Elżbieta Rutkowska, Abyśmy byli Jej…

VIII Międzynarodowa Piesza Pielgrzymka Tradycji Katolickiej na Jasną Górę

 

„Wolą Bożą jest, abyśmy wszystko mieli przez Maryję”

św. Bernard

 

„Bóg chce ustanowić na świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca”

Matka Boża w Fatimie, 13 lipca 1917 r.

 

„Oto ideał: stać się Jej, Niepokalanej, Immaculatae”

św. Maksymilian Maria Kolbe

 

Rozpoczynając naszą pielgrzymkę po pierwszej sobocie sierpnia, nie znaliśmy jeszcze czekających nas trudności, małych i dużych cierpień, ale też i radości. Wiedzieliśmy tylko, że na Jasną Górę pójdziemy w 85. rocznicę Objawień Matki Bożej w Fatimie, że to Fatima będzie naszym duchowym światłem w drodze… Już na samym początku, zachęceni przez prowadzących nas ojców Dominikanów, powtórzyliśmy w sercach tę krótką modlitwę, której nauczyła dzieci w Fatimie sama Niepokalana Dziewica: „O mój Jezu, to z miłości do Ciebie, jako zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciw Niepokalanemu Sercu Maryi i za nawrócenie grzeszników”. „Uczyńcie waszą tę modlitwę” – powtarzał nam często ojciec Tomasz…

Więc się staraliśmy ją uczynić naszą, w ten pogodny niedzielny poranek, nucąc Godzinki, próbowaliśmy przygotować swe serca na nadchodzący trud: na zmęczenie, na spanie pod namiotem, na komary, które były przecież nieodłącznymi towarzyszami poprzednich pielgrzymek… Jakby „uśmiechem z Nieba” jest to, że nasza pielgrzymka rozpoczyna się w dniu świętego Dominika. To w jego opiekę się oddaliśmy w szczególny sposób.

Mieliśmy się wkrótce przekonać, że Pan Bóg miał nam jeszcze wiele do ofiarowania, że nie wszystko można było przewidzieć. I że nieustannie trzeba się uczyć nowych ofiar. Ale także – mieliśmy przecież ten wielki cel – zbliżyć się bardziej do Boga przez Maryję. A droga do Niego nie jest przecież nigdy usłana różami.

 

„Pozwólmy się Jej prowadzić…

W pierwszym wykładzie ojciec Albert z Avrille mówił nam o potrzebie poświęcenia się Maryi. To Wola Boża, wyrażona w tych słowach w Fatimie: „Bóg chce ustanowienia nabożeństwa do mojego Niepokalanego Serca”… Jak to uczynić? Tego uczy nas święty Maksymilian. Oddanie się Maryi – to właśnie najdoskonalsza forma nabożeństwa do Niepokalanego Serca. Kochając swą Oblubienicę bardziej niż cokolwiek, Bóg znajduje swe szczęście, gdy widzi Ją czczoną i kochaną…

Szczytem oddania się Jej, co usłyszeliśmy w następnych wykładach, jest całkowite poddanie się Jej woli. To oznaczają te słowa: „pozwólmy się Jej prowadzić”. Ta pielgrzymka miała stać się szkołą ufności w Naszą Panią. Wieczór niedzielny minął spokojnie i pogodnie. Prawie stuosobowa grupa zaczynała się poznawać, wymieniać pierwsze wrażenia i plany. Po wieczornej modlitwie i Apelu Jasnogórskim zasypialiśmy pełni nadziei, pod gościnnym dachem udostępnionej nam szkoły.

Następny dzień rozpoczął się o 6 rano pobudką, modlitwą poranną i Mszą świętą w rycie dominikańskim. Białe habity ojców są symbolem nadprzyrodzonego światła, kontemplacji Prawdy, której poświęcają się bez reszty członkowie tego Zakonu – a także, w przypadku ojców – jej głoszeniu. Ojciec Albert mówił nam o cudzie, który przypominamy sobie właśnie 5 sierpnia – o tym, jak w środku lata na rzymskie wzgórze spadł śnieg, oznaczając miejsce, gdzie wybudowano później jedną z najpiękniejszych bazylik poświęconych Niepokalanej – Bazylikę Matki Boskiej Śnieżnej. „Czasem w naszym duchowym życiu również potrzebujemy ochłody – idźmy wówczas do Niepokalanej” – zakończył swe kazanie ojciec.

Dzień zapowiadał się upalny, lecz wkrótce zaczął padać deszcz, który miał nas już więcej nie opuścić. Do końca pielgrzymki towarzyszył nam praktycznie codziennie, przywodząc na myśl łzy Matki Bożej. Przemoczeni dotarliśmy do obiadu, skąd „wypłoszyła” nas ulewa.

Popołudnie okazało się długie. Po kilku godzinach marszu zmyliliśmy drogę. Zmęczeni i zmoknięci z radością przywi­taliśmy małe rozpogodzenie. O 19. wciąż jeszcze byliśmy w trasie, aż wreszcie późnym wieczorem zatrzymaliśmy się w pobliżu małego sadu. Zapadał zmrok, a ku niebu wznosiły się głosy Francuzów, którzy nie tracąc odwagi śpiewali kanony. Wkrótce wszyscy prawie do nich dołączyli i w ciemnościach można było słyszeć Ave Maria. Usadowieni na trawie czekaliśmy, aż ktoś nas odnajdzie.

Zmęczenie i sen powoli nas opanowały, trzeba było siły, by przypomnieć sobie tę krótką modlitwę: „O mój Jezu, to z miłości do Ciebie…”. Ktoś stwierdził, że w 85. rocznicę Fatimy Bóg zapewne wymaga od nas więcej. i że szukając hojnych dusz, chcących ofiarować się za ten oszalały dziś świat, gdzież ma je znaleźć, jeśli nie wśród nas… Zaczęliśmy wreszcie wieczorną modlitwę, Apel Jasnogórski zabrzmiał pięknie w ciemnościach, a dodaliśmy i modlitwę do świętej Rity i do świętego Antoniego, aby nas wreszcie znaleziono.

W końcu pojawiły się znajome nam samochody i zabrano nas do noclegów. Droga była dość długa i męcząca ze względu na panujący w pojazdach tłok; śpiewając Z dawna Polski Tyś Królową nasuwała się myśl: jakże przedziwne są nasze losy, nie można przewidzieć, co nas czeka, a przecież w najtrudniejszej sytuacji nie wolno nam tracić ufności w Tą, która nas prowadzi do Nieba!

Czekała na nas kolacja i ciepła herbata. Tak niewiele trzeba, by nieco podnieść na duchu – lecz przede wszystkim – wiele miłości bliźniego. Sen przyszedł szybko i był głęboki, a dzięki staraniom odpowiedzialnych za noclegi i gościnności mieszkańców nie zabrakło miejsc w ciepłych i przyjaznych domach.

 

W cieniu Fatimy

Ojciec Tomasz mówił nam o Fatimie, o tych Objawieniach coraz bardziej aktualnych dla naszych czasów, kiedy zapowiedziane przez Najświętszą Dziewicę „błędy Rosji” panują w całym świecie. Wystarczy spojrzeć na ateistyczne konstytucje państw, na atmosferę bezbożności i obojętności, by zrozumieć, jak ważne jest wezwanie z Nieba do modlitwy i pokuty za świat.

Wskazywał na pedagogię Bożą, przygotowującą dzieci na przyjęcie samej Bożej Matki. Opowiadał o zjawieniu się Anioła, który uczył dzieci najpierw modlitwy, a potem również ofiar. „Ze wszystkiego, co możecie, czyńcie ofiarę” – mówił Anioł. Dzieci zostały przekształcone w sercach, przeniknięte słowami i gestami Anioła, do tego stopnia, że kilka godzin po jego objawieniu wciąż jeszcze, pochylone do ziemi, powtarzały jego modlitwę…

Mówił o konieczności modlitwy i o pragnieniu zjednoczenia z Bogiem. Również modlitwa była przedmiotem kolejnej konferencji ojca Alberta, jako jedyny sposób wyjednania nam łaski poznania Boga, Niepokalanej, zjednoczenia z Nią. „Moje dzieci – mawiał czule święty Maksymilian– nikt nie może poznać Niepokalanej, jeśli nie żebrze o tę łaskę na kolanach”. To „Mamusia Niepokalana”, jak Ją z dziecięcą prostotą nazywał Święty, sama ma nas „wziąć”, to Ona ma nas uczynić swoimi, a więc – trzeba Ją o to prosić. Również akt poświęcenia się Niepokalanej wg świętego Maksymiliana jest modlitwą, gdyż w łacińskim tekście mówimy do Niej, nie po to, by złożyć w Jej rękach nasze ofiarowanie, lecz prosząc, by zechciała schylić się i nas „wziąć”… zabrać i zagarnąć. To Ona jest więc Tą, która czyni dla nas wszystko.

 

Różaniec naszą bronią

W strugach deszczu mijały kolejne dni pielgrzymki, dochodziliśmy do końca etapów przemoczeni i zziębnięci, starając się pamiętać o heroizmie fatimskich pastuszków, odmawiających sobie picia w upalne portugalskie lato, noszących ostry sznur na ciele i każde nieprzyjemne zdarzenia ofiarujących za grzeszników i by „pocieszyć Pana Jezusa”.

W Fatimie Matka Boża powiedziała małemu błogosławionemu Franciszkowi, że pójdzie do Nieba, lecz będzie musiał odmówić wiele różańców. I nam ta piękna modlitwa odmierzała czas pielgrzymki. Ojcowie Dominikanie często prowadzili rozważania, jako godni synowie świętego Dominika, który tę piękną modlitwę otrzymał z rąk samej Matki Bożej.

Nie pozwalali nam zapomnieć o Fatimie, przypominali o konieczności modlitwy, cierpienia, wynagrodzenia, pocieszania Serca Niepokalanego.

Kiedy spytano siostrę Łucję o to, co myśli o pierwszej figurze Matki Boskiej Fatimskiej, powiedziała jedynie – «jest zbyt radosna» a przecież wiemy, że wyraz twarzy tej figurki nie ma nic z wesołości” –przypominał nam ojciec Albert w jednym z rozważań. Dlaczego Matka Boża była tak smutna? Dlaczego w La Salette nawet płakała, nie kryła łez, a potem cierni otaczających Jej Serce? „To pozwala nam pojąć, czym jest grzech i obojętność wobec Boga”. To także gorące wołanie, czy można zapomnieć o tych słowach Maryi: „Odmawiajcie codziennie różaniec…” To wołanie wprost do naszych, zbyt może zimnych, serc.

 

Wszechpośredniczka

Nasza pielgrzymka stała się jakby śpiewem na cześć przywilejów Niepokalanej, a szczególnie tego przywileju, który od prawie dwustu lat stał się jasnym dogmatycznym nauczaniem Magisterium zwyczajnego Kościoła. Ojciec Albert mówiąc nam o poświęceniu się Niepokalanej przypominał, że oddajemy się Tej, której Bóg „cały Porządek Miłosierdzia powierzyć raczył”, Tej, której papieże ostatnich dwóch stuleci nie wahali się nazywać „Pośredniczką wszystkich łask”.

Przypomniawszy nauczanie Papieży od Leona XIII, który 22 września 1891 roku pisał o Niepokalanej jako o Pośredniczce łask, do Piusa XII, powtarzającego za świętym Bernardem w 1947 roku „Bóg zechciał, abyśmy wszystko otrzymali przez Maryję”, ojciec ukazywał nam, że tylko przez Nią możemy otrzymać łaskę zjednoczenia z Bogiem.

To dzięki Jej fiat Słowo Odwieczne stało się ciałem, Ona powiedziała „niech mi się stanie” i została Matką Boga… I inne łaski Bóg zechciał położyć w Jej rękach, jak mówi święty Ludwik Maria Grignon de Montfort „rozdaje je jak chce, kiedy chce, komu chce i ile chce”. Dlatego, by znaleźć łaskę – trzeba znaleźć Maryję; by walczyć dla Boga trzeba walczyć dla Niej.

I o wszystkie łaski Ją prosiliśmy. Ojciec Tomasz poddał nam też do myślenia, dlaczego nawrócenie Rosji jest uzależnione od jej poświęcenia Niepokalanemu Sercu. Odpowiedział na to, że byłby to dowód bezpośredni Wszechpośrednictwa Niepokalanej i bodziec dla Kościoła do ogłoszenia tego dogmatu.

Ojciec Albert mówił także o Jej niezwykłej jedności z Duchem Świętym, z Tym, który dokonuje w naszych duszach dzieła uświęcenia, dzieła będącego przede wszystkim dziełem łaski. A ta łaska płynie przez Niepokalaną… Ona jest więc, jak mówi święty Maksymilian, „wpleciona w dzieło Trójcy świętej”, nierozłączna z Duchem Świętym, który działa jedynie przez swą Oblubienicę, przez „pełną łaski”…

W Fatimie dzieci, zanurzone w świetle płynącym z Serca Niepokalanej, zrozumiały, jak Ona jest blisko Boga. Mała Hiacynta odmawiała od dziecka Zdrowaś Maryjo z tym malutkim błędem „łask pełna”. Lecz po Objawieniu oświadczyła: „Czy wam nie mówiłam? Miałam rację, że Ona jest pełna łask! Jest ich tak wiele!!!”.

 

Nasza mała misja

W drodze nie tylko byliśmy między sobą jak wielka rodzina dzieci i sług Niepokalanej, lecz pragnęliśmy się dzielić naszą miłością do Niej z innymi. Cudzoziemcy szybko dostrzegli apostolski wymiar pielgrzymki na polskiej wsi, gdzie tak serdecznie zostaliśmy przyjęci. Mówiliśmy więc o Niej tym, którzy nas przyjmowali, a także staraliśmy się dawać dobry przykład.

Niewiele jednak można powiedzieć we wsi, którą się mija w drodze szybkim krokiem. Lecz i na to znalazła się rada. Wzruszonym z naszego przejścia pielgrzymom dawano do pocałowania Krzyż. Na wielu policzkach jak diamenty lśniły łzy. Dzieci i młodzież rozdawały cudowne medaliki niby małe perełki. Rozdaliśmy ich całe setki, w nadziei, że wchodząc pod jakiś dach Niepokalana już go nie opuści, że będzie dalej działać…Takie było nasze pragnienie, by, jak mówi święty Maksymilian, cały świat zdobyć dla Niej. W tym sensie była to prawdziwa Krucjata, na wzór rycerzy, a i kontynuacja tradycji trzeciego zakonu świętego Dominika, założonego dla ochrony Wiary i Kościoła, i dla ratowania dusz…

Nasze chorągwie łopotały na wietrze, często trzeba się było zmagać z deszczem i błotem po kostki. Były to prawdziwie żołnierskie warunki, ale przecież będąc w Rycerstwie Niepokalanej, czy do tego się przygotowując, nie należało się temu zbytnio dziwić…

 

Oddać się Jej

To cel wytyczony nam przez świętego Maksymiliana, ale i przesłanie Fatimy. Poświęcenia świata, serc, państw Niepokalanej to jedyna słuszna droga.

Trzeba uległości – tak w pojedynczych sercach, które muszą „dać się Jej prowadzić” jak i w Kościele, który powinien wreszcie usłuchać próśb, które Ona przychodzi nam przedstawić. A przychodzi z Nieba. Nasza Matka nie opuszcza swych dzieci w trudnych czasach, lecz daje im pomoc. „Moje Niepokalane Serce będzie twoją ucieczką” pociesza nas i dodaje: „łaska Boża będzie waszym oparciem”.

Piękną historię opowiada się o dwóch założycielach zakonów żebraczych, poświęconych Jej. Najpierw – o świętym Franciszku. Kiedyś brat Leon miał wizję we śnie. Widział wielkie pole i sąd ostateczny, a na jego krańcach dwie drabiny – jedną czerwoną, idącą do Nieba. Na jej szczycie znajdował się Pan Jezus o obliczu zagniewanego Pana, a kilka stopni niżej święty Franciszek tak wołał swych braci: „Chodźcie dzieci, nie bójcie się, chodźcie do Nieba, sam Pan was woła”. Wówczas bracia z ufnością wchodzili na drabinę, lecz wkrótce jeden po drugim spadali. Wówczas święty Franciszek zwrócił się do Pana Jezusa: „Panie, czy nie widzisz, co dzieje się z mymi braćmi, którzy wszystko dla ciebie opuścili?”. Na to Pan ukazał swe rany, mówiąc: „Zobacz co uczynili mi twoi bracia!”.

Wówczas święty Franciszek, tknięty litością, powiedział do swych braci – „Idźcie do białej drabiny, do Matki Bożej, Ona na pewno was wpuści. I bracia bez trudu wstępowali do Nieba, na szczyt drabiny, gdzie znajdowała się Maryja, cała słodka i miłosierna, oczekująca dzieci świętego Franciszka…

Święty Dominik także miał wizję. Widział Niebo pełne świętych i tron Pana Jezusa nimi otoczony, a u Jego boku – Bożą Matkę. Nie zobaczył jednak ani jednego ze swych braci i gorzko zapłakał. Wówczas Pan Jezus zapytał go: „Dlaczego płaczesz, Dominiku?”. „Czy nie zasłużyłem, by choć jeden z mych braci znalazł się w Niebie? To straszne” – odparł św. Dominik. „Czy chcesz zobaczyć swe dzieci?” – spytał go wówczas Pan Jezus. „Tak, Panie, pokaż mi je!” zawołał Święty. „Czy naprawdę chcesz je zobaczyć?” powtórzył Pan. „Tak, Panie, chcę!”. Wówczas Pan Jezus ujął za ramię swą Matkę i powiedział Jej: „Matko, pokaż mu jego braci!”. Wtedy Niepokalana otworzyła swój płaszcz i oczom świętego Patriarchy ukazał się cały jego zakon, ukryty w czułych ramionach Matki Niebieskiej…

Pogoda (a raczej niepogoda…) dostarczyła pielgrzymom wielu okazji do ofiarowania trudów i niewygód Matce Bożej Różańcowej.

 

U Jej stóp

Gdy nareszcie ukazała się naszym oczom Wieża Jasnogórska, serca zabiły nam mocniej. 10 dni temu zostawiliśmy wszystko, by pójść do Niej. Dzień po dniu odrywaliśmy się od wszystkiego, od komfortu, naszych małych przyzwyczajeń, by zbliżyć się do Niej. Teraz uśmiechała się do nas z oddali, we mgle, zapewne błogosławiąc nas ze swą zwykłą i bezgraniczną czułością.

Nauczyliśmy się, jak niewiele trzeba w drodze do Nieba, jak niewiele nawet trzeba wiedzieć. Że Matka Boża troszczy się o wszystko. Że czeka na nas. Teraz, klęcząc i patrząc na Jej świątynię pokój rozlewał się w naszych sercach. Na tym małym wzgórzu skąd można patrzyć na Jasnogórską wieżę chciałoby się zawołać: „.Rozbijmy tu trzy namioty”…

Nasza droga przez deszcz miała się skończyć w strugach ulewy. 14 sierpnia obudziliśmy się pod namiotami, rozbudzeni deszczem. Uniemożliwił nam on później jakikolwiek postój. Serca drżały, uśmiechy jednak nie znikały z naszych twarzy, sztandary zdobiły tę malutką Armię Niepokalanej. Różaniec i śpiew towarzyszyły nam w tej trudnej drodze.

Kiedy dotarliśmy w pobliże klasztoru, deszcz wciąż jeszcze padał, lecz poprzedzających nas grup nic nie powstrzymywało przed dzikimi tańcami i wymachiwaniem rękoma. Baloniki różnych kolorów przypominały raczej o karnawałowych balach niż o modlitwie czy pokucie. Cóż, posoborowy Kościół śpiewa o radości, gdy Matka Boża nie ukrywa swych łez. „Dom mój jest domem modlitwy, a wy uczyniliście go jaskinią zbójców”… Czy nie trzeba myśleć o słusznym gniewie Naszego Zbawcy, kiedy nawet w nocy, w sąsiadującej z Kaplicą Cudownego Obrazu. W Bazylice, nie tylko dzikie śpiewy, ale i śpiący pielgrzymi (czasem dziewczęta obok chłopców) po prostu profanują Dom Pański?

U stóp Jasnej Góry zaczęliśmy się modlić za kapłanów, za biskupów, za Ojca Świętego, za Tradycję… Nasza modlitwa, cicha, była jakby przeniknięta głębokim smutkiem… Tak trudno patrzyć na Kościół dziś i nie płakać w sercu. Co Ci uczynili, Miasto Boże? Zdają się zapadać w nasze serca słowa Jeremiasza. Nad murami Jeruzalem podnosi się płacz…

Upadając na kolana przed klasztorem śpiewamy Apel Jasnogórski, jesteśmy Jej Rycerzami. Musimy więc czuwać, wal­czyć, pamiętać. Iść dalej z odwagą. Ona nas prowadzi, Ona nam pomaga, Ona, która sama jedna zniszczyła wszystkie herezje. Z Nią jesteśmy pewni, że uda się przywrócić Kościołowi Jego blask. Powitanie brzmi grzecznie i lakonicznie, dziękuje się nam za trud, życzy błogosławieństwa Matki Jasnogórskiej. Potem – mamy „przechodzić”. „Idźcie już wreszcie” – czyż nie to właśnie odpowiedź na nasze prawie rozpaczliwe wołanie…

W przedsionkach sanktuarium zapada cisza, ksiądz Karol Stehlin wzywa nas do skupienia, do wyciszenia. Idziemy tylko na krótką chwilę do Niej, tak króciutką, niech będzie to chwila Miłości.

Obficie skropieni wodą święconą docieramy wreszcie do Tronu Jasnogórskiej Pani. Smutne jest Jej piękne spojrzenie zwrócone w naszą stronę. Smutne nasze Salve Regina, choć pełne ufności. „Twoje miłosierne oczy ku nam zwróć”… i te oczy patrzą na nas, aż do głębi naszych serc, i Jej Serce otwiera się przed nami, choć tego nie widzimy, to Serce w którym Bóg złożył swe największe skarby. Milczymy u Jej stóp, Ona przecież wie wszystko, zna naszą nędzę, nasze pragnienia. Nasza Mamusia Niebieska, w przeddzień swego wielkiego Święta, dodaje odwagi tym spojrzeniem, które nie jest tylko spojrzeniem obrazu. Lecz spojrzeniem Matki Pięknej Miłości, Świętej Nadziei, tej, w której jest każda łaska mocy i prawdy, tej, której Serce prowadzi mas w samą głębię Tajemnic Bożych.

Tak szybko trzeba iść dalej, za szybko, za szybko. Lecz nasze dusze zostają u Jej stóp.

 

Noc modlitwy

W tę noc czeka na nas jeszcze wiele łask. Wieczorem ostatni już wykład, potem przygotowanie do wstąpienia do MI Tradycyjnej Obserwancji, które poprzedza prymicyjną Mszę Świętą i pierwsze błogosławieństwo nowo wyświęconego kapłana. To pierwsze pocieszenie tej trudnej dla nas nocy. Msza odprawiana jest w kaplicy Bractwa, którą, choć pięknie przybraną, można nazwać prawdziwymi katakumbami, bowiem znajduje się w podziemiach księgarni. A jednak – to pocieszenie widzieć, że dzieło Tradycji rośnie, a Niepokalana zdobyła jeszcze jednego rycerza – kapłana, który będzie walczył o sprawę Jej Syna.

Potem rozpoczynamy czuwanie przed Wystawionym Najświętszym Sakramentem. O północy Msza św., po której Mi­licja Niepokalanej się powiększa o nowych rycerzy i rycerki, którzy licznie wstępują w jej szeregi. Jak wielka to radość w tę samą noc, kiedy nasza Matka i Pani przybyła do Nieba i otrzymała należną Jej koronę, ujrzeć cały zastęp tych, którzy zostają „pasowani” na Jej rycerzy!

Pomimo zmęczenia przez całą noc czuwamy u stóp Najświętszego Sakramentu, prosząc o łaski i adorując. Małe grupki wyruszają na Jasną Górę by tam dłużej trwać przy Pani naszych serc. Ofiarując Jej nasz trud, zmęczenie i senność, „czuwamy” jak mówią słowa Apelu Jasnogórskiego. To noc modlitwy – a więc i noc łaski.

Uroczysta Msza św. kończy naszą pielgrzymkę, i ostatnie błogosławieństwo…

 

Zawsze wierni

Przyszedł czas powrotu do domu i do codzienności. Odprowadza nas spojrzenie, jakże smutne, Jasnogórskiej Królowej. Czasem przychodzi myśl: „Jakże Cię tu zostawić samą, Matko, wśród tego tłumu, który już chyba zapomniał, co to modlitwa, co to skromność w Twej obecności… Jak opuścić Cię, Niepokalana…”

Nie chcemy więc Jej opuszczać, Jej, którą wybraliśmy na naszą Królową, której się oddaliśmy, którą chcemy pocie­szać. Nie chcemy nigdy zapomnieć o tym Sercu, które bije jak nasze, czuje, kocha, i jakże cierpi… Nie, nasza myśl będzie do Niej wracać, oby jak najczęściej, przez te krótkie a cudowne modlitwy, które są wołaniem dziecka, przez akty strzeliste…

Oby jednym z nich były te słowa, szczere i przede wszystkim prawdziwe: „Jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam”.

 

Zawsze Wierni, nr 48, 09-10.2002, s. 94.