Bardzo dziwnie dla naszych pojęć rozłożył sobie Jezus Chrystus czas ziemskiego bytowania. Przez trzy lata uczył, a przez trzydzieści lat, mówiąc po naszemu, „siedział w domu i niewiele robił”.
Mając misję podobną do Chrystusowej, niejeden zrywałby się od razu do działania, a pobyt w domu i skromną pracę zarobkową uważałby za stratę czasu. Ale Chrystus i tu miał swoją kategorię oceny. Nie wyrywa się, nie spieszy; przeciwnie, cichy i nieznany żyje w zapadłej mieścinie. Jest wkomponowany w deseń najprostszego, najzwyklejszego życia i niczym się ponad jego zwykłość nie wybija.
Dom Józefa i Maryi był prosty; proste i skromne było w nim życie. Niemniej był to na pewno dom szczęśliwy. Spokojne, pełne harmonii i radości musiało w nim być współżycie tych trojga ludzi. I chyba wątpić nie możemy, że Maryja przez owych trzydzieści lat, które w domku nazaretańskim spędziła ze swym Synem, była szczęśliwa.
Na czymże polega szczęście matki i co bywa powodem jej najgłębszych smutków? Wiemy, że najbardziej gorzkim cierpieniem matki jest patrzeć, jak się dziecko źle chowa, że nie jest takie, jakie być powinno, że się rozwija w kierunku niepożądanym.
Ze współczuciem myślimy o matkach mających dzieci upośledzone, albo dzieci marnujące możliwości swego życia. I przeciwnie, szczęściem, radością i chlubą matki jest patrzeć, jak się jej dziecko rozwija dobrze. Każda matka tak tego pragnie, że często dopatruje cię w dziecku nawet nieistniejących zalet. Ale to zaślepienie jest tylko tęsknotą matki, aby widzieć w dziecku wszystko, co najlepsze. Wiadomo, że Maryja nie była matką zaślepioną. Wszystko widziała i wartościowała z niezwykłą jasnością i precyzją.
Drugim elementem szczęścia i cierpienia matki jest fakt, czy może ona dziecko swe widywać, czy ma z nim wspólny język, czy łączy ją z nim miłość, zaufanie i przyjaźń. Otóż tu znowu Maryja jest matką uprzywilejowaną. Trzydzieści lat mieszkała ze swym Synem pozostając z Nim w zgodzie, harmonii i miłości. Niewielu matkom ziemskim przypadł w udziale taki los.
Z całego tego długiego okresu historycy Jezusa podają tylko jeden epizod, który zmącił ten szczęśliwy żywot, jaki w Nazarecie wiodła rodzina Maryi.
„Żałośnie szukaliśmy Cię”. Tak właśnie, zupełnie tak napominają matki swych synów, którzy się zawieruszyli na drogach życia. Czy tak jest zawsze? Czy wszyscy rodzice zdają sobie sprawę, czym jest dziecko i jaką mają za nie odpowiedzialność?
Na cmentarzu w Ems jest grób dziecka z napisem wziętym z psalmu: „Ojciec mój i matka opuścili mnie, ale Pan mnie przytulił” (Ps 26, 10). Smutne są dzieje tego nagrobka. Przed laty było w Ems kasyno gry. Wśród grających znalazło się kiedyś dwoje młodych małżonków. Ciężko chore dziecko zostawili w hotelu, polecając pokojówce zaglądać od czasu do czasu, a sami zajęli się grą. Dziecku pogarszało się z godziny na godzinę. Portier przybiegał raz i drugi wzywając rodziców do powrotu, a wreszcie zawiadomił, że dziecko umiera. – „Zaraz, zaraz, tylko skończymy”. Grali aż do chwili, gdy zostali już bez grosza. Wtedy dopiero wrócili do hotelu, aby stwierdzić, że dziecko już nie żyje. Nie mogli nawet zająć się jego pogrzebem, gdyż nazajutrz zostali zaaresztowani za machinacje pieniężne. Obcy, dobry człowiek pogrzebał dziecko i wyrył na nagrobku wspomniany wyżej napis.
Trzeba powiedzieć, że nie zawsze jest tak źle, jak w przytoczonym zdarzeniu. Dziecko wzbogaca małżeństwo o jedną wartość więcej, a często jest jego jedyną wartością w wypadku, gdy chodzi o małżeństwa bez szlachetniejszych walorów duchowych.
Małżeństwo, jak każda instytucja ludzka uszlachetnia się z chwilą, gdy stawia sobie cele wyższe ponad zadowolenie osobiste, sama zaś miłość dwojga ludzi bierze swoją wielkość z faktu, że ci, co się kochają, wierzą w możliwość idealnej doskonałości związku, że pragną wyjść poza samych siebie dla osiągnięcia wspólnego im celu. Z tej podstawy duchowej wyrasta cała wielka poezja miłosna, a nauka o chrześcijańskim małżeństwie oraz sakramentalny charakter małżeństwa sankcjonują owe pragnienia gwarantując ludziom interwencję i pomoc samego Boga w urzeczywistnianiu takiego ideału miłości. Otóż małżeństwa duchowo biedne znajdują w dziecku element bogactwa. Najłatwiej człowiek wychodzi poza siebie przez dziecko. Miłość rodzicielska jest najbardziej spontanicznie bezinteresowną formą miłości. Ojcowie, którzy sami byli w szkole leniuchami, cieszą się z pilności synów. Więź bowiem krwi stwarza solidarność równającą się niemal jedności fizycznej.
Kobiety kłamczynie, intrygantki i próżne zalotnice wzruszają nas wylewami miłości, jak tylko zaczynają mówić o dzieciach. Poza tym słowa ich tchną wtedy czarującą czystością, jakiej nie zawsze można doszukać się w ich własnym życiu. Podobnie ojcowie, kierując myśli ku dzieciom, przejawiają często delikatność uczuć, będącą wprost cudem u jednostek władczych, gwałtownych i oschłych. To wszystko tłumaczy się łatwo ową więzią fizyczną łączącą rodziców z dziećmi, przez którą pierwsi żyją niejako dalej po swej śmierci.
Istota ludzka jest arcydziełem stworzenia, a więc urodzić człowieka, to tytuł do chwały i dumy. Można by powiedzieć, że z każdej rodziny zaczyna się na nowo cały rodzaj ludzki. Dla każdego małżeństwa ich dziecko jest pierwszym na świecie, albowiem, chociaż oboje widzieli inne dzieci, chociaż byli świadkami wielu innych urodzin, to jednak żadne urodziny nie wywarły na nich takiego wstrząsającego wrażenia, jak przyjście na świat ich własnego dziecka. Dla dziecka znowu rodzice jego są czymś pierwszym na ziemi, pierwszym i jedynym, bo poza nimi nie znało przedtem nikogo. Związkowi dwojga ludzi dziecko przydaje pewnej szlachetności i kiedy związek taki ulega rozluźnieniu, pozostaje jedynym łączącym ogniwem. A cóż dopiero mówić o dziecku zrodzonym z wielkiej i pełnej miłości rodziców?!
Dziecko jest owocem związku dwojga ludzi, jest błogosławieństwem małżeństwa, spełnieniem pragnienia, będącego samą istotą miłości. Miłość, pragnąca zespolić się w jedno, musi chcieć owocu, przez który mogłaby dojść do pełnego urzeczywistnienia.
Aby dziecko mogło rozwijać się harmonijnie, musi być w atmosferze miłości, ponieważ na charakter oddziaływają również czynniki uczuciowe. Nie znaczy to, jakoby na przekonania nie wpływały argumenty intelektualne, tylko że decydująca siła idei leży w ich transpozycji na wartości uczuciowe. Odnosi się to do wszystkich ludzi. Wyjątkami są ci, którzy poddają się działaniu idei w jej stanie czystym, i dlatego mógł ktoś powiedzieć, że jeszcze nikt nikogo nie przekonał samym rozumowaniem.
Dobre wychowanie wymaga, aby dziecko podlegało zarówno męskiemu wpływowi ojca, jak i kobiecemu matki, ale tak, aby te wpływy sprzęgły się w jeden, aby dziecko patrzyło na rodziców jak na nierozdzielną jedność, mimo że rozróżnia wyraźnie męski autorytet ojca od tkliwości matki. W ten sposób wracamy do zagadnienia miłości małżeńskiej: aby zasłużyć na miano dobrych rodziców, mąż i żona powinni być najpierw dobrymi małżonkami.
Małżeństwa niezgodne mogą być płodne materialnie, ale nie mogą być płodne moralnie, a więc nie mogą przyczyniać się do duchowego rozwoju ludzkości. Jeżeli chrześcijaństwo wywarło na cywilizację wpływ, jaki mu przyznają jednogłośnie wszyscy historycy, to wpływ ten zaznaczył się po wielkiej części w dziedzinie życia rodzinnego. W społeczności chrześcijańskiej bowiem zrodził się nie mający sobie równego ideał rodziny, wymagający równoległego rozwoju miłości małżeńskiej i rodzicielskiej, co uczyniło ze wzorowej rodziny chrześcijańskiej elitarną szkołę szlachetności duszy i wszelakich mocy umysłu.
Wielkość moralna polega na wychodzeniu poza swój egoizm, że więc posiadanie [dzieci pobudza rodziców do takiej wielkości. Małżeństwu bezdzietnemu grozi ciasny egoizm we dwoje, jeszcze bardziej niebezpieczny od egoizmu w pojedynkę, ponieważ bardziej subtelny i łatwo go upiększać pozornym oddawaniem się partnerowi duszą i ciałem. Tymczasem dziecko Oprowadza do wspólnoty małżeńskiej element ofiary, konieczny dla każdego normalnego piękna i dobra – z tym że ofiara dla dzieci jest ofiarą miłą i dlatego wielu spomiędzy ludzi, którzy nie są zdolni do żadnych innych poświęceń, zdobywają się przynajmniej na jedno, jeżeli chodzi o dzieci. Dziecko jest dla masy ludzkiej jedyną szkołą poświęceń; jedyną, która potrafi podnieść przeciętnego człowieka na poziom pewnej szlachetności.
Posiadanie jednego dziecka nie wystarcza, zwłaszcza gdy jedynactwo wynika z woli samych rodziców. Rodzice, którzy chcą mieć tylko jedno dziecko, chcą je mieć tylko dla siebie i jedynacy są wtedy dziećmi egoizmu. Bo jedno dziecko nie wymaga wiele ofiar, a zaspokaja zasadnicze pragnienie rodziców, by przedłużyć własne życie osobą potomka t odświeżać ciągle samych siebie obecnością młodszej istoty. Jedyne dziecko nie wprowadza zamieszania do życia rodziców, tylko wplata się w nie. Mebluje je i ożywia. Spełnia w sposób nieporównanie wyższy tę funkcję, jaką u bezdzietnych małżeństw spełnia ulubieniec: pies lub kot. Dla szukającego przyjemności egoizmu jedyne dziecko, syn czy córka, przedstawia największe szczęście, jakie może osiągnąć człowiek; egoizm ten zapomina o sobie tylko w mierze pozwalającej mu znajdować w zapomnieniu nowe źródło jeszcze bardziej wyrafinowanych rozkoszy.
Dopiero przy trzecim dziecku obowiązki rodzicielskie zaczynają ciążyć na małżeńskiej parze, nie kompensując ich proporcjonalną dozą przyjemności, skoro przyjemność nie zwiększa się w miarę przybywania dzieci, a za to rosną obowiązki.
Liczna rodzina jest także błogosławioną szkołą wychowania etycznego dla dzieci. Bo wtedy każde dziecko musi się naginać do wspólnego kształtu życia, rezygnować ciągle z osobistych zachcianek, przystosowywać się do charakteru braci i sióstr. Jednemu dziecku grozi zawsze niebezpieczeństwo, że się rozkaprysi, bo rodzice mając tylko jedno, ulegają wszystkim jego zachciankom, lub wypaczy, bo żyjąc zbyt wyłącznie z samymi rodzicami, którzy niejednokrotnie przypuszczają je bez skrępowania się do swego towarzystwa, ulega nie zawsze zdrowemu oddziaływaniu samych osób dorosłych.
Do C. B. Shawa zwróciła się pewna matka z zapytaniem: Jak wychować dziecko, które ma obecnie dwa lata? „Szkoda, że z pytaniem tym nie zwróciła się pani przed dwoma laty” – brzmiała odpowiedź. Dodajmy, że odpowiedź nie była ścisła. Wychowanie bowiem zaczyna się na długo przed poczęciem dziecka. Bo to ojciec i matka muszą sami wpierw zdobyć te wartości, które chcą przekazać dziecku. Wychowanie bowiem to nie tylko tłumaczenie dziecku pewnych spraw i zasad, to nie tylko strzeżenie go od złych wpływów, ale to przekazanie mu właściwej postawy wobec całej rzeczywistości.
Za: „Msza Święta”, marzec 1959.
Rodzina Katolicka, nr 12 (przy ZW nr 43), s. VI. [6/2001 (43)]