Szymon Wilk, Uniwersalizm sztuki katolickiej

na przykładzie poezji ks. Macieja Kazimierza Sarbiewskiego SI

 

Czy sztuka w jakiejkolwiek swej formie może być nazwaną uniwersalną? Można przyjąć, że pewne dokonania ludzkości uznawane są przez jakąś jej część za piękno samo w sobie. Tak naprawdę jednak pojęcie piękna jest względne – to, co podoba się jednemu, niekoniecznie musi podobać się innemu, a przecież kategoria piękna stanowi od wieku XVIII jeden z głównych nowożytnych wyznaczników sztuki. Co prawda dziś nie funkcjonuje już pojęcie sztuki jako czegoś emanującego pięknem, ale w świadomości ludzkiej nadal kojarzona bywa ona z tą kategorią estetyczną.

W tej sytuacji nie jest do końca możliwe wyłonienie spośród różnych przejawów działalności człowieka tego, co przez ogół uznane będzie za sztukę. Na szczęście demokratyczne kryterium większości nigdy nie będzie w stanie narzucić wolnej ludzkiej woli jedynie obowiązującej wersji sztuki. Za Władysławem Tatarkiewiczem można jedynie przyjąć, iż dzieło sztuki to taki wytwór świadomej aktywności człowieka, który jest bądź odtwarzaniem rzeczy, bądź wyrażaniem uczuć, bądź konstrukcją formalną, ale tylko wtedy, gdy zarazem zdolny jest bądź zachwycać, bądź wzruszać, bądź wstrząsać. Piękno nie jest już od XX wieku odpowiednim kryterium, lecz inaczej rzecz można rozpatrywać w odniesieniu do czasów przed oświeceniem, które dla całego świata, dla jego mentalności, miało rewolucyjne, w pełnym znaczeniu tego pojęcia, znaczenie.

Maciej Kazimierz Sarbiewski (1595-1640) tworzył w okresie trydenckiej walki z reformacją. Europa żyła jeszcze wspomnieniami o swym uniwersalizmie, polegającym na jedności, zjednoczeniu pod Imieniem Chrystusowym. Uniwersalizm polityczny dawno już zanikł w „mrokach średniowiecza”, ale nadal istniał uniwersalizm religijny, co prawda nie obejmujący już większości mieszkańców Starego Kontynentu, będący jednak wspólnotą rzymskich i greckich katolików, którzy uznawali tę samą zwierzchność papieża, niekiedy i cesarza, dążyli do tego samego celu: zbawienia dusz I właśnie ta ostatnia cecha powinna zostać uznana za wyznacznik sztuki katolickiej, pojęcia jeszcze trudniejszego do zdefiniowana aniżeli sama sztuka. Kwestia jest jednak otwarta.

Europejski i katolicki uniwersalizm XVII stulecia charakteryzował się jeszcze jednym: otóż miał on tych samych bohaterów, niezależnie od podziałów narodowościowych. Jednym z nich był właśnie Sarbiewski, jezuicki poeta o międzynarodowej sławie, bardziej znany i poważany za granicą niźli w Rzeczpospolitej. Docenił to nawet papież Urban VIII, przyznając „chrześcijańskiemu Horacemu”, jak nazwano zakonnika, laur poetycki oraz powołując go w skład grupy reformującej Breviarium Romanum. Sarbiewski był bowiem gruntownie wykształconym erudytą, doktorem filozofii i teologii, człowiekiem oczytanym, znającym wiele utworów na pamięć.

Do spuścizny poetyckiej jezuity należą ody napisane dla uczczenia wyboru Matteo kard. Barberiniego (Urban VIII) na papieża, ody i epigramaty o tematyce anty tureckiej, religijnej, refleksyjnej. Jego liryki, zawarte w zbiorach: Lyricorum libri tres (Kolonia 1625) oraz Lyricorum libri IV (Antwerpia 1632), były bardzo popularne. Warto wspomnieć, że do tego drugiego frontispis zaprojektował sam Piotr Paweł Rubens. Wymownie świadczy to i potwierdza istnienie głębokiej, uniwersalistycznej wspólnoty, wewnętrznej katolickiej więzi, z której być może nie zawsze do końca zdawano sobie sprawę, traktując podświadomie współpracę i wzajemną pomoc jako coś zupełnie naturalnego. Biskup Łubieński zarzucił nawet Sarbiewskiemu, że w swoich utworach treści europejskie przedkłada nad polskie. Zasłynął również Sarbiewski autorstwem dzieł teoretycznoliterackich, takich jak De acuto et arguto (O poincie i dowcipie), De perfecta poesi (O poezji doskonałej) i in.

O ile renesans przywrócił zainteresowanie antykiem w jego pogańskiej otoczce, to barok sprawił, że autorów starożytnych zaczęto odczytywać, parafrazować, trawestować w duchu chrześcijańskim. Zjawisko to, nazwane przez Janusza Golińskiego odejściem od humanizmu renesansowego w kierunku humanizmu chrześcijańskiego[1], pojawiło się pod koniec wieku XVI. Poeci jezuiccy upodobali sobie szczególnie Horacego. Nie odrzucali dorobku antyku, korzystając z horacjańskiej formy (metrum, stylistyka, kompozycja, frazeologia), w którą wplatali chrześcijańską treść. Jeśli więc u Horacego (a za nim u Jana Kochanowskiego) pojawiał się motyw przemiany poety w łabędzia, lotu, symbol nieśmiertelności artysty, to u Sarbiewskiego ten sam motyw oznacza już duchowe wznoszenie się chrześcijanina ku niebu, oderwanie od świata[2].

Maciej Kazimierz Sarbiewski pisywał wyłącznie w języku łacińskim, ułatwiając sobie tym samym, zapewne wbrew własnym przekonaniom i woli, zdobycie nieśmiertelnej sławy, która była dla niego zbędnym ciężarem w ziemskiej wędrówce człowieka. Zdawał sobie jednak sprawę z wyjątkowej roli artysty w społeczeństwie, z pozycji umożliwiającej kreowanie nie tylko własnej literackiej rzeczywistości, ale i postaw otoczenia. Dostrzegali to również papieże, popierając i nagradzając katolickich pisarzy i katolicką sztukę w ogólności. A kryterium tej nagrody, błogosławieństwa Rybaka, stanowiło nie pochodzenie, nie narodowość ani miejsce zamieszkania, nie stan ani za­możność – a tylko uniwersalność, utylitaryzm, dobro dusz. A zatem piękno.

 

Przypisy:

1. J. K. Goliński, Melancholia auctoris. O horacjanizmie Jakoba Baldego i Macieja Kazimierza Sarbiewskiego, [w:] Jesuitica. Kolokwium naukowe z okazji 400. rocznicy urodzin Macieja Kazimierza Sarbiewskiego, red. J. Malicki przy współudziale P. Wilczka, Katowice 1997, s. 34.

2. Ibidem, s. 38, 45.

 

Ad principes Europae de recuperando orientis imperio

 

Nondum minaci cornua Bosporo…

 

Jeszcze Europa nie przytarła rogów

Azyi, tam gdzie swych pilnuje progów

Neptun, w tatarską niewolą zabrany;

W Tracyjej rzeki na swe jęczą pany.

Greckie się tego wstydzą monarchije,

Że pod tureckie jarzmo dały szyje;

Ziemice się już w łyka te dostały,

Co wolnym kołem po morzu pływały.

Achaickie się rozkwiliły wody,

Górzysty Hebrus na swe płacze szkody.

Czy Murzynowie słońcem opaleni

Albo Indowie Tagiem ochłodzeni

Czołem bić zawsze, czy li abideńskie

Wieże się schylać i wy, artaceńskie

Mury, bojaźnią będziecie się chwiały

I morza wszytkie będą hołdowały?

Próżno przypadkom przyszłym zabiegamy

I przeszłych wieków dzieła wspominamy,

Jeżeli dawnych spraw nie powtarzamy

Ani żelaza z pochew dobywamy.

Jeśli kopi je, puklerze pod ławą,

Mało to, jeśli języka stać sławą

Samego chcemy, jeśli sejmy składać

Tylko umiemy, a nie bronią władać.

Więc przy jesiennym daremno kominie

O zbitym sobie prawim Tatarzynie.

Darmo wspominać wojnę retusowę

Tudzież wyprawę sławić Jowiszowę,

Jeśli się sami do szabel nie mamy,

Które nie swymi krew zdobi farbami

Nieprzyjacielska, lecz złoto szmelcuje,

A pas rycerski dyjament haftuje,

Łańcuchy złote wdzięcznie się mieszają,

Drogie czapragi cienki dźwięk wydają.

Nie będzie żołnierz oprawnym szermował

Śmiele pałaszem, by się nie zepsował,

Choć, mówię, szczęście ordy pędzić będzie,

Chociaż na karkach tatarskich usiędzie.

 

(Lib. 16)

Jako złocistą zbroję na się włożysz.

Przodków twych dzielność oraz siebie złożysz,

Rzymianinem cię nieprzyjaciel srogi

Nie uzna mężnym, wojując bez trwogi;

Ani ja tego, co się z promieniami

Chce trefionymi porównać włosami,

Znam za potomka Umbrów starożytnych,

Który by znosił Annibalów bitnych,

Na Alpes drogi zarosłe torował

I świata bramę tudzież opanował.

Bóg tak sam czasy odmienne szykuje.

Że wiek po dobrym gorszy następuje,

I lata pewnym porządkiem prowadzi.

Raz się dowcipem każdy z drugim wadzi:

Po filozowskich utarczkach sędziowie

Jak siędą, swary zaczną jurystowie.

Tych lat odważni powstaną Bessowie,

Owych niemężni żyją Cylikowie.

Nas na ostatki wydał świat zgrzybiały,

Kiedy natury siły osłabiały:

Na swą sromotę potomków zrodzonych

I na niesławę wieczną potępionych:

Cokolwiek dobrych obyczajów było,

To się złoczyństwem wszystko utraciło.

Z cnót animusze własne odzieramy,

A w maszkary je niecnot ubieramy.

Nie wstyd, lecz chwała jest to zawołana:

Ręka rozlaniem krwie sprofanowana.

Przyjaźń i zdrowie przedajne nosimy,

Gdzie nas wiatr pędzi łakomstwa, bieżymy.

Co żywo uszu pilno nadstawuje,

Gdzie głośnym złotem podskarbi szafuje.

Komu w wysokich niestateczne płuży

Szczęście w honorach, temu wszystko służy.

Jako potęga ustanie z skarbami,

Wszyscy się z ciebie nakarmią żartami.

 

przeł. Samuel ze Skrzypny Twardowski

 

E rebus humanis excessus

 

Porzucam ziemię: w przestwory mię nieście

Chmury i wichry. Już w dole, z daleka

Majaczą góry. Przy wichru szeleście

Państwa i ludy już sina obleka

Sreżoga. W słońcu błyszczące świątynie,

Las wież królewskich, co w niebo urasta,

Tam nisko, w szarych obłokach mgły ginie

I w drobne punkty zmieniają się miasta.

Na błędnych ludzkich rzesz znikome lenna

Spoglądam z góry. O losie człowieczy,

Niepewny zawsze i łzawy! O zmienna

Igraszko rodu i zgonu wszechrzeczy!

[***]

Podziwiam ziemię? Podnieście mnie w pędzie

Obłoki srebrne! Jak zorza chcę przesiąc

W lazurów tonie, nad świata krawędzie.

Gdzie złote słońce się toczy i miesiąc.

Czy złuda? Zda się, znów oba me boki

Podparły wichry i niosą; na nowo

Zdrobniały państwa i przestwór szeroki

Ich ziemie mgłą się zasłonił tęczową.

Już ziemia coraz to mniejsza, jak kula

Majaczy, ledwo już dostrzec ją mogę.

Bo w punkt maleńki zarysy swe stula.

O morze Bóstwa, o wyspo, w śreżogę

Wieczności skryta, gdzie tętni wciąż życie!

O toni, której nie więżą wybrzeża,

Wchłoń Sarbiewskiego i pogrąż w zachwycie,

Co ból tęsknoty na zawsze uśmierza!

 

przeł. ks. Tadeusz Karyłowski SI

 

Ad violam

 

Aurora veris, punice recens…

 

(Lib. IV 17)

Gończe wiosenny, miło woniejących

Kwiatków panicze, do podobających

Bogu się skroni przeczystej Dziewicy

Pójdziesz, fijołku, w dar Bogurodzicy.

Ciebie na czoło poświęcam, któremu

Świat czołem bije, rozumiem, twojemu

Szczęściu i złoto, i drogie kamienie

Zajrzeć już będą, że w tej będziesz cenie.

Ty z ziemskich swoje przeniesiesz siedlisko

Różańców lub tam, gdzieś się czołgał nisko,

A w najpiękniejszym spoczniesz czele, z wielu

Kwiatków najpierwszy sam, uprzedzicielu.

A ja w przydatku afekt ukorzony

Przydam i dar ten ukraszę niepłony.

Tak mając, iże przy chęci bogatej

Maleńkie dary Bogu idą w płaty.

Więc i o Panno! Ziemi, niebios kwiecie

Najukochańszy! Ta poczta niechże Cię

Mała ma ujmie. Wszak niemylnie tuszę,

Dar mały wielkie błaga animusze.

 

przeł. Jan Gawiński

 

Zawsze Wierni, nr 49, 11-12.2002, s. 86.