Dla wszystkich katolików, bez względu na pochodzenie etniczne czy społeczne, zrozumiałe jest, że korzenie chrześcijaństwa tkwią w Starym Testamencie. Dotyczy to korzeni religijnych, nadprzyrodzonych, jednak w sferze materialnej, kulturowo-cywilizacyjnej chrześcijaństwo wrosło i stopiło się w nierozerwalną jedność z cywilizacją grecko-rzymską (łacińską). Jest ono jedynym legalnym spadkobiercą zarówno greckiej mądrości, jak i rzymskiej odwagi oraz idei imperialnej cesarzy. Rozpowszechnione dzisiaj przekonanie o możliwości usunięcia pierwszorzędnej roli chrześcijaństwa z kultury europejskiej bez większej szkody dla tejże, artykułowane chociażby przez panią Ewę Bieńkowską, jest w rzeczywistości wyrzucaniem na śmietnik całej spuścizny grecko-rzymskiej, na której wyrosły katedry i uniwersytety. Autorka Sporu o dziedzictwo europejskie bliska jest oświadczenia, że cywilizacja europejska przyszła na świat wraz z podrzutkami Rousseau i posiada wyłącznie intelektualny zapach przepoconych koszul Woltera. Dla pani Bieńkowskiej, która uważa Woltera za symbol współczesnej wrażliwości etycznej, dziedzictwo oświecenia w dalszym ciągu niesie ze sobą obietnicę, wzbogaca dorobek cywilizacji i posiada pozytywną konotację intelektualną, w przeciwieństwie do „miazmatów katolicyzmu”, które na świat wydały antysemityzm z Brasillachem, Paponem i Touvierem na czele.
Należy nareszcie i raz na zawsze zniszczyć to dziedzictwo oświecenia, tego obcego ducha dla Europy, który utrzymuje ją w dzisiejszym stanie poniżenia. Trzeba pamiętać, że deprecjonując rolę katolicyzmu poddajemy w wątpliwość cały dorobek „pobożnych pogan”, wymierzając policzek Chrystusowi, uderzamy tak w Boga czy Kościół katolicki, jak i w rzymskie serce Europy.
Ideałem nadprzyrodzonym chrześcijańskich rodzin jest Święta Rodzina, w której przyszedł na świat Jezus Chrystus. W sferze religijnej była ona bezwzględnie podporządkowana religijnym przepisom Starego Prawa, ale żyła w konkretnych warunkach historycznych, społecznych i politycznych, które niewątpliwie miały wpływ na jej kształt, bliski nam poprzez przekazywaną z pokolenia na pokolenie tradycję cywilizacyjną. Jaka była ówczesna rola kobiety w kulturze grecko-rzymskiej ? Czy Święta Rodzina powielała model judaistyczny, czy może helenistyczno-rzymski życia rodzinnego, podziału obowiązków, pozycji społecznej kobiety? Pytania te, z pozoru błahe, mogą okazać się niezwykle ważne i inspirujące dla dzisiejszych katolików, mogą wreszcie stać się przyczynkiem do toczącego się sporu pomiędzy katolikami a wyznawcami dzisiejszej sekty ekumenicznej, głoszącej światu istnienie hybrydy, której na imię „judeochrześcijaństwo”.
Matka
Natura wyznaczyła kobiecie w rodzinie i społeczeństwie miejsce związane z wydaniem na świat potomstwa oraz opieką i jego wychowaniem. W różnych cywilizacjach i kulturach odmiennie interpretowano wynikającą z tego rolę rodziny, małżeństwa, a co za tym idzie – kobiety w społeczności. Platon w swoich Prawach podkreślał, że najważniejszym staraniem młodych małżonków jest posiadanie potomstwa. „Niechże młody małżonek myśli wciąż o małżonce i o swym przyszłym potomstwie i tak samo małżonka przez cały ten czas, kiedy dzieci nie przyszły jeszcze na świat” – pisał. W starożytnym Rzymie podkreślano bardzo mocno osobisty, nie zaś, jak w innych kulturach, społeczny charakter odpowiedzialności za przygotowanie potomstwa do dorosłego życia. Kwintylian twierdził, że jest to dla rodziców „główne zadanie”, któremu „nigdy nie poświęci się zanadto gorliwości i roztropności”. Plutarch potępiał w ostrych słowach rodziców, którzy przez swój egoizm lub beztroskę powierzają wychowanie swoich dzieci nieodpowiedzialnym nauczycielom. „Zaniedbywać cnotę – pisał – to zaprzepaszczać to, co jest najgłówniejszą rzeczą w wychowaniu”. Pliniusz zwracał pewnej rzymskiej matce uwagę, że powinna raczej poświęcać baczniejszą uwagę na wpojenie dobrych obyczajów swemu synowi niż na zgłębianie wyłącznie arkan retoryki, „bo te, bez dobrych obyczajów, są zgubną umiejętnością”. Generalnie odpowiedzialność za wychowanie w początkowym okresie rozwoju dziecka oraz wychowanie dziewczynek spoczywały na matce, ze względu na społeczne obowiązki ojca, który poświęcał się zadaniom państwowym, a także zabiegał o utrzymanie rodziny. W I wieku Kolumella w swoim traktacie pisał o tradycyjnej roli rzymskiej matki w czasach republiki: „cały trud zarządzania domem należał do matki, tak aby ojcowie, pozostawiwszy za sobą wszelkie kłopoty związane ze sprawami państwowymi, mogli znaleźć wypoczynek przy ognisku domowym”. Gospodarna i zapobiegliwa żona, dbająca o majątek i wychowanie potomstwa, przyczyniała splendoru mężowi, wspomagała jego działalność publiczną i cieszyła się powszechnym szacunkiem. Pomimo chętnego zatrudniania w rzymskich rodzinach mamek i powierzania wykształcenia dorastających dzieci pedagogom, Rzymianie traktowali to jako niezgodne ze swoją tradycją, czy wręcz sprzeciwiające się naturze. W Nocach Attyckich Aulusa Gelliusa możemy znaleźć interesującą wypowiedź rzymskiego filozofa Faworinusa, potępiającego matkę oddającą niemowlę opiekunce. „Żywiła w swoim ciele własną krwią to coś, czego nie widziała, a ma nie karmić swoim mlekiem tego, którego widzi już żywego, już człowieka, już dopominającego się, by spełniała wobec niego obowiązki matki? Czy (…) natura dała kobietom piersi nie w tym celu, by karmiły dzieci, ale dla przyozdobienia ciała? (…) któż mógłby nie docenić tego i lekceważyć, że kobiety, które dzieci swoje opuszczają, odłączają od siebie, i oddają drugim na karmienie”, przecinają, a w każdym razie osłabiają i rozluźniają ową więź i spójnię, jakim jest uczucie miłości, którym natura wiąże rodziców z dziećmi. Zdaniem filozofa konsekwencją takiej postawy było osłabienie więzi rodzinnych, a co za tym idzie – rozpad związków społecznych, grożących zniszczeniem państwa, czego pierwsze objawy obserwował filozof w czasach cesarstwa. Siła więzi społecznych, więzi rodzinnych republikańskiego Rzymu nadawała matce pozycję strażniczki nie tylko domowego ogniska, ale strażniczki ogniska państwowego. Siła matczynego autorytetu lśniła wtedy na firmamencie rzymskich cnót. W czasach wczesnorepublikańskiej rywalizacji Rzymian z Wojskami, kiedy wrogie armie, prowadzone przez rzymskiego patrycjusza, dobrowolnego wygnańca Koriolana stanęły u bram miasta, a sytuacja Romy wydawała się beznadziejna, za zgodą senatu wyruszyła do obozu nieprzyjaciół procesja kobiet rzymskich, na czele której podążała jego matka. Stanęła przed synem i kiedy ten chciał ją powitać, przerwała mu pytając: „Naprzód chcę wiedzieć kto stoi przede mną: syn czy wróg?”. Słowa skruszonego syna zwiastowały jego rychłą śmierć: „O matko moja, uratowałaś Rzym, ale zgubiłaś syna!”. Matka Koriolana wolała widzieć go martwym niż sprzeniewierzającym się tradycji przodków. W podobny sposób, aczkolwiek nie tak dramatyczny, napominać będzie królowa Blanka swojego syna św. Ludwika przed życiem w grzechu.
Rzymska kobieta i matka korzystała ze specjalnego, uprzywilejowanego statusu, wynikającego ze specyficznie pojętego przez Rzymian „kapłańskiego” charakteru macierzyństwa. Należy od razu podkreślić, że nie chodzi absolutnie o nadanie kobiecie funkcji kapłańskiej, która pogańskiemu Rzymowi była równie obca jak chrześcijaństwu, ale o powierzenie matce rodziny odpowiedzialnej funkcji religijnej w kształtowaniu rzymskiego devotio wśród członków rodziny. Przedwojenny znawca antyku, profesor Tadeusz Zieliński, zwracał uwagę na fragment listu Cycerona, pełnego rozgoryczenia boskim fatum i ludzką niewdzięcznością, adresowany z wygnania politycznego do swojej żony: „(…) ani bogowie, którym tyś w takiej czystości służyła, ani ludzie, o których ja zawsze dbałem, nam się nie odwdzięczyli”.
Zagadkowy zwrot użyty przez Cycerona przedwojenny profesor interpretował w następujący sposób: o ile „mąż był przedstawicielem swego domu wobec ludzi, o tyle żona, jako mater familias, spełniała jego obowiązki wobec bogów”. W starożytnym Rzymie mężczyzna wypełniał w imieniu rodziny wszystkie nakazy religijne kultu państwowego, matce pozostawiano nie mniej odpowiedzialne wypełnianie obowiązków religijnych w ramach kultu prywatnego, ograniczonego do ówcześnie pojmowanej rodziny. Chrystianizując rzymski obyczaj religijny, chrześcijaństwo pogłębiło religijną rolę kobiety w rodzinie, opierającą się w dalszym ciągu głównie na religijnym kształtowaniu młodego pokolenia, sprawowaniu kultu domowego, ale równocześnie nadało kobiecie specjalny głębszy wymiar, wynikający z czci oddawanej Matce Boskiej. Zieliński pisze wprost, że starożytny Rzym, a później chrześcijaństwo, powierzały kobiecie poważną rolę w życiu religijnym, która stoi w jaskrawej sprzeczności z „upośledzeniem kobiety w życiu religijnym” czy wręcz wykluczeniem z takowego życia, charakterystycznym dla judaizmu.
Żona
Biskup Tihamer Tóth, wyjaśniając powagę monogamii, stojącej na straży rodziny i państwa w cywilizacji łacińskiej, z lubością sięgnął po przykład z bogatej tradycji pogańskiej, która jest „zapowiedzią, przeczuciem i symbolem pewnej wzniosłej myśli chrześcijańskiej”. Powracający z wojny Odyseusz okrutnym wyrokiem bogów przez 20 lat błądził, przemierzając odległe krainy, tocząc liczne walki, ratując siebie i towarzyszy z wielu opresji, aby wreszcie powrócić do swojej ukochanej żony Penelopy. Serce jego przepełniał strach przed konfrontacją z rzeczywistością. Czy żona, dawno straciwszy nadzieję na jego powrót, położyła dawnym zwyczajem garść ziemi na jego tarczy na znak śmierci? Czy poślubiła innego mężczyznę, aby łatwiej rządzić rozległymi włościami i trzymać lud w posłuchu? Okazało się, że Penelopa przez wiele lat odrzucała liczne zaloty, poświęcając całe swoje siły i czas doglądaniu majątku i wychowywaniu syna. Była nieufna względem człowieka podającego się za jej męża. Homerycka tradycja składa hołd roztropności wiernej żony: Odysie, twoja dzielność już wynagrodzona, Kiedyś mężem małżonki zdobnej w wielkie cnoty! Zaprawdę, niezrównane duszy jej przymioty! Wierność od lat młodziutkich dochować umiała Swojemu Odysowi! Wieczna, wieczna chwała Czystej Penelopie! Na jej cześć niebianie natchną pieśni i cześć jej nigdy nie ustanie.
Rzeczywiście, sława jej trwa tysiące lat – pisze bp Toth – jako wspaniały wzór wierności małżeńskiej. Wprawdzie jest to tylko mit, ale służy jako dowód, iż ludzkość już przed narodzeniem Chrystusa przeczuwała, że z małżeństwem godnym człowieka istotnie łączy się wierność dozgonna, święty związek, zawarty między jednym mężczyzną a jedną kobietą”. Dla starożytnych Penelopa była pięknym przykładem zgodności i szczęścia małżeńskiego. Plutarch, porównując Odysa i Penelopę z Heleną i Parysem, pisze: „szczęśliwe było ich małżeństwo i godne zazdrości, a tamtych związek całą Iliadę nieszczęść ściągnął na Hellenów i barbarzyńców”.
Pomimo tego, że dopiero chrześcijaństwo uczyniło małżeństwo sakramentem, już w starożytnej Grecji i Rzymie nadawano mu specjalne znaczenie. Główną zasadą starożytnego rzymskiego małżeństwa była jego nierozerwalność i wierność małżonków. Prawo rzymskie definiowało małżeństwo jako „coniunctio viri et mulieris vitae consuetudineum retinens”, w czym zawierała się koncepcja trwałości małżeństwa. Znawca starożytności Wolfgang Schuller wskazuje na coraz częstsze umieszczanie w hellenistycznej intercyzie małżeńskiej, nieznanego przed II w. przed Chr. wzajemnego zobowiązania małżonków do wierności, odwołujących się do pomocy boskiej. Wcześniej już Platon upominał swoich rodaków, by starali się być lepsi od zwierząt, które łączą się w pary dla spłodzenia potomstwa „i nadal już trzymają się siebie obyczajnie i wiernie, nie zrywając raz między sobą zadzierzgniętej więzi”. Plutarch potępiał „występną rzecz” rozbijającą małżeństwa, radząc mężom „do żon zbliżać się tak jak do pszczół: czyści i nieskalani postronnymi stosunkami”. W starożytności uważano pszczoły za święte, boskie istoty, które z furią rzucają się z rozkazu bogów na rozwiązłych mężczyzn. Seneka przytacza w jednym z listów żartobliwą uwagę Hippokratesa, „ojca lekarzy”, że rozwiązłość u kobiet powoduje podagrę i łysienie – „ponieważ wyzbyły się kobiecości – skazane są na męskie choroby”.
Jednym z najbardziej interesujących źródeł, naświetlającym punkt widzenia dotyczący małżeństwa prezentowany przez rzymskie elity, były napisane przez Plutarcha dla wkraczających na wspólną drogę życia Pollianosa i Eurydyki Zalecenia małżeńskie. Z pewnością poglądy Plutarcha nie były odosobnione w ówczesnym świecie rzymskim, ponieważ stanowią one w dużym stopniu echa dzieł filozofów stoickich Persajosa, Kleantesa czy Ksenofonta. Małżeństwo, zdaniem Plutarcha, powinno odzwierciedlać boski porządek rzeczy, w którym, tak jak dusza panuje nad ciałem, tak też mąż panuje nad żoną, złączony z nią miłością. Grecki mędrzec sporo miejsca w swoim piśmie poświęcił zachowaniu w małżeństwie ładu, harmonii i zgody, z których wynika pożytek i pomyślność. „Składając ofiarę Herze, opiekunce zaślubin – pisze Plutarch – nie spalają żółci z resztą ofiary, lecz wyjmują ją i porzucają koło ołtarza. Ten, od kogo pochodzi to prawo, chciał dać do zrozumienia, że żółć i gniew nigdy nie powinny mieć miejsca w małżeństwie”. Harmonię w małżeństwie można osiągnąć jedynie poprzez przyjęcie modelu patriarchalnego, w którym żona podlega rozumnej, opartej na miłości władzy męża. Odwrócenie tego porządku jest naruszeniem ładu i przynosi szkody małżeństwu, a wynika z odrzucenia rozumu i folgowania kobiecym namiętnościom. Takie kobiety, zdaniem Plutarcha, wolą być przewodnikami ślepców niż towarzyszkami widzących i znających drogę. Plutarch nie akceptował wczesnego modelu greckiego, w którym żona spędzała swoje życie niemalże w odseparowaniu od zajęć męża, zamknięta w osobnych pomieszczeniach, pozbawiona jakiegokolwiek kontaktu ze światem. Niemniej, jak większość światłych Rzymian, podkreślał szacunek, jakim darzone są niewiasty wiodące skromne życie, będące nie tyle ozdobą mężów, co wiernymi strażniczkami rodzinnego ogniska. Taką wspaniałą małżonką mógł się poszczycić sam autor Zaleceń. W liście pocieszającym żonę po stracie ukochanej córki pisał: „Nie było takiego wśród znajomych naszych filozofów bywających u nas, którego byś nie wprawiła w zdumienie prostotą ubioru i umiarkowaniem w posiłkach, a współobywatelom dajesz budujący widok prostoty swej przy obrzędach, ofiarach i widowiskach teatralnych”. By przedstawić głęboki sens skromnego, ukrytego życia kobiety, pełnego poświęcenia dla rodziny, używa do tego celu czytelnej pogańskiej metafory: „Księżyc, gdy się od Słońca oddala, oglądamy w całej pełni blasku, a niknie on i skrywa się w pobliżu Słońca. Żona zaś cnotliwa na odwrót: w obecności męża powinna dać się widzieć, a gdy go nie ma, siedzieć ukryta w domu”. W innym miejscu przywołuje ważny symbol religijny, który zostanie przejęty przez chrześcijaństwo, symbol domatorstwa, ideał rzymskiej małżonki, oblubienicy – grecki symbol stojącej na żółwiu Afrodyty z Elidy – niewiasty stojącej na symbolu lunarnym. Symbol ten czytelny dla każdego katolika, w doskonały sposób uzmysławiał pierwszym chrześcijanom ukryte życie Matki Boskiej, Jej oddanie dla Świętej Rodziny, a zarazem dla całej rodziny ludzkiej. Również bogate rzymskie symbole i obrzędy związane z zawieraniem małżeństwa zostały w wielu przypadkach „ochrzczone” i przejęte przez chrześcijaństwo; dotyczy to nie tylko welonu, białej sukni w Rzymie nazywanej toga pura, przenoszenia poślubionej małżonki przez próg, ale na przykład używanego przez katolickiego kapłana sznura do przepasania (cingulum), którym opasywano pannę młodą, używając do tego celu stosowanego w liturgicznych szatach kapłańskich nodus Herculeus – węzła Herkulesa.
Wbrew powszechnie panującej opinii starożytni Rzymianie nie akceptowali rozwodu, który stał w całkowitej sprzeczności z przyjmowaną trwałością małżeństwa. Eurypides w Medei mówi słowami bohatera: „Nie wolno kobiecie abdykować z małżonka”. Zawarcie sakralnej formy confarreatio, właściwie jedynej prawdziwej formy małżeństwa, dokonywanej jeden raz w życiu, zarezerwowanej tylko dla wyższych warstw społecznych, wiązało małżonków na całe życie. Przyrzeczenie złożone przez małżonków wzywających bogów było bez możliwości odwołania; w razie rażąco złego prowadzenia się małżonki mężczyzna mógł zdecydować się na separację, która jednak nie unieważniała ślubu. Pierwszym, który w Rzymie zdecydował się na taki krok, był odnotowany w kronikach konsul Publiusz Semproniusz Sofus, który oddalił żonę, ponieważ bez jego zgody opuściła dom udając się na widowiska. Jednak już u schyłku republiki ewoluujące i powszechnie akceptowane rozejście się, przy jednoczesnym zawieraniu nowych „małżeństw”, spowodowało nie tylko anarchię w rodzinach, ale i rozkład życia społecznego, którą ostro potępiali rzymscy kronikarze Liwiusz i Tacyt. Opierający się Rzymowi król Jugurta wyrzucał społeczeństwu Imperium niemoralność, która rozkładała jego poddanych: rozwody zaczęły się mnożyć, nastało rozluźnienie obyczajów, a prawa, zamiast to rozluźnienie powściągać, schlebiały mu przez dopuszczanie rozwodów. To samo zamierza się i u nas”. Rzymski poeta Marcjalis wspomina w liście kobietę, która w ciągu dziesięciu lat dziesięć razy się rozwodziła i dziesięć razy wychodziła za mąż. Seneka z kolei wspomina Rzymianki odmierzające lata nietradycyjnie – według rządów konsulów, ale według kolejnych mężów… Proces degeneracji, który w czasach wczesnej republiki był hamowany przez arystokratyczny senat, nie był, jak mogłoby się wydawać przysłowiowym „psuciem się ryby od głowy”, ale procesem plebeizacji rzymskich elit. To, co pogańskie społeczeństwa starożytne dopuszczały w kręgu pospólstwa, które nie miało prawa do sakralnego zawierania małżeństw, ograniczając się do znanej na Bliskim Wschodzie formy kupna żony lub posiadania „przez zasiedzenie”, stawało się akceptowane, a nawet przejmowane przez rzymskich patrycjuszy. Pierwszą tamę rozwodom położył cesarz August, dążąc do odrodzenia życia rodzinnego w swoim państwie. Reformy swoje oparł nie tylko na wprowadzeniu wysokiego podatku od rozwodu, który „bił po kieszeni” niewytrwałych małżonków, ale dążył do odrodzenia tradycyjnej religii rzymskiej i zatamowania ekspansji kultów wschodnich. Jednak dopiero chrześcijaństwo unormowało sprawy małżeństw w duchu sprawiedliwości; cesarze Konstantyn i Justynian wydali wojnę rozwodom, jednocześnie delegalizując konkubinat i w konsekwencji dążąc do podniesienia poziomu moralnego nie tylko elit, ale i pospólstwa.
Kapłanka
Biskup Orleanu Feliks Dupanloup, propagator myśli hr. de Maistre’a, w swojej książce poświęconej małżeństwu chrześcijańskiemu przyrównuje władzę ojca w rodzinie do władzy samego Boga, natomiast rolę matki do funkcji kapłańskiej, mającej za zadanie wpajanie szacunku do Boga i bliźnich. Ojciec jest królem rodziny, natomiast matka nauczycielką i strażniczką, co wyrasta bezsprzecznie z grecko-rzymskiej spuścizny cywilizacyjnej. Religia pogańska starożytnego Rzymu, jak się powszechnie utrzymuje, nie znała kapłaństwa kobiet. Kulty religijne, które opierały się na służbie kapłańskiej kobiet, przybyły do Rzymu w okresie podbojów ze Wschodu. Były to religie obce Rzymianom, ale wraz z degeneracją społeczeństwa republikańskiego Rzymu coraz chętniej przyjmowane.
Ewenementem religijnym pogańskiego Rzymu był kult Westy, którym opiekowały się virgines vestales, czyli westalki. Jednak należy podkreślić, nie posiadały one statusu kapłańskiego, stanowiły natomiast coś w rodzaju żeńskiego zakonu, opiekującego się świętym ogniem, symbolizującym państwo rzymskie i ognisko domowe. Westalki nie sprawowały w żadnym wypadku jakichkolwiek funkcji liturgicznych, jedynie towarzysząc i asystując przy ofiarach sprawowanych przez najwyższego kapłana, przewodniczącego kolegium pontyfików Ponitfexa Maximusa. Otaczano je powszechnym szacunkiem i czcią, a najmniejsze przewinienie względem dziewic Westy karano jako świętokradztwo – śmiercią. W czasie najazdu barbarzyńskich Galów w 390 r. przed Chr., kiedy miasto znalazło się w bezpośrednim zagrożeniu zniszczeniem, Rzymianie ratowali przed pohańbieniem westalki wywożąc je do bezpiecznego miejsca, a pozostawiając na pastwę nieprzyjaciół sędziwych senatorów. Utrata czci przez przeznaczone do życia w czystości strażniczki ognia, zdaniem Rzymian pociągnęłaby za sobą katastrofalne następstwa dla całego państwa, o czym mieli przekonać się Rzymianie w czasie wojen punickich. Surowa kara oczekiwała wiarołomne westalki, zakopywane po procesie żywcem w czasie przejmującej uroczystości przy murach miasta blisko Bramy Kollińskiej, na tzw. Campus Sceleratus. Służba w atrium Westy była jednym z największych zaszczytów dla rzymskich rodów, wyboru przyszłej „kapłanki” dokonywano spośród dziewczynek w wieku 6-10 lat, by posiadać całkowitą pewność co do czystości dziewczynki, która wraz ze złożeniem ślubów stawała się na całe swoje życie oblubienicą, panną młodą, posiadającą przywileje należne kobiecie w dniu ślubu. Jak potężny autorytet posiadały strażniczki życia rodzinnego Rzymu niechaj świadczy fakt, że w pamięci potomnych mierne rządy cesarza Nerona wpisały się jako najkrwawsze i najbardziej zwyrodniałe. Nie był to jednak cesarz ani najkrwawszy, bo jego zbrodnie bledną przy okrucieństwach Kaliguli, ani największy z prześladowców chrześcijaństwa, ponieważ tymi byli Domicjan i Dioklecjan. Jednak to Neron pozostał w pamięci Europy jako przykład okrucieństwa i bestialstwa, a przyczyna tego tkwi w świętokradztwie, jakiego dopuścił się ten cesarz, hańbiąc westalkę Rubrię!
Historycy zgodnie stwierdzają, że służba westalek, pełniona bez przerwy przez blisko tysiąc lat trwania państwa rzymskiego, otaczała czcią i protekcją państwa rodzinę i nadawała specjalny status kobiecie rzymskiej, nie znany innym cywilizacjom. Chrześcijaństwo nie tylko nie zniszczyło starego zwyczaju rzymskiego, tradycji „pobożnych pogan”, którym należny jest nasz synowski szacunek, ale wręcz przeciwnie, nadało mu nowy, głęboki religijny sens, związany z kultem Przeczystej Dziewicy, Matki Jezusa Chrystusa. „Słowo ciałem się stało”. Przeczucia religijne antyku nabrały kształtów realności w Wierze Chrystusowej. Materialny święty ogień Rzymu zgasł, ale palił się – i miejmy nadzieję, że długo jeszcze będzie się palił – święty ogień wiary w duszach tych chrześcijańskich kobiet, które podążają drogą rzymskich westalek i pierwszych chrześcijanek, które poświęciły swe życie wychowując pokolenia obywateli, poddanych i wyznawców Chrystusa. Kult Matki Boskiej jest ostatecznym rozstrzygnięciem sporu stoików, pełnych czci dla westalek, ale i przyznających rację mądremu zdaniu „kapłanki” ze sztuki Eurypidesa, która wbrew ślubom została matką: „Tak przyroda chciała. Co się nie troszczy o przepisy waszej I takie jest kobiety powołanie”. Dziewica powiła przecież Zbawiciela Świata! Wśród pierwszych chrześcijanek antycznego Rzymu nie mogło zabraknąć westalek. Hymn Prudencjusza (ok. 348 r.) napisany na cześć św. Wawrzyńca głosi: „Wawrzyńcu, w kościół wchodzi twój westalka niegdyś Klaudia”. Jakież było zdziwienie, kiedy odnaleziono w Rzymie zniszczony napis z IV w. poświęcony wiarołomnej westalce, która porzuciła wiarę przodków – w zatartym napisie pozostały jedynie litery C…E, czyli Claudiae. Św. Ambroży z Mediolanu, rasowy Rzymianin, który nie potrafił ukryć pogardy, jaką darzył przybyłe z Bliskiego Wschodu kulty, pomimo konfliktu chrześcijańsko-pogańskiego nie taił podziwu dla dziewic Westy. Pisze w swoim liście, że poganom coraz trudniej znaleźć niewiasty chętne do służby w świątyni Westy, kiedy chrześcijańskie klasztory żeńskie pełne są kobiet. Świętego ognia Rzymu od tej pory pilnie strzec będą chrześcijańskie zakonnice.
* * *
Bezpieczeństwo kobiety w społeczeństwie wynika z trwałości i stabilności rodziny, nie zaś ze swobodnego dostępu do godności państwowych czy równouprawnienia zawodowego, jak utrzymują dzisiejsi pogrobowcy oświecenia. Natura w optymalny sposób wyznaczyła miejsce kobiety w społeczeństwie jako strażniczce ogniska domowego. Mądrość starożytnych Greków i Rzymian, przejęta i udoskonalona przez chrześcijan, zsakralizowała i nadawała głęboki sens życiu i pracy kobiety, obdarzając szacunkiem i czcią matki, a dzięki chrześcijaństwu nadając wymiar sakramentu związkowi kobiety i mężczyzny. Niszcząc ten wypracowany przez naszą cywilizację model niszczymy siebie, niszczymy również przyszłość swoich dzieci i przyszłość Europy.
Rodzina Katolicka, nr 17 (przy ZW nr 49), s. IX. [6/2002 (49)]