Promowanie bezpłodności
W ten sposób metoda, mająca być jedynie okresowym rozwiązaniem krytycznych sytuacji, stała się stylem życia – samolubnego, zmaterializowanego i rozkochanego w luksusie. Jakiż teolog mógłby usprawiedliwić rozpowszechnione obecnie praktyki: wręczania przez księży parafialnych egzemplarza „książki cyklu” każdej zaręczającej się parze; wychwalania przez rekolekcjonistów podczas cotygodniowych dni skupienia zalet tej metody; wykładania jej przez nauczycieli na wielu naszych najlepszych uczelniach, często również dziewczętom, które są dobrze zabezpieczone finansowo? Ginekolodzy wykładający dziś na wiodących katolickich uczelniach medycznych zachęcają całe roczniki naszych studentów do nauczania pacjentów tej metody, wskutek czego ci przyszli lekarze przekonani są, że jest ona aprobowana przez Kościół. Coraz częściej narzeczeni planują dzień ślubu według „cyklu” tak, by nie zajść w ciążę przez najbliższy rok dwa i cieszyć się przywilejami bez żadnych obowiązków małżeńskich. Czym innym jest niechętne udzielanie zgody na stosowanie tej metody, tak jak to czyni Kościół, a czymś zupełnie innym promowanie bezpłodności, tak jak to dziś czyni wielu katolików. Oczywiście metoda ta została szybko skomercjalizowana. Obecnie dostępne są drogie urządzenia, „które każdy student medycyny czy teologii, pielęgniarka czy pracownik socjalny powinien mieć” – jak czytamy w ulotkach reklamowych. Katolicy otrzymali nagle dziecinnie prostą metodę „współżycia według kalendarza”, skutecznie niweczącą stwórcze zamiary Boga. Wystarczy to, by Bóg wyrzucił ze swych ust (Ap 3, 16) stworzenia, które ignorują zupełnie cele, jakie On wyznaczył małżeństwu. W jaki sposób nawrócimy kiedykolwiek bezbożną Amerykę, skąd weźmiemy współczesnych świętych, jeśli nie chcemy dać Bogu nowych poddanych Jego Niebieskiego Królestwa?
Co ciekawe, ci katolicy, którym najbardziej zależy na przynależności do Akcji Katolickiej, są często najbardziej zdecydowanymi zwolennikami NPR. Ciężko pracują, aby zachęcić innych do uczestnictwa w wykładach, Konferencjach Kany, do czytania książek – ale bynajmniej nie do przyjęcia dzieci, które Bóg chce im dać. Czy zauważyliście rozpowszechnienie tej metody w bogatych parafiach, pośród małżeństw z wyższym wykształceniem, wśród naszych społecznych i kulturalnych elit?
Mentalność „cyklu”
Z tej pogańskiej propagandy wyrasta chorobliwa mentalność „cyklu” – charakteryzująca dusze, które zatraciły ufność w Bogu. Ludzie chętnie dziś przyznają, że Bóg wie, jak utrzymać równowagę we wszechświecie, wie, jak zaprząc do pracy energię atomową; Bóg potrafi podtrzymywać bieg gwiazd i planet – ale dzieci? Och, nie, Bóg po prostu nie ma pojęcia o tych sprawach! Zajmiemy się tym sami, wykorzystując naturalne metody planowania. Jednak to planowanie rodziny koncentruje się na tym, jak nie mieć rodziny. (…) Jego propagatorzy nie przyjmują do wiadomości ani nie troszczą się o grzechy śmiertelne, będące wynikiem stosowania tego systemu. Jedyne, co ich zaprząta, to obsesyjne pragnienie uniknięcia ciąży. Ludzie ci utracili wiarę w Bożą Opatrzność.
Już słyszymy głośnie protesty tych obłudników, zwłaszcza wścibskich krewnych i sąsiadów: „Ale kto będzie się opiekował następnym dzieckiem?”. Odpowiedź jest prosta: „Ten sam Bóg, który opiekuje się tobą, nawet jeśli się sprzeciwiasz Jego woli”. „Ale przecież musimy zapewnić naszym dzieciom bezpieczeństwo i wykształcenie!”. To, że Bóg nie zapewnia wszystkim rodzicom i dzieciom wysokiego standardu materialnego, nie oznacza, że ich opuszcza. Nie dał również swej własnej Matce więcej, jeśli chodzi o materialne bezpieczeństwo. To niebo, a nie bezpieczeństwo, jest celem, jaki mają osiągnąć dzieci, które Bóg zsyła rodzicom. Małżeństwo zostało ustanowione przede wszystkim dla przekazywania życia dzieciom, które kiedyś osiągnąć będą mogły życie wieczne.
Zbyt wielu ludzi próbuje bawić się w Boga. On sam jest dawcą nowego życia i nie potrzebuje do tego histeryzujących lekarzy, rozpaczających rodziców, ani nawet bezmyślnych księży, próbujących wchodzić w Jego kompetencje i decydować, kiedy ma się narodzić nowy człowiek. Tego, czego od nas oczekuje, to dobrowolna współpraca z Jego wolą. To jedyny wkład, jaki możemy wnieść. Jedyne, czego Bóg wymaga od małżonków, to chęć przyjęcia dzieci, które zdecyduje się im zesłać. Ludzie idą do nieba przez pełnienie woli Boga, a nie przez układanie za Niego planów.
Czy więc każda rodzina powinna mieć całą gromadkę dzieci? To zależy od Boga. Każda rodzina powinna mieć tyle dzieci, ile Bóg chce im dać. Jednak ich nie mają. Czterdzieści cztery procent amerykańskich rodzin nie ma dzieci w ogóle. Dwadzieścia dwa procent ma zaledwie jedno dziecko. A katolicy żyjący w miastach mają obecnie o kilkoro dzieci mniej, niż na terenach wiejskich (które są w 80% protestanckie). (…). Z pewnością nie jest to wolą Bożą. Stosowanie NPR przez tzw. „pobożnych” katolików jest jednym z głównych powodów spadku liczby urodzeń. Twierdzicie, że liczba dzieci wzrasta? Tak, ale dotyczy to jedynie wzrostu liczby rodzin z jednym czy dwojgiem dzieci. Natomiast ilość rodzin z większą ilością potomstwa stale spada.
Nadmiar roztropności
Zwolennicy NPR używają często pewnego sentymentalnego argumentu. Brzmi on mniej więcej tak: „Przecież Bóg chce, by ludzie okazywali roztropność w powoływaniu dzieci na świat. Ani On, ani Kościół nie wymagają od nas, byśmy mieli tyle dzieci, ile to tylko możliwe. To małżonkowie, rozważywszy uczciwie wszystkie okoliczności, powinni decydować, jak zaplanować swe rodziny. Czy nie lepiej, jeśli kilkoro dzieci jest dobrze odżywionych, ubranych i wykształconych, niż gdy liczna rodzina cierpi ubóstwo?”. Brzmi rozsądnie, prawda? Ludzie używających tych argumentów często rzeczywiście przekonani są o ich słuszności, Z faryzejskim zadowoleniem z siebie wyrażają współczucie wobec „nierozważnych ciąży” naszych biednych przodków. Mnie jednak na ich widok robi się niedobrze. Należą oni do tego rodzaju ludzi, którzy prawdopodobnie współczuliby Maryi z Nazaretu noszącej pod sercem Syna Bożego, dla którego ani Ona, ani św. Józef nie mogli znaleźć miejsca; do tego rodzaju ludzi, którzy współczuliby mojej własnej matce, kiedy nosiła mnie, swoje dwunaste dziecko. I ja, i wiele innych biednych dzieci miałoby nikłą szansę zostać księżmi, gdyby „mentalność cyklu” przeważyła. (…) Nie byłoby św. Bernardetty z Lourdes, urodzonej w więzieniu, ani pochodzącej od chorobliwych rodziców św. Teresy z Lisieux, której matka straciła troje dzieci z rzędu, a już z pewnością nie byłoby św. Katarzyny Sieneńskiej, dwudziestego trzeciego dziecka. Wszyscy ci chwalcy roztropności zapominają, że celem człowieka i istotą świętości jest pełnienie woli Bożej. Jego rolą jest utrzymywanie świata, naszą – pełnienie Jego woli. Roztropność jest cnotą kardynalną i naprawdę chwalebną, większą od niej jest jednak miłość. Czyż istnieje szlachetniejszy sposób praktykowania miłości, jak współpraca z Bożą wolą w dawaniu nowego życia wówczas, kiedy On tego pragnie, a nie wtedy, kiedy ludzie tego chcą? Pozwólcie tylko Bogu czynić to, co do Niego należy.
Ukryte koszty
Jak ostrzegali biskupi belgijscy na Synodzie Prowincjalnym w 1937 roku: „Taki sposób używania praw małżeńskich, stosowany bez bardzo poważnego powodu podczas części, czy też w trakcie całego życia małżeńskiego, jest sprzeczny z planami Opatrzności mającymi na celu rozmnożenie rodzaju ludzkiego, jest też poważnym zagrożeniem dla czci małżeństwa, a zwłaszcza godności żony oraz stwarza poważne niebezpieczeństwa dla małżonków”. Słowa te odnosiły się do ukrytych kosztów stosowania „naturalnego planowania rodziny”. Wielu nawet niekatolickich psychologów twierdzi, że 50% dzisiejszych matek to neurotyczki. W wielu przypadkach stosowanie się do „cyklu” powoduje neurozę – mówi się wręcz o symptomach „odrzuconego macierzyństwa”. Kobiety pomimo wszystkich tych „zabezpieczeń” zachodzą w ciążę, której tak bardzo chciały uniknąć, w rezultacie czego przychodzą na świat samotne, neurotyczne i niechciane dzieci. Nerwica sprzyja bezpłodności, często osoby stosujące NPR ostatecznie decydują się, że chcą mieć dziecko – ale już nie mogą. Dziwne, że kobiety nie potrafią dostrzec, jak bardzo poniżający jest dla nich ten system, który używa ich systematycznie dla zaspokojenia pożądania płciowego, ale z rzadka jednak pozwalając na rodzenie dzieci.
Propagatorzy NPR często podkreślają „naturalność” tej metody. Jednak, jak pisał o. Lavaud OP: „Trudno dostrzec coś naturalnego w sztuczce, mającej na celu oszukać naturę. Wykorzystywanie naturalnych okresów płodności i bezpłodności w taki sposób, jak się to obecnie odbywa, jest całkowicie nienaturalne. Wymaga, by małżonkowie „współżyli według kalendarza”, a więc według wykresów, przyrządów, grafików – a nie z miłości i wzajemnego oddania. Niektórzy lekarze zapewniają nas, że pragnienie zjednoczenia małżeńskiego u żony jest największe w okresie płodności. Wydaje się, że nawet praktyki żydów, zachowujących wstrzemięźliwość w okresach bezpłodności (Leviticus) były bardziej naturalne. Nawet dr Ogino, twórca tej metody NPR, przedstawiał ją głównie jako środek mający na celu prokreację. „Cykl na odwrót”, odnoszący się do dni płodnych, stosowany dla zwiększenia prawdopodobieństwa poczęcia, jest czymś naturalnym.
Innym ukrytym kosztem jest niewierność. (…) Oziębłość i sprzeczki spowodowane przez „naturalne planowanie rodziny” mogą przynieść nieobliczalne szkody. Wypełnienie małżeństwa jako powołania wymaga, by mąż i żona służyli sobie nawzajem przez czułość i zrozumienie, często najlepiej wyrażone przez miłosne intymne zjednoczenie, które NPR usiłuje podporządkować kalendarzykowi cyklu płodności.
Kto może oszacować ukryte koszty, jakie wyrządzi w życiu emocjonalnym i psychicznym kobiety strach przed poczęciem kolejnego dziecka? Kiedy taki lęk się zagnieździ, jakże trudno go wykorzenić! Jak łatwo wówczas doprowadzić do rozpaczliwego unikania ciąży za wszelką cenę! Bądźcie pewni, że szatan wie, jak wykorzystać taki stan, by wtrącić w rozpacz i skłonić do zaniechania ufności w Bogu. Dopiero w dniu Sądu dowiemy się, ilu nieśmiertelnym duszom odmówiono szansy osiągnięcia nieba, ponieważ jako dzieci zostały zabite podczas aborcji, wywołanych tym strachem.
Nowa synteza
Jaka jest więc odpowiedź na tę propagandę, straszącą małżonków dziećmi? Można by ją wyrazić słowem vivant: niechaj żyją! Pewna grupa rodziców z Milwaukee przyjęła te słowa jako swój slogan i zarazem tytuł pisma adresowanego do młodych małżeństw. Jest to żywy przykład zapomnianej cnoty nadziei. Opatrzność Boża wciąż rządzi światem. Prawdziwi chrześcijanie, pamiętając o swoich duchowych narodzinach przez chrzest św., o wzroście w życiu łaski poprzez modlitwę i uczestnictwo we Mszy oraz pozostałych sakramentach wiedzą, że nadzieja nie tylko wiecznie się odradza, ale też przynosi wieczność jako nagrodę. Pozwala przezwyciężyć paraliż rozpaczy, lecząc z lęku i niepewności przez ufne zawierzenie Bogu. Małżeństwa, troszczące się nadmiernie o to, co będą jeść i w co się będą ubierać dzieci, które już się narodziły albo mają narodzić się wkrótce, powinny często rozmyślać nad słynnym szóstym rozdziałem św. Mateusza: „Szukajcie najpierw Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane”. Szukanie sprawiedliwości oznacza pełnienie woli Bożej z nadzieją, że zaopatruje On i wynagradza szczodrze. Bóg nigdy nie da się prześcignąć w hojności, powinniśmy wiedzieć to z własnego doświadczenia. Z pewnością napełni wasze serca i życie miłością i przywiązaniem dzieci, jeśli tylko zaufacie Mu na tyle, by je przyjąć. Naprawdę, mało radości przyniosą wam futra z norek, urlop czy samochód, na które tyle pracowaliście, jeśli dla osiągnięcia tego wyrzekliście się miłości i serdecznych uścisków dzieci. (…).
Dobrze byłoby medytować często nad napomnieniem św. Pawła o „wielkim sakramencie”, jakiego udzielają sobie nawzajem małżonkowie w dniu zaślubin.
Małżeństwo łączy dwa serca, dwie dusze i dwa życia, poprzez nałożenie naturalnych i nadprzyrodzonych więzów. Bóg, mąż i żona zostają współpracownikami, aby to wielkie powołanie mogło się wypełnić.
Cnota nadziei bardzo wzrasta tego dnia: w każdej chwili swego wspólnego życia mąż i żona mogą mieć pewność, że łaska Boża wspiera ich w stopniu wystarczającym do wszystkich ich potrzeb.
Jak napisał w swej słynnej książce Cykl w małżeństwie i moralność chrześcijańska o. Orville Griese: „Małżeństwa chrześcijańskie muszą być świadome, jak wyjątkową, opatrznościową łaską jest zdolność wzbudzenia nowego życia, zapewniająca małżonkom głębsze, bardziej trwałe zjednoczenie, dostarczająca im środków do osobistego uświęcenia, przyczyniającą się do wzrostu liczebnego i siły zarówno Kościoła jak i państwa. Sam fakt, że przyszłość rysuje się niepewnie lub obawa, że dzieci mogą być słabowite czy chore nie jest powodem do zastępowania ufności należnej Bogu wiarą w kalkulację biologiczną opartą na okresach płodności”.
Powyższy artykuł został po raz pierwszy opublikowany ponad 50 lat temu na łamach „The Integrity Magazine”. Za „The Angelus”, maj 1993, wybrał i przetłumaczył Wojciech Zalewski.
Rodzina Katolicka, nr 15 (przy ZW nr 47), s. VI. [4/2002 (47)]