Ojciec Pio został posłany przez Pana Jezusa do łowienia dusz i z Jego polecenia nawracał nawet najcięższych grzeszników. Jezus, Dobry Pasterz, ubogacił go w tym celu licznymi darami – podobnie jak święty proboszcz z Ars i św. Jan Bosko, o. Pio potrafił czytać w sercach ludzi, poznawał głębię duchowych zranień i potrafił bezbłędnie zastosować odpowiednie lekarstwo. Dzięki jego wstawiennictwu liczni chorzy zostali uleczeni – głusi, kalecy, sparaliżowani i ślepi odzyskiwali pełne panowanie nad swoim ciałem. Często nawet śmiertelne choroby ustępowały, całkowicie wyleczone poprzez dotknięcie przedmiotu będącego własnością ojca Pio.
Pokorny zakonnik był pierwszym stygmatyzowanym kapłanem, znanym szerokiemu gronu ludzi wszelkich stanów i narodowości. (Nie wiemy z całą pewnością, czy św. Paweł nosił stygmaty; sugeruje to jedno zdanie z jego listu: „ego enim stigmata Iesu in corpore meo porto” – „bo ja blizny Pana Jezusa na własnym ciele noszę” – Ga 6, 17). Ojciec Pio przez pół wieku nosił znamiona męki Pańskiej, znaki, które czyniły z niego żyjący wizerunek i podobiznę Pana Jezusa. Św. Franciszek z Asyżu, założyciel franciszkanów (gałęzią tego zakonu są kapucyni), jawił się chrześcijańskiemu średniowieczu jako żyjący symbol Pana Jezusa, ponieważ posiadał nadzwyczajny przywilej przypominania ludziom Chrystusa i rozpalenia w ich sercach miłości do Zbawiciela. Również życie świętego kapucyna i jego posługa była niczym innym jak naśladowaniem Chrystusa. Mógł o. Pio z ufnością wypowiadać słowa św. Pawła: „I żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus. A o ile teraz żyję w ciele, to żyję w wierze Syna Bożego, który mię umiłował i wydał samego siebie za mnie” (Ga 2, 20).
Pierwsze lata życia
Rok 1887, w którym przyszedł na świat ojciec Pio, przypadł na czas, kiedy masoneria w wielu włoskich prowincjach znajdowała się u władzy. Rząd wydał wówczas polecenie usunięcia wszystkich krzyży ze szkół. Franciszek Forgione – bo tak nazywał się przyszły święty przed wybraniem drogi zakonnej – narodził się jako Boża odpowiedź na te szatańskie działania. W tym samym roku, w którym przyszedł na świat, św. Teresa od Dzieciątka Jezus razem ze swym ojcem i siostrą nawiedzała najważniejsze sanktuaria Włoch. Była wtedy jeszcze dzieckiem, ale zdołała spotykać się z Ojcem Świętym, żeby go zapytać, czy może wstąpić do Karmelu w wieku 15 lat. Jej powiedzenie, że „proste dusze nie potrzebują skomplikowanych środków” spodobało się później ojcu Pio, który całe swe życie wyrażał się o Małej Świętej z najwyższym szacunkiem. Na jej kanonizacji był obecny dzięki cudowi bilokacji.
Lata 80-te XIX stulecia obfitowały w szczególne przykłady świętości. Stygmatyzowana św. Gemma Galgani przystępowała do pierwszej Komunii właśnie w roku narodzin ojca Pio. W Turynie żyli w tym czasie św. Jan Bosko i jego uczeń św. Dominik Savio oraz św. don Cafasso. W Rzymie działał św. Wincenty Palotti, a w Asyżu niewiele lat wcześniej zmarł w młodym wieku św. Gabriel od Matki Bożej Bolesnej.
W Pietrelcinie, małym miasteczku w prowincji Benewent, stał ubogi dom rodziców o. Pio, ubóstwem przypominający stajenkę w Betlejem. Matka miała wtedy 28 lat i urodziła już siedmioro dzieci, z których trójka niestety zmarła w niemowlęctwie. Dwoje najmłodszych dzieci Bóg powołał na swoje sługi: najmłodsza siostra wstąpiła do klasztoru, przyjmując imię Pia, natomiast ósme dziecko – Franciszek – stał się znany całemu światu jako o. Pio. Ani jego narodziny, ani pierwsze lata życia nie zdradzały jednak Boskich planów. Franciszek był dzieckiem takim jak inne, płaczem często denerwował ojca, jak ten sam później opowiadał.
Pomimo tego, że jego dzieciństwo nie obfitowało w znaki świętości, posiadał Franciszek cnoty, które nie pozostały nie zauważone przez jego rodziców i wychowawców. Matka o. Pio opowiadała: „Kiedy dorósł do lat, w których ciężko jest z młodymi, wówczas nie było u niego widać nic dzikiego. Zawsze był we wszystkim posłuszny mnie i mężowi. Co rano i w każdy wieczór wstępował do kościoła, żeby – jak się wyraził – odwiedzić Pana Jezusa i Maryję. Podczas dnia nie wybierał się z innymi chłopakami na zabawy. Nawet radziłam mu kiedyś, żeby poszedł bawić się z nimi, ale on odpowiedział: «nie chcę, ponieważ przeklinają»”.
Można by dużo powiedzieć o rodzicach o. Pio; warto wspomnieć, że obydwoje byli pracowitymi rolnikami i bardzo dobrymi katolikami. Poza tym byli rodziną biedną, która musiała ciężko pracować na chleb. Ojciec Pio powiedział kiedyś: „Trudno u nas było znaleźć 10 lirów, ale nigdy niczego nie brakowało.
Kontakty z rówieśnikami Franciszek miał dobre, choć przeważnie ich unikał. Odczuwając wewnętrzną potrzebę samotności, nie chciał psuć kolegom zabawy. Jako młodzieniec odznaczał się wielką pobożnością, szczególną czcią darzył św. męczennika Pio, któremu poświęcona była kaplica w jego wiosce. Chętnie wybierał się na modlitwę do kaplicy pod jego wezwaniem i nieraz spędzał w tym małym sanktuarium całe godziny; jeśli zastał kaplicę zamkniętą, to siedział pod drzwiami tak długo, aż zatroskana matka wołała go do domu. Już w tym czasie jego modlitwa była więcej niż tylko modlitwą ustną, a głębokie westchnienia duszy związane były z cnotami, w których wciąż wzrastał. Z tej miłości do Boga zrodziło się jego umiłowanie wyrzeczeń i cierpienia. Jako dziecko z pokorą znosił niesprawiedliwości kolegów i starał się, żeby jego cierpień nikt nie zauważył. Sam nakładał na siebie ciężkie pokuty. Kiedy miał około dziewięciu lat jego matka odkryła, że Franciszek biczuje się żelaznym łańcuchem. Gdy kazała mu przestać i zganiła surowo, chłopak odpowiedział z pokorą, że to potrzebne, ponieważ sam Pan Jezus był bity przez żydów: „Nie chcę przestać, dopóki krew nie poleje się z ramion”. Rzadko spał w łóżku, przeważnie kładł się na podłodze, żeby nie odczuwać żadnej przyjemności. Wewnętrzny bodziec do tak ciężkich ofiar mógł pochodzić tylko od Boga.
Na zewnątrz jego życie było życiem zwykłego, pobożnego wiejskiego chłopca, jednak w jego duszy działy się prawdziwe cuda łaski Bożej. O swoich widzeniach i wewnętrznych przeżyciach opowiedział swojemu kierownikowi duchowemu dopiero w klasztorze. Pomiędzy piątym a dziesiątym rokiem życia przechodził bardzo ciężkie walki duchowe – szatan męczył go i kusił na różne sposoby, prawdopodobnie również w sposób widzialny. Jako pociechę Bóg zsyłał mu wizje Matki Boskiej. Dla Franciszka było to tak normalne, że nie chciał wierzyć kierownikowi duchowemu w klasztorze, gdy ten powiedział, że nigdy czegoś takiego nie doświadczył. Jego słowa były nie tylko szczere, ale również pełne pokory. W tym samym czasie zdarzył się prawdopodobnie pierwszy cud, który można przypisać św. o. Pio. Pewna matka przyszła w dniu św. Peregryna do kościoła z kalekim dzieckiem na rękach i gorzko płacząc wypominała Bogu swe nieszczęście. W pewnym momencie, z wstawiennictwem Franciszka, jej dziecko zostało całkowicie uzdrowione.
Franciszek wstępuje do zakonu
Mając zaledwie pięć lat Franciszek za pragnął wstąpić do kapucynów. Kiedy osiągnął wiek lat piętnastu postanowił zrealizować swoje zamierzenia. Kilkakrotnie rozmawiał na ten temat z matką i z miejscowym kapłanem, odbył też rozmowę ze stryjem, który zawsze go wspomagał. Nowicjat kapucynów znajdował się blisko Pietrelciny i to właśnie było powodem, dla którego chłopiec wybrał akurat ten zakon . Często podziwiał sympatycznego brata Kamila, który przybywał do ich wioski po jałmużnę dla klasztoru. Pobożny brat z długą czarną brodą robił na chłopcu duże wrażenie; często także przynosił mu orzechy, święte obrazki czy medaliki. Przy tych okazjach zawsze rozmawiali ze sobą i Franciszek przyzwyczaił się do myśli, że i on nosić będzie brązowy habit i kapucyńską brodę.
Pojawiły się jednak pewne trudności. Kapucyni nie byli w stanie przyjąć nowicjusza z powodu braku miejsca. Stryj rozmawiał więc kolejno z cystersami na Monte Vergine, redemptorystami w Sant Angelo a Cupolo i franciszkanami w Benevente. Za każdym razem Franciszek pytał jednak, czy oni również noszą czarne, długie brody. Ostatecznie nadszedł list od kapucynów, którzy zgodzili przyjąć chłopca.
Czekały go jednak cięższe jeszcze próby. Wkrótce na plebanię przyszedł anonimowy list, oskarżający Franciszka o utrzymywanie grzesznych stosunków z pewną dziewczyną z jego wioski. Przestraszony proboszcz za radą pozostałych księży dekanatu postanowił odsunąć Franciszka od ministrantury. Pod znakiem zapytania stanęło oczywiście również wstąpienie do nowicjatu kapucynów. Sam Franciszek, który w ogóle nie znał owej dziewczyny i nie miał pojęcia o potwarzy, jaka go spotkała, zauważył jedynie zmianę w zachowaniu proboszcza. Myślał jednak, że jest to normalne w stosunku do młodzieńców, którzy mają zamiar wstąpić do kapucynów. Z kolei kapłani, którzy chcieli zbadać tę sprawę, napotkali na trudności, ponieważ dziewczyna nie pojawiała się w kościele, ulubionym miejscu Franciszka. Sytuacja wyjaśniła się ostatecznie, gdy autor anonimu – inny ministrant – poczuwszy skruchę, sam przyznał się do winy. Franciszka przeproszono i przywrócono do służby Bożej, a on nie tylko nie okazał gniewu, ale modlił się za oszczercę.
„Którychkolwiek bowiem ożywia duch Boży, ci są synami Bożymi” (Rz 8, 14). Franciszek nie pozostawał głuchy na Boże wezwanie, ale nie było mu łatwo rozstać się z rodziną. Często wspominał o męczeństwie; opisywał je nawet jako okrutne i jakby krwawe. Szatan dręczył go bardzo, wiedząc, jak wielkiego dobra może dokonać w przyszłości. Późnej miał poznać również inne rodzaje męczeństwa. Czuł się zagubiony i opuszczony od Boga – już wówczas miał przedsmak tego, co mistycy nazywają „ciemną nocą”. Opuściwszy dom rodzinny w uroczystość Trzech Króli 1903 r., na furcie klasztoru spotkał – ku swojej wielkiej radości – brata Kamila, który przedstawił go opatowi. Po pierwszych tygodniach i rekolekcjach 22 stycznia otrzymał habit oraz imię zakonne: Pius (Pio). Swój nowicjat traktował bardzo poważnie, kochał panującą w klasztorze atmosferę świętej powagi. Nie było potrzeby zachęcać go do czynienia pokuty, wręcz przeciwnie, często trzeba było go hamować. Wszyscy zauważyli u niego przedziwne umiłowanie posłuszeństwa. Bardzo często korzystał z sakramentu spowiedzi, pomimo iż nie przechodził wówczas kryzysu skrupułów.
W początkowym okresie nowicjatu Bóg obdarzył go kilkoma wizjami. W pierwszej, którą wspomina później pisząc w trzeciej osobie, ujrzał koło siebie człowieka o majestatycznym wyglądzie i niezwykłej piękności. Usłyszał głos mówiący: „Idź ze mną, bo musisz walczyć jako dzielny wojownik”, po czym znalazł się na wielkim polu, na którym stało wielu ludzi; byli oni podzieleni na dwie grupy: jedni z pięknymi twarzami, ubrani w szaty białe jak śnieg, drudzy zaś o wyglądzie obrzydliwym, ubrani na czarno, jakby obleczeni w cień. Zakonnik zauważył też ogromną i brzydką postać, której czoło sięgało do nieba. Jego przewodnik kazał mu walczyć z tym potworem. Gdy Franciszek wahał się, człowiek o pięknej postaci powiedział: „Próżny jest twój opór; musisz z nim walczyć! Bądź silny! Przystąp do walki pełen ufności, Ja sam ci pomogę i nie pozwolę, żeby on zwalił cię z nóg”. Przyjął więc walkę i tak rozpoczęła się zażarta bitwa. Ostatecznie młodzieniec pokonał potwora dzięki świetlanej postaci, która nie opuszczała go ani na krok. Gdy potwór zmuszony został do ucieczki, uciekli za nim również ludzie o brzydkich twarzach, wykrzykując ciągle obrzydliwe przekleństwa, podczas gdy przeciwny obóz wiwatował i chwalił tego, który pomagał Franciszkowi w zwycięstwie. Nałożył on chłopcu koronę niezwykłej i nieopisanej piękności, mówiąc: „Jeszcze piękniejszą będziesz mieć, jeżeli stoczysz dalsze boje z tym potworem, bowiem on przygotowuje się do następnych ataków. Walcz jak silny wojownik i nie miej wątpliwości o Mojej pomocy! Nigdy się nie bój jego zaczepek; będę zawsze blisko ciebie”. Świetlistą postacią był sam Pan Jezus, potwór zaś wyobrażał szatana. W przyszłości misją ojca Pio miało stać się wielkim stopniu to, o czym pisze św. Jan o Synu Bożym (1 J 3, 8): „A kto dopuszcza się grzechu, z diabła jest, bo diabeł od początku grzeszy. Na to zjawił się Syn Boży, aby zniweczyć dzieła diabelskie”. Miał Franciszek jeszcze dwie wizje, jedną nawet w nocy poprzedzającej wstąpienie do nowicjatu. Przypomina się tu św. Maksymilian, któremu objawiła się Matka Boża wręczając dwie korony.
Od samego początku Bóg prowadził go drogą głębokiej modlitwy mistycznej. Kilka lat później jego kierownik duchowy, ojciec Augustyn, zainteresował się przeżyciami mistycznymi o. Pio. Na pytanie: „Kiedy Pan Jezus zaczął wyróżnić cię niebieskimi wizjami?” brat Pio odpowiedział: „Jeżeli dobrze pamiętam, to już wkrótce po wstąpieniu do nowicjatu”. A przecież, jak wspomniałem, pierwsze wizje miał już jako dziecko. Jednak nawet one nie musiały świadczyć o głębokim życiu mistycznym. Według św. Teresy istnieje inny rodzaj widzenia Bożych tajemnic, który jest ściśle związany z postępem w cnocie i w miłości do Boga, tego zaś brat Pio doświadczył dopiero w klasztorze. Bóg zaszczepił w nim wielką tęsknotę do siebie, swego Stworzyciela i Zbawcy. Sama reguła przewidywała dość dużo czasu na modlitwę, jednak br. Pio często przychodził do przełożonego i prosił, by pozwolono mu iść do kaplicy dodatkowo w czasie rekreacji.
W nowicjacie prowadzona była głównie medytacja na temat Męki Pańskiej według Gaetano z Bergamo. Po rozmyślaniu często widziano brata Pio ze łzami w oczach, klęczącego w kaplicy, idącego przez klasztornymi korytarzami czy modlącego się po Komunii św. Kiedy pytano o powód łez nie odpowiadał, a dopiero zmuszony przez spowiednika, wyznał: „Opłakuję moje grzechy i grzechy ludzkości”. We mszale istnieje modlitwa o łzy; niektórzy mistycy otrzymali od Boga ten wielki dar, przez który Bóg chce ukazać na zewnątrz miłość konkretnego człowieka do siebie.
Już w pierwszych latach życia zakonnego zdarzały się br. Pio rzeczy nadzwyczajne. Warto tu wspomnieć o dwóch wydarzeniach. Pewnego lata, podczas gorącej nocy, nie mógł zasnąć po jutrzni, Obok znajdowała się cela brata Atanazego; w tym momencie była pusta, o czym brat Pio nie wiedział. Leżąc i czekając na sen, usłyszał kroki w celi obok. Pomyślawszy, że „biedny brat też nie potrafił zasnąć” wstał i zawołał go przez okno,, Ku swemu przerażeniu ujrzał jednak potwora podobnego do ogromnego psa o dzikich oczach. Również w tym okresie (18 stycznia 1905 r.) po raz pierwszy doświadczył bilokacji: klęczał w kaplicy prawie o północy, gdy nagle znalazł się w bogatym domu i był świadkiem śmierci ojca rodziny i równocześnie narodzin dziewczynki. W tym momencie ujrzał Matkę Boską, która powiedziała: „Tobie powierzę to stworzenie. Ta dziewczyna jest szlachetnym kamieniem; uczyń z niej najpiękniejszy klejnot; kiedyś będę chciała ozdobić się nim”. Pomyślał wówczas: „Jak mam to zrobić, skoro jestem klerykiem? Nawet nie wiem, czy kiedyś będę kapłanem; poza tym jestem daleko od tej dziewczyny”. Matka Boża odpowiedziała: „Ona przyjdzie kiedyś do ciebie, ale wcześniej zobaczysz ją w kościele św. Piotra”. Wszystko to okazało się prawdą. Osoba ta, która nie chciała ujawnić swego nazwiska, urodziła się w Udine dokładnie w dzień owej wizji, który był zarazem dniem śmierci jej oj ca.
(cdn.)
Zawsze Wierni, nr 48, 09-10.2002, s. 128.