczność i nie stwarza żadnej ontologicznej różnicy w stosunku do świeckich, zatem „kapłaństwo nie powinno być uważane za coś lepszego”[19], gdyż „wartość kapłana polega na tym, że został ochrzczony podobnie jak inni chrześcijanie”[20]. Istnienie różnicy pomiędzy istotami, czy też naturami, zostaje zatem zaprzeczone poprzez odrzucenie kapłaństwa sakramentalnego, co w konsekwencji redukuje zróżnicowaną i organiczną strukturę Kościoła do czegoś bezkształtnego i homogenicznego[21].

Powyższe tezy zostały klarownie przedstawione w książce R. S. Bunnika, będącej dobrym przykładem sposobu myślenia dominującego w Kościele holenderskim i jego instytucjach kształcenia teologicznego[22]. „Uniwersalne kapłaństwo należy postrzegać jako podstawową cechę Ludu Bożego, podczas gdy konkretny urząd jest tylko kategorią funkcjonalną” i „socjologiczną koniecznością, wypływającą oddolnie”. Od twierdzenia, że kapłaństwo powszechne jest podstawą kapłaństwa indywidualnego (co jest prawdą, jako że wyświęcony może zostać tylko ten, kto został ochrzczony), holenderski teolog przechodzi do zaprzeczenia, że sakrament święceń nadaje kapłanowi nową jakość, umożliwiającą mu dokonywanie czynów, które byłyby niemożliwe do dokonania przez człowieka tylko ochrzczonego; chociaż chrzest umożliwia pewne czyny, daje tylko bierną zdolność do innych, to znaczy na przykład do przyjmowania Komunii św. czy święceń kapłańskich. Wspomniany wyżej paralogizm, dotyczący kapłaństwa, idzie w parze z innym, dotyczącym miejsca Kościoła w świecie. Bunnik twierdzi, że „soborowy Kościół stopniowo odkrywa, że w ostatecznej analizie Kościół i świat tworzą jedną i tę samą boską rzeczywistość”. A zatem na tura rzeczy zostaje najpierw zaciemniona, a potem pomieszana; kapłaństwo sakramentalne zostaje pomylone z kapłaństwem wypływającym z chrztu, a nadprzyrodzona, teandryczna (‘Bogo-ludzka’, przyp. P. J.) natura Kościoła – z ludzkością traktowaną jako niezróżnicowany zbiór jednostek.

 

Krytyka stwierdzenia,że „ksiądz jest takim samym człowiekiem, jak wszyscy inni”

To teologicznie wieloznaczne twierdzenie zostało powszechnie zaakceptowane i częściowo spowodowało, częściowo zaś samo jest spowodowane szerokim rozpowszechnieniem opinii pewnych autorów. Idea, że kapłan „jest człowiekiem takim samym, jak wszyscy” jest fałszywa i powierzchowna zarówno w sensie teologicznym, jak i hi­storycznym. Teologicznym, ponieważ jest sprzeczna z doktryną o sakramencie święceń który jedni chrześcijanie otrzymują, a inni nie, i przez który ci, którzy go otrzymali, stają się inni ontologicznie, a zatem i praktycznie. Historycznym, ponieważ w społeczeństwie ludzie nie są sobie równi, za wyjątkiem swej istotnej natury, traktowanej w oderwaniu od konkretnych okoliczności, które dyferencjują te natury. Głoszenie, że kapłan jest człowiekiem takim jak ci, którzy nie są kapłanami, jest bardziej fałszywe nawet od twierdzenia, że lekarz jest człowiekiem takim samym jak ci, którzy nie są lekarzami. Nie, kapłan nie jest człowiekiem takim jak wszyscy inni – jest człowiekiem, który jest kapłanem. Nie wszyscy ludzie są kapłanami, podobnie jak nie wszyscy ludzie są lekarzami. Obserwacja ludzkiego zachowania wystarcza do wykazania, że wszyscy potrafią odróżnić lekarza od nie–lekarza, a kapłana od nie kapłana. W niektórych nagłych wypadkach wzywa się lekarza, w innych – księdza. Innowatorzy skupili uwagę na abstrakcyjnej identyczności natury ludzkiej i odrzucają specjalny, ponadnaturalny charakter, jaki kapłaństwo nadaje człowiekowi, dzięki któremu kapłan jest kimś wyjątkowym: „Segregate mihi Saulum et Barnabam”[23].

Ze wspomnianego wyżej błędu wypływają oczywiste praktyczne konsekwencje. Współczesny kapłan powinien pracować, ponieważ może się zrealizować tylko poprzez pracę, i tylko poprzez pracę – może odkryć zwyczajne ludzkie życie, które jest spełnieniem Bożych zamiarów wobec świata. Praca jest więc traktowana albo jako cel człowieka, albo jako warunek sine qua non osiągnięcia tego celu, a kontemplacja i cierpienie nie są cenione tak, jak produktywność. Będąc człowiekiem takim jak inni kapłan zażąda dla siebie prawa do małżeństwa, do ubierania się według własnego gustu, do aktywnego udziału w życiu społecznym i politycznym, a zatem także prawa do przyłączenia się do ruchów rewolucyjnych, które traktują bliźnich jako przeciwników, z którymi trzeba walczyć.

Zarzut, że księża są „odseparowani” od świata, jest bezpodstawny. Po pierwsze, ponieważ są oni wyróżnieni, podobnie jak Pan Jezus wyróżnił swoich apostołów, właśnie po to, aby ich wysłać w świat. Dla przeciętnego człowieka aż do niedawna było całkowicie zrozumiałe, co święcenia kapłańskie dodawały tym „wyróżnionym”; potwierdzają to różne ludowe powiedzonka i przysłowia. Te porzekadła rozróżniały pomiędzy człowiekiem a jego charakterem kapłańskim i unikały obrazy kapłaństwa, nawet jeśli same w sobie obrażały konkretnego człowieka. Oddzielały duchownego jako człowieka od jego sukni duchownej, traktowanej jako znak kapłaństwa, i od tego, „czym szafuje”, to znaczy od sacrum.

Po drugie, historycznie rzecz biorąc, nie ma żadnych dowodów na potwierdzenie tej tezy, jakoby duchowni byli odcięci od świata w takim sensie, jak to utrzymują innowatorzy. Zarówno duchowni świeccy (diecezjalni), jak i zakonni żyją w świecie, chociaż są od niego oddzieleni Najlepszym dowodem na to, że oddzielenie kapłanów nie wyłącza ich jednak ze świata jest fakt, że to właśnie kler zakonny, bardziej odseparowany, zamknięty w klasztorach, wywarł na otaczający go świat nie tylko najpotężniejszy wpływ duchowy, ale również społeczny!

To kler zakonny kształtował przez stulecia naszą cywilizację, a nawet wręcz dał jej początek, ponieważ to właśnie on stworzył wzorce kultury i życia społecznego – od rolnictwa po poezję, od architektury do filozofii, od muzyki po teolo­gię. Mówiąc obrazowo, to właśnie kapłani są drożdżami, które powodują wzrost ciasta, ale sami nie stają się ciastem.

 

Prezentowany artykuł jest VII rozdziałem pracy prof. Romana Amerio pt. Iota Unum, wnikliwie opisującej zmiany posoborowe. Z wydania angielskiego tłumaczył Przemysław Jackowski.

 

Przypisy:

* Sekularyzacja – kanoniczne przeniesienie kapłana do stanu świeckiego (przyp. red. Zawsze Wierni).

1. Annuarium statisticum z roku 1980 odnotowało zatrzymanie spadku liczby księży, a nawet pierwsze oznaki poprawy. Procentowy udział nowo wyświęconych księży wzrósł z 1.40 do 1.41; liczba sekularyzacji spadła o połowę. Całkowita liczebność księży katolickich spadła jednak w ciągu tego roku o 0.6%. Zmniejsza się liczba zakonników i – zwłaszcza – zakonnic (tych ostatnich jest mniej o 1.4%, w poprzednim roku cyfra ta wynosiła 1.1%). Ogólnie rzecz biorąc liczba księży maleje w Europie, ale wzrasta w Afryce. Za: „L’Osservatore Romano” z 28 maja 1982 r.

2. „L’Osservatore Romano” z 10 kwietnia 1971 r.

3. „L’Osservatore Romano” z 11 lutego 1978 r.

4. P. Christophe, Les choix du clergé dans les Révolutions de 1789, 1830 et 1848, Lille 1975, t. 1, s. 150.

5. Łac. „jako łaska”, tzn. bez poważnych powodów.

6. „L’Osservatore Romano” z 23 marca 1969 r.

7. Kolejną nowinką jest przyłączenie się do ruchu przeciwko bezżeństwu księży członków hierarchii kościelnej. Przykładowo kard. Leger stwierdził: „Można się zastanawiać, czy nie można by ponownie przedyskutować istnienia celibatu”, I.C.I nr 279 z 111967 r., s. 40.

8. Łac. „Nic nie dzieje się teraz, co nie działoby się już wcześniej”.

9. Decyzja Jana Pawła II była mocno krytykowana przez innowatorów. Zob. np. wywiad z H. Herrmannem, profesorem prawa kanonicznego na uniwersytecie w Tybindze opublikowany w tygodniku „Der Spiegel” z 6 października 1981 r. „Warum sollen wir uns noch zu einem Kreis von Menschen zählen wollen, der das Evangelium von der Liebe ständig verrät?” „Dlaczego mielibyśmy nadal chcieć być zaliczanymi do grupy ludzi, którzy permanentnie zdradzają Ewangelię miłości?”.

10. W kan. 211-14.

11. Kan. 214.

12. „L’Osservatore Romano” z 20 maja 1979 r.

13. “La Documentation Catholique” nr 566, październik 1980 oraz „Esprit et Vie”, 1981, s. 77.

14. Anioł kard. Mai (1782-1854), uznany antykwariusz i prefekt Biblioteki Watykańskiej (przyp. tłumacza wydania angielskiego). Zob. „Nuova Antologia”, styczeń 1934, s. 80, Memorie di Leonetto Cipriani.

15. Takie prośby zostały zgłoszone podczas spotkania świeckich i duchownych w Bolonii i opisane w „La Stampa” z 28 września 1969 r.

16. Ps 125, 6: „Idąc szli i płakali, rozsiewając nasienie swoje, ale wracając się przyjdą z weselem, niosąc snopy swoje”.

17. A. Manzoni, Osservazioni sulla morale cattolica, t. 3, s. 135.

18. Łac. „w osobie Chrystusa”, tzn. – „jako Chrystus”.

19. C.I.D.S., 1969, s. 488.

20. Ibid., s. 227.

21. Msgr Riobe, biskup Orleanu, przedstawił niedwuznacznie swoje stanowisko w odezwie do konferencji biskupów francuskich, opublikowanej w „Le Monde” 11 listopada 1972 r., w której zaproponował, aby za zgodą biskupów świeccy byli czasowo ustanawiani przez wspólnotę do wypełniania funkcji pełnionych normalnie przez wyświęconych księży.

22. Pretres des temps nouveaux, tłumaczone z holenderskiego przez Denise Moeyskens, Tournai, 1969. Cytowane fragmenty znajdują się na stronach 64 i 43. O. Schillebeeckx popiera tę samą ideę.

23. Dz Ap 13, 2: „Odłączcie mi Szawła i Barnabę”.

 

(…) Nieuchronnie porównałem ten swój obecny wizerunek z obrazem sprzed kilku lat, gdy byłem księdzem gorliwym, ofiarnym, pełnym młodzieńczej i nieograniczonej nadziei, gdy żyłem życiem swojej parafii, gdy dni upływały mi w pracy i w radości. Jak tamten człowiek mógł się przeobrazić w obecnego rozbitka? Stał na przeciwnym biegunie, a jednak przebył tę ogromną odległość w tak krótkim czasie. Jakim sposobem? Dlaczego?

Leżąc w łóżku, o ciemnym i cichym przedświcie, w momencie niezwykłej jasności myśli znalazłem odpowiedź. Trzeba było po rozwiązanie zagadki sięgnąć daleko w przeszłość, do pierwszych lat kapłaństwa i do tych lat ożywionej działalności, gdy budowałem nowy dom parafialny, porządkowałem teren wokół kościoła, organizowałem świetną orkiestrę szkolną, turnieje bridge’a dla kobiet, tygodniowe zebrania dla mężczyzn, wycieczki, przedstawienia uczniowskie, gdy prowadziłem te wszystkie akcje, z których czułem się tak dumny i którym poświęcałem tak wiele czasu. Nagle olśniła mnie prawda: za wiele na to poświęcałem czasu. Tak wiele, że nie starczyło go na nic więcej, i w rozbłysku od dawna odwlekanego objawienia, wstrząśnięty i zrozpaczony, zrozumiałem, że stopniowo sprawy drugorzędne nabrały dla mnie największej wagi, a czynności, które powinny by mieścić się na marginesie życia, stały się jego ośrodkiem. Młody ksiądz bezwiednie stał się ni mniej, ni więcej tylko działaczem kulturalnym, wodzirejem w sutannie.

Proces ten dokonał się tak łatwo, tak niewinnie. Ksiądz bądź co bądź ma pewne społeczne obowiązki wobec swoich parafian, a gdy jest – jak ja byłem – energiczny i towarzyski, zdolny sprostać różnym okazjom tego rodzaju, wtedy obowiązki i okazje mnożą się nad miarę. Droga taka ma dużo powabu: człowiek robi to, co lubi robić, a jednocześnie może sobie mówić, że wszystko to czyni na większą cześć i chwałę Bożą. Szczerze w to wierzy i znajduje z wielu stron potwierdzenie tej swojej wiary, bo zewsząd słyszy pochwały, że spełnia niezmiernie pożyteczną pracę „ożywiając” parafię. Młodemu księdzu z pewnością miło słyszeć takie opinie; może nawet oczyma wyobraźni widzi siebie popędzającego duchową trzódkę ku bramom zbawienia. Łatwo natomiast może nie dostrzec, że grozi mu niebezpieczeństwo zagubienia się w tym dziwnie pochłaniającym wirze działalności; z czasem odkryje, że czuje się nieswojo w momentach wolnych od tej krzątaniny. Z czasem też coraz mniej jest tych chwil, gdy może się oderwać od zajęć społecznych, pozostać sam, w milczeniu, w spokoju, by zastanowić się i pomodlić. A są to chwile bardzo nam wszystkim potrzebne, wtedy bowiem, można by rzec, rośniemy duchowo, podtrzymujemy i wzbogacamy nasz związek z Bogiem, toteż brak takich momentów jest poważnym i zgubnym zubożeniem życia. Szczególnie dla księdza, szczególnie dla tego księdza, który nagle stwierdza, że łatwiej mu rozmawiać z komitetem parafialnym niż z Bogiem. Jakiś organ jego duszy, nigdy nie używany, uległ atrofii, organ cenny, niezbędny do życia. Zanikł prawie niepostrzeżenie, i dopiero w godzinie ciężkiego duchowego kryzysu, gdy człowiek odwoła się do tej swojej władzy, przekonuje się, że już jej nie ma. A wtedy… wtedy może dowiedzieć się, że odległość między dwoma biegunami wcale nie jest tak wielka, jak przypuszczał…

Taką odpowiedź znalazłem owego ranka. Niezbyt pocieszającą, bo nie jest pociechą odkrycie, że to, co uważałeś za swoją największą chlubę, było najcięższym błędem. Bardziej niż kiedykolwiek zbliżyłem się wtedy do dna rozpaczy. Od tej chwili ogarnęło mnie głębsze jeszcze przygnębienie i trudniej jeszcze było mi żyć. (…)

 

Edwin O’Connor, Oścień smutku, Pax 1965, s. 144

 

Kapłan jest dla drugich, nie dla siebie

 

Pośrednikiem ci jest kapłan między ludźmi, co zgrzeszyli, a Bogiem, którego obrazili. Z ludzi go Bóg wybrał, aby ich przed Nim zastępował. Św. Paweł pisze także, że kapłan powinien „mieć litość nad tymi, co żyją w nieświadomości i błądzą, pamiętając o tym, że sam jest istotą słabą i ułomną, i dlatego powinien jak za lud, także i sam za siebie ofiarować za grzechy” O sobie ma jakby zapomnieć kapłan i cały poświęcić się zbawieniu braci, zwłaszcza najbiedniejszych, choć sam jest słaby i sam pomocy z nieba i odpuszczenia grzechów potrzebuje. Wielka to odpowiedzialność, gdy człowiek bierze na siebie troskę o drugich, a ma tyle powodów, by się troszczyć o siebie samego. Ileż pomocy z nieba, ile ostrożności, ile świętości i bogactwa duszy potrzeba, by nie tylko samemu z niego czerpać, ale także drugich obdzielać! – Proś że o tę pomoc i tę świętość dla kapłanów wszystkich, by i siebie zbawili i drugich do nieba zawiedli, by nie ustawali poświęcać się w pracy i trudach dla bliźnich, choćby im za to niewdzięcznością odpłacali.

 

x. dr Jan Korzonkiewicz, Święcenia kapłańskie czyli modlitwy i obrzędy kościelne przy udzielaniu św. sakramentu kapłaństwa, Kraków 1926.

 

– (…) Ale nie wspomniałem o najsławniejszym z moich seminaryjnych kolegów o tym, który tak często występuje w telewizji. Nasz znakomity ksiądz Cassidy.

Ale i ta sława do mnie nie dotarła. Twarz moja pewnie zdradziła ignorancję, bo ksiądz Danowski skwapliwie wyjaśnił;

– Znany jest głównie pod przezwiskiem Gwiżdżącego Księdza.

Gwiżdżący ksiądz! Niemożliwe? Możliwe. Niezbity fakt. Teraz uprzytomniłem sobie, że o nim słyszałem. Młody ksiądz występował co niedziela w popularnym programie telewizyjnym, nadawanym pod egidą pewnej firmy produkującej maty do łazienek. Jego rola polegała na gwizdaniu piosenek. Repertuar dobierał bardzo urozmaicony, na wszystkie gusta, dla każdego coś miłego. Ksiądz Danowski zaraz mi to wytłumaczył:

– Najpierw gwiżdże jakąś starą, ogólnie łubianą pieśń, jak na przykład .Długa, długa ściele się droga”. Potem jakiś aktualny przebój, powiedzmy „Ile kosztuje ten piesek z wystawy?”. A na zakończenie wykonuje „Ave Maria” lub coś w tym rodzaju.

– Rozumiem. Kończy się zawsze nutą religijną.

– Właśnie, na tym cała rzecz polega.

– A co poza tym robi ksiądz Cassidy? Czy na przykład odprawia mszę? Słucha spowiedzi od czasu do czasu? Nie spodziewam się oczywiście, żeby gwizdanie zostawiało mu dużo wolnych chwil na te inne zajęcia.

Ksiądz Danowski wlepił we mnie zdumione oczy.

– Och, księże proboszczu! – rzekłem z wyrzutem. – Zupełnie fałszywie ksiądz zrozumiał tę historię. Trudno o sumienniejszego i bardziej obowiązkowego kapłana niż ksiądz Clement Cassidy. Gwizdanie stanowi tylko uboczną jego pracę.

Można by nazwać ją dodatkiem nadzwyczajnym. Gwiżdżąc dociera do ludzi, do których innym sposobem nigdy by nie trafił.

Jeszcze jeden most na drugi brzeg, na brzeg nienawróconych. Tym razem zbudowany z wygwizdanych melodii, czy ludzie, którzy słuchają gwizdania księdza Cassidy, zdają sobie sprawę, że dosięgła ich jego apostolska akcja?

– Można o tym sądzić z oddźwięku, z jakim spotykają się jego występy – odparł.

– Wielbiciele talentu po prostu zasypują go listami. – Wygłosił to zdanie z respektem, ale po chwili dodał rozsądnie:

– Oczywiście rozumiem, że to jeszcze niczego nie dowodzi. Nie można zapewne spodziewać się, żeby wygwizdana melodia hymnu wywarła głębszy i trwały wpływ na duszę, ale to bądź co bądź może się stać początkiem. Może też nie mieć żadnych dalszych skutków, ale w każdym razie otwarto przed tymi ludźmi jakąś drogę. Ostatecznie, księże proboszczu na tym polega nasze zadanie – powiedział z entuzjazmem. – Mamy otwierać przed ludźmi drogi.

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. To prawda, a przynajmniej mam nadzieję, że tak jest, ale żywię pewne wątpliwości co do autostrady gwiżdżącego księdza.

Inaczej mówiąc nie sądzę, aby prowadziła dokądkolwiek. Nie lubię karnawałowych metod wabienia do Kościoła błyskotkami i nie ufam tym metodom, chociaż Bóg świadkiem, że spotykamy je często. Czy mogą naprawdę być skuteczne? Nie sądzę, co więcej, sądzę, że są wielkim błędem. Przede wszystkim dlatego, że brak im godności. Nie zarzucam im, że są za mało uroczyste, jarmarczne, „ludowe”, ale że są po prostu tanie. Oczywiście, mówiąc o takich sprawach, jak Bóg, religia, Kościół, dusza ludzka, do wielu różnych ludzi, trzeba z konieczności mówić na wiele różnych sposobów i przestawiać się na wiele różnych Poziomów. Ale żaden z tych sposobów nie może – a przynajmniej nie powinien być – pod żadnym pozorem efekciarski, fałszywy łub wulgarny, w przeciwnym razie, choćby nie wiem jakie wyszukiwać usprawiedliwienia, narażamy się na niebezpieczeństwo, że cień efekciarstwa, fałszu i wulgarności padnie na wyobrażenie Boga, religii, Kościoła i duszy ludzkiej. Niech kto chce mówi, że nie ma to w gruncie rzeczy większego znaczenia, bo chodzi jedynie o wynik, o przyciągnięcie ludzi; moim zdaniem jest to ciężki błąd. Wiem, ludzie rzeczywiście przychodzą, często nawet tłumnie, dzięki takiej technice. Nie dziwnego. Przynęta jaskrawa i krzykliwa zwykle przyciąga silnie i doraźnie. Na jarmarku łub w cyrku dzieci zawsze stają w kolejce po obrzydliwe przysmaki z różowej, wydmuchanej cukrowej pianki. Dziwne jest nato­miast, że my niekiedy czerpiemy otuchę z tego rodzaju sukcesów. Znam księży, którzy z dumą powołują się na statystykę, świadczącą o skuteczności podobnych metod. Tyle a tyle akcji reklamowych, tyle a tyle dusz zdobytych dla Boga – quod erat demonstrandum. Statystyki niestety nie mogą równie dokładnie zmierzyć głębi, siły i trwałości wiary osób tymi sposobami do Kościoła przyciągniętych; innymi słowy, statystyka nie mówi nic a nic o tym, co jedynie i naprawdę jest ważne. A co więcej, istnieją wprawdzie rozmaite statystyki obliczające, ile dusz dzięki tej taktyce zdobyto, lecz nie ma statystyki, która by nas pouczyła, ile z tych dusz udało się w Kościele na zawsze zatrzymać. Kto wie, na przykład, kto bodaj zgaduje, ile osób, które z życzliwością, nawet z najlepszą wolą zbliżyło się do Kościoła, wycofało się potem prędko, ponieważ zraziły je operetkowe efekty, spotkane od razu na wstępie. Jak już powiedziałem, brak nam danych statystycznych tego rodzaju; gdybyśmy nimi rozporządzali, nie byłyby zapewne wcale pocieszające…

Takie więc żywię wątpliwości, nie w stosunku do księdza Clementa Cassidy – który jest prawdopodobnie bardzo porządnym młodym człowiekiem i który, jak podejrzewam, nie jest zapewne takim czarodziejem, nowym wcieleniem legendarnego kobziarza z Hamelinu, jak by można wnioskować z opowieści mojego wikarego – lecz w stosunku do tego stylu, pracy apostolskiej, który ksiądz Cassidy reprezentuje. Nie potrzebuję chyba mówić, że mój wikary nie podziela tych wątpliwości; przypuszczam, że nie powstały nawet w jego głowie. Pod wielu względami ksiądz Danowski jest bardzo młodzieńczy i niedojrzały; często o tym zapominam, bo chociaż tak dobrze go już znam, uroczyste pozory, którymi się stroi, mnie zbijają z tropu. Przypominam sobie jednak o tym, ilekroć jego entuzjazm wybuchający tak nagle, tak nieskładnie, bez źdźbła dyscypliny – rozdziera maskę sztucznej powagi; można by rzec, że wtedy na jego piersi ukazuje mu się „Uwaga! Niedorosły chłopiec!”. Czy mój wikary rozumie różnicę między postawą Gwiżdżącego Księdza a postawą Proboszcza z Ars? Może by zrozumiał, gdyby go przyprzeć do muru i zmusić do przemyślenia tego problemu, ale jestem pewny, że w pierwszej chwili uznałby ich bez zastrzeżeń za równie godnych szacunku, jako dwóch ludzi pracujących na większą cześć i chwałę Pańską. Nie byłoby to nic groźnego, gdybyśmy mieli do czynienia jedynie z przypadkiem Gwiżdżącego Księdza i ze zbytnim entuzjazmem księdza Danowskiego dla poczynań dawnego kolegi z seminarium. Ale oczywiście chodzi o coś więcej: o brak rozgraniczenia, o niezdolność do zrozumienia – przynajmniej chwilowo – różnicy między działalnością niewątpliwie dobrą a podejrzaną, jeśli jedna i druga podjęta została w imię Boga. Oczywiście nie tylko ksiądz Danowski w tym błądzi, jest to w gruncie rzeczy stary jak świat problem celu i środków. Nie da się go rozwiązać samą gorliwością; trzeba rozumu, smaku, poczucia hierarchii wartości, umiejętności rozróżniania.

 

Edwin O’Connor, Oścień smutku, Pax 1965, s. 320-323.

 

Poniższe cyfry zostały zaczerpnięte z ogólnodostępnego serwisu internetowego amerykańskiego Centrum Badań Stosowanych Apostolatu (Center for Applied Research in the Apostolate – CARA), znajdującego się pod adresem http://www.georgetown.edu/research/cara/bulletin/index.htm. CARA jest założoną w 1964 r. niedochodową organizacją, współpracującą z Uniwersytetem Georgetown i specjalizującą się w badaniach socjologicznych i demograficznych nad Kościołem katolickim.

 

Lata 1970 1975 1980 1985 1990 1995 2000
Księża diecezjalni 270,924 259,331 257,409 253,319 257,696 262,418 265,781
Księża zakonni 148,804 145,452 156,191 150,161 145,477 142,332 139,397
Księża razem 419,728 404,783 413,600 403,480 403,173 404,750 405,178
Liczba święceń 4,622 4,140 b.d. 4,822 5,938 6,444  6,814
Diakoni stali 309 2,686 7,654 12,541 17,525 22,390 27,824
Zakonnicy b.d. 70,388 73,090 65,208 62,526 59,515 55,057
Siostry zakonne b.d. 968,526 960,991 917,432 882,111 837,961 801,185
Parafie 191,438 b.d. 206,503 212,021 215,805 220,077 218,196
Parafie nieobsadzone b.d. b.d. 94,846 105,586 107,566 110,502 105,530
Liczba katolików (mln) 653.5 709.6 783.7 852 928.5 989.4 1045

 

Dla każdej nieuprzedzonej osoby prezentowane dane muszą świadczyć o głębokim kryzysie, w jakim znajduje się katolickie kapłaństwo. Spadek liczby księży diecezjalnych w latach 1970-2000 w cyfrach bezwzględnych jest wprawdzie niewielki, ale w tym samym czasie wzrost populacji katolików na całym świecie wyniósł prawie 60%. Innymi słowy, przy stałej liczbie powołań, w r. 2000 kapłanów powinno być 433.230; tymczasem jest ich o 180.000 mniej, zaś ich średni wiek, zwłaszcza w Europie i Stanach Zjednoczonych rośnie. (pj)

 

Zawsze Wierni, nr 50, 01-02.2003, s. 12.