Désiré Joseph kard. Mercier, Wszechpośrednictwo Najświętszej Panny

DésiréJoseph kard. Mercier,Arcybiskup Mechliński, Prymas Belgii

Wszechpośrednictwo Najświętszej Pannyi prawdziwe nabożeństwo do Maryi wg św. Ludwika Marii Grignon de Montfort[1]

I. Pierwsza racja „prawdziwego nabożeństwa”: wola naszego Boskiego Zbawiciela

(…) Wszystko na tym świecie zmierza do chwały Bożej. Dla nas ludzi cel ostateczny polega na objęciu w całkowite posiadanie dusz naszych przez Miłość nieskończoną, albowiem Bóg chce panować w nas przez miłość. „Oto Królestwo Boże w was jest”[2], powiada On sam i pragnie, aby to, co jest wewnątrz nas, należało do Niego i to do najgłębszych korzeni. Toteż i próbuje On nas pozyskać przez nasze serce, przez miłość.

W tym celu przysyła On sam swego Syna: „Tak Bóg umiłował świat, iż dał Syna Swego jednorodzonego”[3]; ale chciał On jednocześnie, aby ten Syn miał Matkę, aby przyszedł do nas ukształtowany we wnętrznościach Matki: „Zrodzony w tym wieku, w tym świecie, z substancji Matki” – tak mówi o Nim skład wiary św. Atanazego. Syn Boży, stawszy się człowiekiem, będzie więc miał Matkę, która mieć będzie dla Niego całą serdeczność i całe to wielkoduszne oddanie się, na jakie tylko stać najświętszą z matek. Otóż ta Matka Jezusa stanie się naszą Matką i w ten sposób powstaną między nami a Nią, a poprzez Nią między nami a Jej Synem i samym Bogiem cudowne związki tak słodkie, tak głębokie i tak trwałe, na jakie tylko stać serca ludzkie.

Jezus poznał całe to piękno macierzyńskiego Serca: Maryja ukochała Go od tej chwili, kiedy Go poczęła i nosiła w swym dziewiczym łonie, kiedy Go wydała na świat, karmiła i wychowała, aż do chwili, kiedy Swą „współmęką” ofiarowała się wraz z Nim na Kalwarii.

Ale i Syn ukochał Matkę i żył w Jej posłuszeństwie z pokorą i słodyczą i miłością synowską, wobec których każda pycha winna pochylić głowę i każdy bunt umilknąć. „I był Im poddany”[4] – mówi z całą prostotą Ewangelia, gdy opisuje stosunek Boga – Dziecięcia do swej Matki i do Opiekuna ustanowionego przez Opatrzność nad ogniskiem domowym w Nazarecie.

Czegóż nie uczynił dla Niej nasz Boski Jezus, a czegóż nie uczyniła i Ona dla Niego? Gdzie znaleźć przykład dwóch istot, których życie w równym stopniu przenikałoby się nawzajem?

Syn Boży współistotny w Przenajświętszej Trójcy Ojcu i Duchowi Świętemu, ustanawia dla Niewiasty, która ma Go wydać na świat w Jego ludzkiej postaci, osobny zakres działania, i w tym zakresie Maryja pojawia się przed nami, jako jakiś osobny świat, wywyższony ponad wszystkie światy, jako największe arcydzieło stworzenia. Ona jedna między dziećmi ludzkimi ujdzie przekleństwa, ciążącego nad całym naszym rodem i nigdy nawet na przeciąg najdrobniejszej chwilki nie będzie w niezgodzie ze swym Bogiem. Od chwili poczęcia w posiadaniu pełni łaski, niezrównana swą wiernością, pomnażać będzie tę łaskę bez przerwy w ciągu całego przebiegu swego żywota ziemskiego tak, iż Ona jedna posiadać będzie blask piękna nadprzyrodzone­go, przekraczający swym promieniowaniem cały blask chwały Aniołów i Świętych, otaczających tron Boży. Będzie Ona Królową Nieba! Obok jedynego tronu Boga Ona jedna panuje nad wszelkim stworzeniem w królestwie chwały.

Przychodząc na ten świat, Syn Maryi daje swej Matce także udział w dziele odkupienia, jakiego nie dał nikomu innemu.

W chwili, kiedy Archanioł Gabriel zwiastuje Jej, że jest przeznaczoną, aby się stać Matką Jezusa, Ona wymawiając fiat swego przyzwolenia wie dobrze, że ten Syn, którego nosić będzie w swym łonie, jest przeznaczony na ofiarę. Sama zresztą niesie Go wkrótce do świątyni, aby Go Bogu ofiarować i słyszy z ust starca Symeona te prorocze słowa, które zapowiadają Jej udział sercem w ofierze mającej się spełnić na Kalwarii.

Toteż w chwili, kiedy Jej Syn kona, Ona, Matka, stoi u stóp Krzyża, na którym On jest rozpięty, stoi wyprostowana tak, jak kapłan przy ołtarzu. Jej Syn ofiarowuje samego siebie Bogu sprawiedliwości i miłosierdzia za zbawienie świata, Maryja łączy się z Nim w tej ofierze, ofiarowując Go ze swej strony w tym samym duchu. Dając Syna, jakby coś z siebie samej ofiarowuje Bogu, gdyż to ciało pokrwawione, przeorane jak ziemia ostrzem pługa, ta krew płynąca z ran i z serca Baranka Bożego, są z ciała i krwi Najświętszej Maryi Panny.

Wobec zbliżającej się śmierci i powrotu do Ojca, zwracając się myślą do tego ciała mistycznego, które miało niejako przedłużyć jego pobyt na ziemi i przygotować drogą ciężkich doświadczeń królestwo wybranych, Zbawiciel widzi jednocześnie u stóp krzyża Matkę swoją i tego Apostoła, który w wieczerniku spoczywał na jego piersiach i który był przeznaczony od wieków na zwiastuna Bożej miłości i na proroka walk i zwycięstw Kościoła, rozwijających się przed naszymi oczami na kartach Apokalipsy. W osobie Jana widzi on oczami pełnymi litości tę biedną ludzkość, którą ukochał do tego stopnia, iż gotów był ostatnią kroplę krwi swego Boskiego Serca za nią przelać; widzi on jednocześnie jak ze współczującego serca Jego Matki promieniuje serdeczna miłość do tych nieskończonych zastępów dziatek, które się rodzą duchowo na życie łaski. On jest ich Odkupicielem, Ona – Współodkupicielką. „Niewiasto, rzekł do Matki, oto Twój Syn”, zaś do Jana: „Oto Matka Twoja”[5].

I oto mamy stworzoną tę ciepłą atmosferę, w której będą się rozwijały dusze ludzkie. Maryja otoczy swą opieką wszystkie dzieci Boże. Ona brała udział w zdobywaniu łask zapewniających zbawienie, będzie przeto brała też udział w ich rozdzielaniu. Była Matką boleści – będzie Królową wszystkich Świętych.

Chrystus żąda przeto od nas, braci swych adoptowanych, abyśmy żywili dla jego Matki tę samą cześć synowską, tego samego ducha poddania, szacunku i miłości, jakie On dla Niej żywił i jakie nadal w chwale niebieskiej wiernie dla Niej zachowuje.

O zapewne, że Chrystus pozostaje pierwszym i jedynym pośrednikiem między Bogiem a ludzkością. Słowa św. Pawła są pod tym względem aż nadto wyraźne i nikt spośród najgorliwszych dzieci i sług Maryi nie myśli temu zaprzeczać.” Jeden jest tylko pośrednik między Bogiem i ludźmi, a mianowicie człowiek, którym jest Jezus Chrystus”[6].

Ale jeśli, ściśle mówiąc, jeden jest tylko główny Pośrednik dla wszystkich, nawet i dla samej Najświętszej Dziewicy, to niemniej prawdą jest, iż Chrystus chciał, aby Matka Jego miała udział w dziele odkupienia. Aby użyć języka teologicznego, to, co On wysłużył nam na mocy ścisłej sprawiedliwości, ex condigno, to ona otrzymała dla nas w łączności z Nim i z jego woli, ex congruo, tzn. nie ze ścisłej sprawiedliwości, której odmówić nie wolno, ale z miłościwej łaskawości, której nie wypada na takie prośby odmawiać.

Syn Boży, który stał się człowiekiem, jest sam jeden w łączności ze swym Ojcem i ze swym Duchem Świętym źródłem łaski uświęcającej i twórcą naszego życia nadprzyrodzonego.

A jednak, jeśli św. Paweł z tej racji, że pierwszy opowiadał Ewangelię wiernym Koryntu i doprowadził ich tym sposobem do ożywczego źródła Krwi Odkupienia, mógł mówić, że Koryntian duchowo zrodził[7], a to w tym sensie, że był moralnym sprawcą, aczkolwiek tylko dalszym ich narodzenia się do życia wiary, o ile więcej ma do tego prawo Maryja, która była moralną sprawczynią wcielenia się w swym dziewiczym łonie Tego, który miał być naszym Odkupicielem i początkiem życia nadprzyrodzonego wszystkich adoptowanych dzieci Bożych! O ile bardziej ma Ona prawo powiedzieć, że nas zrodziła do życia duchowego.

A gdy potem w ciągu wieków aż do dnia dzisiejszego nie przestawała przez swe potężne wstawiennictwo, przez tę swą omnipotentia supplex, „wszechmoc błagalną”, wyjednywać nam łask od Boga, gdy jednocześnie swą słodką i nieustającą opieką wciąż pobudzała nasze dusze do tego, abyśmy tym łaskom dobrze odpowiadali, abyśmy nimi żyli i przynosili z nich owoce, czymże to było jeżeli nie wypełnianiem względem nas macierzyństwa duchowego, które danym Jej zostało na Kalwarii w stosunku do całego ciała mistycznego Jej Boskiego Syna?

Zapewne, że Syn Boży mógł do nas przyjść nie przechodząc przez Serce Matki, nie rodząc się z Jej łona. Mógł On powstać na mocy bezpośredniego aktu twórczego podobnie, jak to miało miejsce z praojcem naszym Adamem. A jednak faktem jest, że chciał On narodzić się z Matki, z Jej ciała otrzymać postać ludzką i w ten sposób stać się Człowiekiem-Bogiem: „Poczęty z Ducha Świętego, zrodzony z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem”.

Gdyby Jezus był otrzymał swe święte człowieczeństwo wprost tylko od Stwórcy, obowiązki Jego jako człowieka zwracałyby się wyłącznie bezpośrednio tylko do Ojca; tak samo kierowałby On wszystkie aspiracje naszych dusz wyłącznie do tegoż Ojca.

Ponieważ jednak podobało się Opatrzności Bożej mieć wzgląd na najgłębsze uczucia naszych serc, aby w nich wzbudzić wdzięczności miłość, które winni jesteśmy Bogu; ponieważ podobało się dać nam w Chrystusie Jezusie starszego brata i przewodnika, który by podobnie jak my miał Matkę, czyż nie było w porządku rzeczy, aby ten Jezus skierowywał i nasze życie duchowe do obu tych Osób, żeby nas pociągał do swego Ojca i prowadził do swej Matki, poddając nas i Jemu, i Jej, i o tyle tylko poznając w nas odblask swej własnej duszy, o ile, jako wierne dzieci Boga i wierne dzieci Maryi, uważamy sobie za największy zaszczyt i największą radość szerzyć chwałę Jego Ojca i głosić cześć Jego Matki, podobnie jak On sam, nasz Boski Pierwowzór, to czynił?

Wiedząc, czym Chrystus jest dla swej Matki i co dla Niej zrobił, nie do pomyślenia było, aby nie spodziewał się i od nas, iż będziemy podzielać Jego cześć i przywiązanie synowskie dla Matki. Nie do pomyślenia było, aby mógł się On zgodzić na to, że wierni będą kłaść jakieś granice czci, podziwowi i przywiązaniu do Jego Matki, która się stała ich Matką.

W liturgii Kościoła Maryja ma swój cykl, tzn. swój całokształt świąt, podobnie jak i Chrystus-Król. W Oficjum, które śpiewa lub odmawia duchowieństwo świeckie i zakonne, każdy dzień, każda godzina dnia zaczyna się i kończy oddaniem czci Maryi.

Niezliczone są kościoły poświęcone Jej imieniu, podobnie jak i rodziny zakonne, miasta i państwa, oddane pod Jej opiekę. Pielgrzymki do świątyń uprzywilejowanych przez Maryję wciąż się mnożą, wszystkie obfitują w łaski niebieskie.

Od dawna już chrześcijaństwo miało osobny miesiąc, nazywało miesiącem Maryi – był nim maj; wielki Papież Leon XIII dodał jeszcze drugi, w jesieni, mianowicie październik – miesiąc Różańca świętego.

Czyżby to już było wszystko? Czyśmy już dosyć zrobili, aby wysławić naszą Matkę? Nie! – odpowiada św. Ludwik z Montfort. Składać Maryi naszą cześć to już dobrze, ale złożyć Jej w ofierze nas samych, oddać się Jej, aby z całą swobodą mogła wypełniać nad nami swe obowiązki macierzyństwa duchowego i przygotować nasze dusze do przyjęcia w sobie obrazu Jej Boskiego Syna – to jest znacznie lepiej i to jest dopiero „prawdziwym nabożeństwem” lub też „świętym niewolnictwem”.

Ona to otwiera nasze serca łaskom, które do nich pukają. Ona pomaga, aby im być wiernym. Ona podtrzymuje naszą wytrwałość.

Niewątpliwie musieliście wraz z nami zadrżeć z radości, drodzy bracia, gdy Ojciec Święty Benedykt XV, przejmując głębokie i pełne znaczenia słowa św. Bernarda, pomieścił w Oficjum Maryi Pośredniczki wszystkich łask to twierdzenie, że „zamiarem Bożym jest, aby w dziedzinie duchowej wszystko nam przyszło przez Maryję”.

Rozumiecie, co to znaczy? „Wszystko”, mówi święty Doktor Kościoła, „wszystko” powtarza za nim namiestnik Chrystusa: wszystko w sprawie naszego zbawienia przychodzi od Boga za pośrednictwem Maryi. A tym wszystkim, które otrzymujemy przez Nią, jest sam Chrystus, ten, który jak nikt inny jest Darem Bożym! Wszak On sam przedstawiał się Samarytance przy studni Jakuba, podobnie jak i teraz przedstawia się każdej duszy tymi słowy: „O gdybyś wiedziała dar Boży”[8].

Tak darem Bożym jest On, Syn Boga i Maryi i zawiera w sobie wszystkie bogactwa nadprzyrodzone, które za swą przyczyną wysłużył i których wciąż jest najobfitszym źródłem.

Oto jak się przedstawia plan Boży: Jezus ofiarował się Bogu wraz ze swą Matką i do nas też przychodzi ze swą Matką. My też przeto idziemy do Niego, a przez Niego do Boga pod opieką i pod strażą naszej Matki. Ona żąda od nas dostępu do najtajniejszego zakątka duszy, otwórzmy ją Jej na oścież bez żadnych zastrzeżeń i żadnych warunków.

Jedyną Jej ambicją jest chwycić nas za serce; wszak Ona pragnie je otworzyć dla uczuć synowskiego przywiązania na to tylko, aby nas doprowadzić do swego Boskiego Syna, który jest jedynym celem Jej istnienia i Jej macierzyństwa i aby przez Niego, z Nim i w Nim wznieść nas aż do tronu Trójcy Przenajświętszej.

Nabożeństwo do Matki Najświętszej tak jak je pojmuje św. Ludwik de Montfort nie jest niczym innym, jak takim synowskim, ale całkowitym, oddaniem samego siebie Bogu i Jego Chrystusowi przez Maryję. „Z Maryją”: z Nią jako przewodniczką i opiekunką, pod Jej macierzyńskim płaszczem chroniącym od niebezpieczeństw drogi, od wrogów z zewnątrz i z wewnątrz.

W Maryi”: w tym Sercu błogosławionym, mocnym czystością dziewic, gorejącym całą miłością matek: tzn. przyjmując Jej intencje za nasze intencje, Jej porywy za nasze porywy, jednocząc Jej pragnienia z naszymi pragnieniami, biorąc z Jej rąk całe nasze wychowanie duchowe w jego zaczątkach, w jego postępach i w jego pełnym rozkwicie, jak małe dzieci wykarmione i wychowane przez matkę nieskończenie mądrą, miłującą i świętą.

„Przez Maryję, z Maryją i w Maryi” do Chrystusa i do Boga – oto krótkie streszczenie „prawdziwego nabożeństwa do Maryi” i „świętego niewolnictwa”.

II. Druga racja „prawdziwego nabożeństwa” do Maryi: nasza korzyść duchowa

„Jam jest Alfa i Omega, początek i koniec, mówi Pan Bóg, który jest, który był i który będzie, wszechmogący”[9]. Uznać tę wszechwładzę jest najoczywistszym wymaganiem sprawiedliwości, zaś oddać się dobrowolnym aktem woli Bogu, jest istotą cnoty moralnej, którą zwiemy pobożnością. Chrześcijanin tego oddania się Bogu dokonuje za pośrednictwem Pana naszego Jezusa Chrystusa, toteż wszystkie nasze modlitwy kończą się słowami: „przez Chrystusa, Pana naszego”. (…)

Synowie Ewy, biedni wygnańcy w tej dolinie łez, chcemy najgłębszym pragnieniem naszej duszy należeć do Boga i do Jego Chrystusa i to bez zastrzeżeń i bezpowrotnie. Ale natura burzy się i zatrzy­muje nas swą niemocą. 1 oto Matka ze słodkim uśmiechem na ustach wychodzi na nasze spotkanie i otwiera do nas swe ramiona i swe serce. Ona jest bramą nieba, stojącą zawsze otworem dla naszej nadziei. Ona sama ofiaruje nam swe kierownictwo, pragnąc podtrzymać naszą odwagę i ulżyć naszym biedom: Vita, dulcedo et spes nostra, salve! Nie trwóżmy się, nie obawiajmy się niczego więcej, gdyż Maryja jest Matką miłosierdzia; Ona wie, czego nam potrzeba i czego nam brak, Ona nas kocha bardziej, niż my możemy sami siebie kochać, gdyż Ona nas miłuje tą samą miłością, jaką miłuje swego boskiego Syna, któremu tak gorąco pragnie nas całkowicie poświęcić. Złóżmy w Jej ręce staranie o to, abyśmy na całą wieczność zostali oddani Jej Synowi i Ojcu Przedwiecznemu, wedle tych rozczulających słów oracji, która się znajduje we Mszy św. Maryi Pośredniczki wszystkich łask: „Spraw to, prosimy Cię, Panie, aby przez wstawiennictwo Twej Pośredniczki, te ofiary, które Ci składamy, przeistoczyły nas samych pod litościwym wpływem Twej łaski, na wieczny dar dla Ciebie”. (…)

III. Wniosek: Wezwanie do świętego niewolnictwa

„Jeśli się nie staniecie” mówi Chrystus, „Jako dziatki, nie wnijdziecie do Królestwa niebieskiego”[10]. Małe dziecko nie używa swej wolności, ono jest niezdolne do osobistej inicjatywy, do samodzielnego zapoczątkowania czegoś poważnego w swym życiu, ono nie może zapewnić sobie utrzymania ani dobrobytu, ale we wszystkim i pod wszystkimi względami zależne jest od ojca i matki. I ta zależność jest dla niego do­brodziejstwem, ona jest wprost opatrznościowa, gdyż ojciec i matka, mający wrodzoną miłość do dziecka, tym więcej się nim zajmują, im bardziej jest ono na ich opiekę zdane przez swój brak sił, im bardziej ich potrzebuje.

Otóż czym małe dziecko jest z przyrodzenia, tym Chrystus żąda, abyśmy się stali własną naszą wolą. On chce, abyśmy sami siebie uczynili dziećmi tego Ojca, którego serce przepełnione jest miłością do nas. On lepiej od nas wie, co nam najlepiej odpowiada, Jego miłosierdzie wypełni z nieskończoną mądrością i w całej pełni zamiary, które Jego miłość ma dla nas. (…)

Pokora, ta moralna podwalina doskonałości ewangelicznej, jest prawdą. Otóż prawdą jest, że podstawowym stosunkiem stworzenia do swego pierwszego Sprawcy, jest stosunek nicości do Bytu, tego, co jest niczym, do tego, co jest wszystkim. (…) Na to zaś, aby nam ułatwić nabycie tego nastroju zależności, przenikniętego dziecięcą pobożnością, która jest samym duchem Ewangelii, św. Ludwik de Montfort radzi oddać się Maryi, Matce naszej w to, co nazywa „świętym niewolnictwem”.

Na czym polega to święte niewolnictwo, tak jak je ten święty pojmuje?

Wyraz „niewolnictwo” nieraz wywołuje uprzedzenie u tych, którzy nie rozumieją, co właściwie on tu znaczy. I mnie też, muszę wyznać, raził on kiedyś.

Oto bowiem niewolnictwo przywodzi na myśl wspomnienia o despotyzmie czasów pogańskich, kiedy to niewolnik był uważany za rzecz swego pana, którego wola, a nawet kaprys, były jego prawem. Przywodzi ono również na myśl ohydne stosunki w Afryce, gdzie kobiety i dzieci bywają sprzedawane na targach, jak bydło. Stąd mniemanie, że dobrowolnie oddać się w niewolę, to znaczy wyrzec się tej wolności synów Bożych, którą się tak słusznie chlubimy, to zatracić swą osobowość moralną, a przez to i obniżyć swą wartość.

Tak, są niewolnicy, którzy nimi są z przymusu i których panowie ich wyzyskują i traktują okrutnie; ale są i tacy, którzy dobrowolnie oddają się w niewolę i którzy znajdują w swym panu zapewnienie stałych warunków życia, jednym słowem: prawdziwą opatrzność.

Zakonnik np. wyrzeka się dobrowolnie wolności w rozporządzaniu swym mieniem, aby uwolniony od kłopotów materialnych, móc z całą swobodą poświęcać się służbie Bożej. W dziedzinie dóbr materialnych staje się on niewolnikiem, ale w dziedzinie dóbr duchowych nabiera o wiele większej wolności – niewola staje się dlań zyskiem.

Aby to ująć ogólniej, świadomym i dobrowolnym niewolnikiem jest ten, który nieufny swoim słabym siłom, pragnie znaleźć oparcie w silniejszym ramieniu, aby mocniejszym i pewniejszym krokiem postępować naprzód. A gdy to ramię jest ramieniem matki lub ojca, niewolnictwo staje się niewolnictwem miłości.

Takie to niewolnictwo miłości ma na myśli św. Ludwik de Montfort. Ma ono na celu wyrwać nas z naszej nędzy, uleczyć nasze słabości i dać nam znaleźć w sercu i w objęciach Matki, mającej wszechmocny wpływ na Serce Boga, wolność i bezpieczeństwo. Jest ono nieodwołalnym zaciągnięciem się na służbę Bożą, bez służebnego wyrachowania zapłaty, a tylko z dziecięcej miłości. Jest ono tym i niczym innym.

Przez to niewolnictwo dusza utrwala się w oddaniu siebie samej Duchowi Bożemu – stąd jest ono „duchowe”. Natchnione jest najczystszą miłością – stąd jest „święte”. Uwalnia serce z kajdan egoizmu – stąd jest „dobrowolne” i daje wszystkie warunki, sprzyjające rozwojowi prawdziwej wolności.

Czy wiecie, pyta św. Teresa, co to znaczy być prawdziwie uduchowionym? To znaczy stać się niewolnikiem Bożym i jako taki nosić jego znamię, którym jest krzyż. To znaczy oddać Mu naszą wolność do tego stopnia, aby nas mógł sprzedać, tak jak był sam sprzedany za zbawienie świata. Być przekonanym, że gdy z nami tak postąpi, nie tylko nie wyrządzi nam krzywdy, ale przeciwnie, wyświadczy wielką łaskę”[11].

Nie dajmy się więc przestraszyć tym, co wyraz niewolnictwo pozornie zawiera. Szukajmy tego, co rzeczywiste; dajmy się przeniknąć duchowi Ewangelii. (…)

A skoro już należeć będziemy do Maryi, żyjmy w pokoju: niech nic ani z zewnątrz, ani z wewnątrz nie mąci naszej pogody. Oto bowiem jesteśmy pod strażą najpotężniejszej i najbardziej miłującej z Matek, teraz i w godzinę naszej śmierci.

Zobaczymy jeszcze, jak daleko sięga to oddanie się Maryi, tak, jak św. Ludwik de Montfort pojmuje. Nie wiem, czy może być akt lepiej oddający to wszystko, co dusza może oddać w sobie Bogu i Chrystusowi, jak ten akt wyrzeczenia się wolności i oddania w niewolnictwo błogosławionego de Montfort.

Panowanie miłości wzrasta w miarę, jak egoizm znika. Rady ewangeliczne, tak, jak się je zwykle praktykuje, zawierają w sobie wyrzeczenie się dóbr doczesnych, zadowolenia zmysłów i niezależności swej osobistej woli.

To, czego św. Ludwik żąda, idzie głębiej. On żąda wyrzeczenia się wolnego rozporządzania tym, co nawet w naszym życiu duchowym może być przedmiotem wyrzeczenia. Zapewne, nasza zasługa w ścisłym znaczeniu tego wyrazu, to, co z tytułu sprawiedliwości daje nam prawo do chwały wiecznej, to jest ściśle osobistym i odstąpionym być nie może. Ale inne poszczególne zasługi, mające wartość zadośćuczynienia, to znaczy to wszystko, czym zdobywamy sobie odpuszczenie kary za grzechy już darowane, cała nasza zdolność wymodlenia, tj. zasługi naszych modlitw, przez które możemy wyjednać sobie lub innym łaski duchowe, albo też pomoce doczesne, – to wszystko nie jest bynajmniej tak osobistym, aby nie mogło być odstąpionym przez wyrzeczenie. Skoro mogę się tego wyrzec, mówi św. Ludwik de Montfort, przeto się wyrzekam, przekonany, że im mniej mieszać się będę sam do sprawy mojego zbawienia, tym stanę się podatniejszym dla twórczej i pełnej mocy działalności Tego, który sam jeden jest Drogą, Prawdą i Życiem. (…)

Św. Ludwik de Montfort, oprócz duszy świętego, miał i temperament proroka. Gorąca modlitwa, w której błaga Boga o misjonarzy dla swego Towarzystwa Maryi, jest jednocześnie i widzeniem przyszłości i wezwaniem do apostolstwa; a wstęp do Traktatu prawdziwego nabożeństwa do Najświętszej Panny kończy się też tymi słowy o zakroju proroczym: „Maryja była dotąd nieznana i to jest jedna z racji, dla której Jezus Chrystus nie jest tak znany, jak być powinien. Jeśli zatem – co nie ulega wątpliwości – poznanie i panowanie Jezusa Chrystusa ma przyjść na świat, nie będzie ono czym inny, jak koniecznym następstwem poznania i panowania Najświętszej Maryi Panny, która Go zrodziła dla świata po raz pierwszy i da mu Go jasno poznać po raz drugi”.

Przyszłość, moi drodzy, jest tajemnicą Bożą. Nie traćmy czasu na jej odgadywanie, ale ją przygotowujmy.

Czy to świeccy, czy duchowni, bądźmy apostołami Maryi. Bądźmy Jej dziećmi, oddajmy się Jej całym sercem, wyrzeczmy się na Jej korzyść i to w najwyższym stopniu, jaki jest możliwy do osiągnięcia, wszystkiego, co mamy i czym jesteśmy, abyśmy całkowicie do Niej należeli i nieodwołalnie byli zdani na Jej łaskę. Niech Ona, ta Matka Miłosierdzia, utrwali nas w zjednoczeniu z Jezusem, niech Ona, jak najlepsza Matka, wyjdzie na nasze spotkanie w dniu, kiedy się skończy nasze wygnanie i niech sama nam okaże owoc swego żywota, Zbawiciela Jezusa Chrystusa, który będzie naszą chwałą.

Przypisy:

1. Przemówienie w Antwerpii 16.08.1924 r., wydane jako list pasterski, tłumaczone z francuskiego przez o. Jacka Woronieckiego, Wydawnictwo Księży Pallotynów, Warszawa 1928.

2. Rz 7, 29.

3. J 3, 16.

4. Łk 2, 51.

5. J 19, 26–27.

6. Tym 2, 15.

7.1 Kor 4, 15.

8. J 4, 10.

9. Apok 1, 8.

10. Mt 18, 3.

11. Twierdza duszy, VII mieszkanie, rozdz. 4.

Zawsze Wierni, nr 34, 05-06.2000, s. 50.