„Sprawiedliwy, który chodzi w prostocie swojej, błogosławionych po sobie synów zostawi”
Przyp 20, 7
Od połowy lat ’90 dane demograficzne dotyczące Polski wzbudzają poważne zaniepokojenie analityków. Zmniejszająca się liczba urodzeń, coraz większa niestabilność małżeństw, dekonstrukcja rodziny, a co za tym idzie starzenie się społeczeństwa mogą spowodować szereg poważnych następstw w sferze społecznej i ekonomicznej. Odbiją się one na sytuacji Polski za ok. 20 lat, a więc w czasie daleko przekraczającym zdolności percepcyjne demokratycznych polityków. Przyczyn tego złożonego procesu poszukiwać należy nie tylko w pogarszającej się sytuacji materialnej społeczeństwa – jak chcieliby to widzieć politycy liberalni – ale też w dokonujących się przemianach mentalnościowych, które polegają na akceptacji panującego w Europie Zachodniej i USA socjal-liberalnego modelu życia.
Wzorcowym przykładem takiego modelu jest społeczeństwo niemieckie. W początkach lat ’90 wskaźnik urodzeń spadł do poziomu 1,4 dziecka na parę, co jest stanowczo niewystarczające dla „odrodzenia się” społeczeństwa w tym samym składzie ilościowym. Prawie połowa niemieckich małżeństw nie posiada potomstwa, a dzieci, które przychodzą na świat, w dużym stopniu są potomstwem osiadłych w Niemczech obcokrajowców, pochodzących z obszarów pozaeuropejskich. Spadająca liczba urodzeń od lat usprawiedliwia niczym niepohamowaną politykę imigracyjną nie tylko w Niemczech, ale również w Belgii czy Szwecji. Prowadzona przez rząd w Berlinie polityka prorodzinna, polegająca na kosztownych kampaniach informacyjnych i wysokich zasiłkach płatnych z tytułu urodzenia dziecka, kończy się każdorazowo fiaskiem. Dla mieszkańców Europy Zachodniej 1 + 1 zawsze musi równać się 2 lub najwyżej 3[1]! Ankietowane małżeństwa w Niemczech pytane o planowane potomstwo, w wielu przypadkach odpowiadały, że dziecko to luksus, na który nie mogą sobie pozwolić. Psychologowie społeczni twierdzą jednak, że problem nie leży w pieniądzach, ale w aspiracjach niedoszłych rodziców. Dzieci przeszkadzają im w karierze, dlatego tak często kobiety z Europy Zachodniej decydują się na urodzenie swojego jedynego dziecka dopiero w wieku trzydziestu kilku lat. Chęć osiągnięcia sukcesu, ambicje zawodowe kobiet i przyzwyczajenie do luksusowego stylu życia powodują gruntowną przebudowę modelu rodziny. Dziecko jest traktowane w tym modelu jako groźny intruz, jako niebezpieczna choroba przenoszona drogą płciową. Niechęć do posiadania dziecka, tak satanicznie przewrotna w swej istocie, szybko przeradza się w ukrytą nienawiść do dzieci posiadanych przez sąsiadów, znajomych, krewnych… Psycholodzy niemieccy ukuli na to patologiczne zjawisko specjalny termin naukowy Kinderunfreundlichkeit, czyli pajdofobia (z języka greckiego pajdos „dziecko” i phobos „strach”).
Przeprowadzone badania pokazują, że rodzice małych dzieci czują się dyskryminowani w dostatnim społeczeństwie niemieckim. Znacznie trudniej jest im wynająć odpowiednie mieszkanie, ponieważ właściciel nie życzy sobie biegających „bachorów”. Na ulicy czy w sklepie stają się często obiektem niewybrednych szykan ze strony pajdobofów. Dotyczy to oczywiście przede wszystkim tych rodziców, którzy posiadają potomstwo liczniejsze niż akceptowany liberalny model „dwoje rodziców – dwoje dzieci”. Przykłady takie, jak relacjonowany przez ojca 6-osobowej rodziny przypadek odmowy przyjęcia zamówienia i wyproszenia ich z restauracji, ponieważ… dzieci zakłócają spokój innym gościom, stają się niestety coraz częstsze.
Zjawisko pajdofobii, tak jak szereg innych negatywnych zjawisk społecznych, dociera również do Polski i można przypuszczać, że wraz z akceptacją kolejnych „moralnych osiągnięć” wprowadzanych przez brukselską liberalną lewicę będzie ulegało nasileniu. Dzisiejsze częste przejawy niechęci czy wrogości wobec kobiet ciężarnych najczęściej podszyte są zwykłym chamstwem i bezdusznością, ale coraz częstszy brak reakcji przypadkowych obserwatorów jest wielce symptomatyczny i świadczy o zmianie postaw społecznych, które do niedawna cechowały się pełnym czci szacunkiem dla przyszłej matki. Rodzice posiadający kilkoro dzieci coraz częściej spotykają się z politowaniem, czy wręcz agresją. W medialnej propagandzie „wielodzietność” jest synonimem biedy, zacofania, niemożności osiągnięcia sukcesu. Rodziny wielodzietne to – zdaniem liberalnych propagandzistów – „patologia społeczna”, która cechuje „margines społeczny” lub „społecznych outsiderów”, żyjących na koszt społeczeństwa. Kreowany w tzw. pismach kobiecych obraz „nowoczesnej kobiety” całkowicie odrzuca tradycyjny model „kobiety–matki” jako tłamszący „kobiecą ekspresję” i przekreślający samorealizację. Kobieta-matka, zajmująca się gromadką swoich dzieci, to – zdaniem wrogich płci pięknej kryptofeministek – obraz zamierzchłej przeszłości patriarchalnej. Powyższe przykłady wpisują się w szeroki kontekst zjawisk, wiążących się ze zmianą modelu rodziny, małżeństwa i wreszcie tradycyjnej roli mężczyzny i kobiety w społeczeństwie.
Konserwatywna niemiecka publicystka Helga Imm twierdzi, że te nasilające się zjawiska wiążą się ze zmianą modelu rodziny. Współczesna rodzina przypomina garaż, w którym parkuje się wyłącznie na noc. Jest ona wypadkową egoistycznych dążeń wchodzących w jej skład jednostek. Zdetronizowany we współczesnym społeczeństwie ojciec przebywa cały dzień poza domem, pogrążając się bez reszty w sprawy zawodowe, by wieczorem spędzić resztę czasu przed telewizorem. Kobieta pozostaje „rozdarta” pomiędzy obowiązkami domowymi a sprawami zawodowymi. Jej „wyzwolenie” przekształciło się w bezustanną katorgę fizyczną i psychiczną. Nie jest już panią domu, ale półautomatem mechanicznie wykonującym szereg czynności domowych i zawodowych. Dziecko w dzisiejszej rodzinie to pozbawione ciepła rodzinnej miłości szczenię, wychowywane przez sforę, czyli wszystkich i nikogo. Trafia do żłobka, później do przedszkola, przeskakuje kolejne stopnie demokratycznej, egalitarnej edukacji – oczywiście bez pomocy rodziców, co do których szybko się przekonuje, że nie są mu do niczego potrzebni… Ten model, lansowany w całej Europie (a którego echa możemy znaleźć w edukacyjnym programie SLD – przymusowa i powszechna edukacja od tzw. „zerówki”), jest de facto zmodyfikowaną wersją „socjalizmu samorządowego” Francuskiej Partii Socjalistycznej z lat ’80. Programu, który w swoich założeniach miał zniszczyć tradycyjny model rodziny, degradując ją do roli wspólnoty majątkowej. W ten sposób fundament państwa, jaki od czasów rzymskich stanowiła rodzina, będąca podstawą instytucji ekonomicznych i politycznych, został zamieniony w produkt liberalnego „wyścigu szczurów”. Jej rola jako wychowawcy, związana z realizowaniem pierwszego i najważniejszego celu małżeństwa – posiadania potomstwa – została zastąpiona rolą żywiciela potomka. Wspólne życie, życie rodzinne, zostało w takim modelu ograniczone do spędzania resztek wolnego czasu na spożywaniu kolacji i oglądaniu telewizji, czyli dalszego pogrążania się w konsumpcji. Rodzina taka nie jest w stanie zbudować prawidłowych relacji uczuciowych pomiędzy poszczególnymi jej członkami. Cierpi ona na anemię emocjonalną, wykluczającą posiadanie licznego potomstwa i opiekę nad rodzicami w podeszłym wieku. Związek tradycji przemawiający przez wspólnotę pokoleń realizuje się w dzisiejszej rodzinie wyłącznie w czasie świąt oraz podczas bardzo ograniczonych kontaktów dziadków z wnukami. Jest to oczywiście absolutnie niewystarczające dla prawidłowego rozwoju religijnego i patriotycznego tych ostatnich. Dzieci w dzisiejszych czasach to bezkształtne, galaretowate ameby, pozbawione zarówno świadomości katolickiej, jak i poczucia zakorzenienia. W przytłaczającej większości przypadków świadomość swojego pochodzenia ogranicza się do dwóch pokoleń wstecz… Tę lukę wypełniają namiastki w rodzaju subkultur muzycznych i politycznych lub grup „hooligans”, które zapewniają dorastającej, niezakorzenionej młodzieży konieczną dla prawidłowego rozwoju samoidentyfikację.
Nikogo nie trzeba przekonywać, że nieliczne środowiska tradycjonalistyczne i konserwatywne nie są w stanie zahamować tych negatywnych zjawisk. Jedyną bronią jest troska o w pełni katolicki charakter własnych rodzin i propagandę poprzez dobry przykład. Wyhamowania i likwidacji opisanych powyżej zjawisk, które zakotwiczone są we współczesnym „strachu przed ciążą”, może dokonać wyłącznie państwo, jako instytucja, która w naszej cywilizacji istnieje m. in. po to, by chronić rodziny.
Liberalizm dokonuje drastycznego rozróżnienia pomiędzy małżeństwem a rodziną. Dla polityków liberalnych małżeństwo jest prywatną sprawą jednostki, podczas kiedy rodzina posiada dla nich wymiar społeczny. Z tej koncepcji wyrasta potworek polityczny, którym jest dzisiejsza tzw. „polityka prorodzinna państwa”. W myśl tych poglądów stanowi ona jedno z pól aktywności państwa w sektorze społecznym, przez co siłą rzeczy musi wchodzić w kolizję z wieloma innymi potrzebami i wolnościami państwa liberalnego. Z jednej strony legalizuje ono rozwody, z drugiej zaś otacza opieką rodzinę, z jednej strony zezwala na dokonywanie aborcji, z drugiej promuje prawa dziecka, z jednej strony promuje prorodzinny model życia, z drugiej zaś strony finansowo wspiera konkubinat… Analiza aktualnego programu „polityki prorodzinnej państwa” stworzonego w 1999 roku (pierwszy program powstał w 1997 r.), by spełnić kolejne „kryterium europejskie”, nie pozostawia nam żadnych wątpliwości. Czas, by politycy zauważyli wreszcie, że „polityka prorodzinna” to nie tylko zasiłki rodzinne a przede wszystkim takie unormowani prawne, które pozwolą kobiecie na pozostanie w domu, by mogła zajmować się dziećmi, oraz jasny i prosty system podatkowy nieżerujący na ludzkiej przedsiębiorczości i pracowitości, przyczyniający się do dobrobytu.
Z tego, że państwo powinno otacza: rodzinę opieką w swoim dobrze pojętym interesie, zdawano sobie sprawę już w starożytności. Upadek republiki rzymskiej i poprzedzający go kryzys był de facto procesem związanym z rozpadem silnej rzymskiej rodziny i pozbawieniem pater familias jego specjalnej – religijnej, politycznej i społecznej – roli. Kiedy nastąpiła zdrowa reakcja za rządów cesarza Oktawiana Augusta, pierwszymi jego działaniami było odrodzenie życia rodzinnego w Cesarstwie. Jednak August zdawał sobie sprawę z tego, że na nic się zdadzą działania prawne, jeśli nie będą one zakotwiczone w odrodzeniu życia religijnego, które daje rodzinie siły do trwania i rozwoju. Stąd jego działania miały w przytłaczającej mierze charakter religijny. W tym czasie, kiedy na świat przyszedł w Betlejem Jezus Chrystus, państwo rzymskie stworzyło fundamenty życia rodzinnego, które w przyszłości zostały przejęte w całości przez rodzące się chrześcijaństwo. Dziś potrzebujemy tego samego. Na nic nowe „programy prorodzinne”, nowe działania propagandowe na rzecz rodziny, stymulowanie większego przyrostu naturalnego w społeczeństwach czy walka z wszystkimi negatywnymi zjawiskami, takimi jak pajdofobia, jeśli nie będą one związane z przywróceniem społecznego panowania Chrystusa Króla nad państwami, narodami i społecznościami. Omnia instaurare in Christo!
Przypisy:
1. Slogan propagandowy niemieckiej kampanii reklamowej, propagującej posiadanie potomstwa, głosił, że „1 + 1 = 3” – przyp. R. M.
Rodzina Katolicka, nr 16 (przy ZW nr 48), s. XIII. [5/2002 (48)]