Ryszard Mozgol, Kukułcze jajo czyli edukacja seksualna w Polsce

Szkoła staje się coraz bardziej niebezpiecznym miejscem, w którym przeprowadza się manipulacje na umysłach dzieci.

 

Miejsce akcji: Jedna ze szkół podstawowych na Śląsku. Klasa V – koedukacyjna. Realizacja programu pilotażowego „Przysposobienie do życia w rodzinie”. Założenia programu obejmowały losowe dobranie w pary chłopców i dziewcząt, mających być „małżeństwami”. Chłopcom, którym w wyniku losowania zabrakło „małżonek”, nakazano noszenie kilogramowej torebki mąki z namalowaną twarzą – „rozwodnicy z dzieckiem”. Trwający przez kilka miesięcy program zakładał uczenie odpowiedzialności w małżeństwie, w życiu rodzinnym. Już pobieżne przyjrzenie się eksperymentowi ukazuje, że nie ma on nic wspólnego z częstymi zabawami dzieci w „mamę i tatę”. Uczniowie klasy objętej odgórnie tym programem zmuszeni byli wstawać wcześniej do szkoły, ponieważ obowiązkiem „małżonka” było przyprowadzanie do szkoły i odprowadzanie ze szkoły „żony” do domu; opieka nad jednym „dzieckiem” (!) symbolizowanym przez lalkę. Podczas przerw międzylekcyjnych pary musiały sobie towarzyszyć. Dla 12-latków ta intrygująca przygoda przerodziła się w długotrwały horror. W każdej zabawie można „rzucić klockami” i zająć się czymś innym, tu zaś od dzieci wymagano wytrwałości godnej osób dorosłych. Niestety, nie udało się ustalić, jakie kary przewidziano za niewywiązywanie się z obowiązków. Zaniepokojeni rodzice starali się wymóc na wychowawczyni i dyrekcji rezygnację z eksperymentu, obserwując apatię swoich dzieci. Bezskutecznie… Szkoła staje się coraz bardziej niebezpiecznym miejscem, w którym przeprowadza się manipulacje na umysłach dzieci. Warto dodać, że testowany program powstał w USA w latach 70, mając na celu integrację rasową dzieci w szkołach publicznych koedukacyjnych.

Powyższy przykład nie jest w Polsce powszechny, ale wprowadzone przez wcześniejszy parlament poprawki do ustawy „O planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i dopuszczalności przerywania ciąży” utrzymane przez obecny parlament i w następstwie wprowadzenie do szkół przedmiotu „Wiedza o życiu seksualnym człowieka” pozwala sądzić, że manipulacja etycznoreligijną sferą życia naszych młodych pokoleń stanie się powszechna. Objęcie oświaty tzw. edukacją seksualną jest związane z zamiarem przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Sprawa „seksedukacji” nie jest tylko sprawą Polski, o czym świadczy zamieszczony w niemieckojęzycznym biuletynie Bractwa Świętego Piusa X artykuł, będący przykładem demoralizacji młodego pokolenia w Niemczech (Erfahrungen mit der Schulsexualerziehung, w: „Mitteilungsblatt der Priesterbruderschaft St. Pius X”, nr 230, Februar 1998, s. 16-19) lub inne liczne artykuły z prasy amerykańskiej lub francuskiej.

Prawdziwym „kukułczym jajem” okazało się wprowadzenie do szkół podstawowych i średnich przedmiotu „Wiedza o życiu seksualnym człowieka”. Wszystkim wiadomo, że programy szkolne są przeładowane, że szkoły są nieprzygotowane merytorycznie i materialnie do nowego przedmiotu. Odpowiedzialnością za ten specyficzny rodzaj edukacji obciążono, ze względu na brak „fachowców” w placówkach oświaty, dyrektorów na poziomie szkół i wychowawców na poziomie klas. Spowodowało to raczej niechętny stosunek nauczycieli i dyrektorów do nowego przedmiotu.

Ze względu na ograniczony dostęp do dokumentów MEN, które zostały przekazane dyrektorom szkół, warto zapoznać czytelnika z załącznikiem do zarządzenia MEN z 17 IX 1997 r. o zakresie treści programowych przedmiotu.

Do zadań szkoły, zdaniem prof. J. Wiatra (bo on jest głównym mentorem), należy promocja zdrowia seksualnego, zgodna z definicją Światowej Organizacji Zdrowia ONZ. Definicja ONZ zupełnie pomija rolę czynnika religijnego w życiu płciowym człowieka. Na próżno szukać w polskim dokumencie chociażby wzmianki o wartościach chrześcijańskich czy o katolickiej etyce. Poza wzmiankami o „systemie wartości” człowieka, o „normach moralnych” i „religijnych”, sformułowaniach tonących w liberalnym bagnie, brak pokornego uznania, że płciowość człowieka jest związana z Bożym stworzeniem, że ta sfera życia ludzkiego nie może być rozpatrywana w oderwaniu od Boga.

Zakres treści programowych przedmiotu jest również pozbawiony odniesienia do nauczania moralnego Kościoła katolickiego, etyki chrześcijańskiej. Cechuje go świecki, agresywny, liberalny humanizm, który stał się obowiązującą ideologią – jedynie słuszną – w naszym kraju. Całość programu sprowadza miłość do sfery mechaniki seksualnej. Fundamentem myślenia autorów są współczesne koncepcje psychologiczne, np. neofreudyzm ze swym przekonaniem, że jednostka, która nie osiąga szczęścia seksualnego, jest jednostką niepełnowartościową, a niepowodzenia seksualne rzutują na inne sfery życia człowieka, uniemożliwiając osiągnięcie szczęścia.

W omawianym dokumencie przyjęto, że najbardziej pożądanym modelem rodziny i kontaktów małżeńskich w państwie liberalnym jest tzw. model partnerski, oparty na „miłości, dialogu i współpracy”. Z katolickiego punktu widzenia taki model rodziny jest nie do przyjęcia. Rodzina i partnerstwo to dwie zupełnie inne rzeczy. Katolicka rodzina charakteryzuje się podziałem obowiązków rodziców, ścisłą hierarchią ważności (rodzice, dzieci), zachowaniem pozycji głowy rodziny (Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus – Głową Kościoła, Ef 5, 22-23). Papież Pius XI w encyklice Casti Connubii pisze: „Posłuszeństwo to nie zaprzecza bynajmniej i nie znosi wolności, która słusznie przysługuje kobiecie na podstawie czło­wieczej jej godności i szczytnych obowiązków małżonki, matki i towarzyszki; nie nakazuje też posłuszeństwa wobec jakichkolwiek zachcianek męża, mniej zgodnych może z rozsądkiem i kobiecą jej godnością; nie stawia jej też w końcu na równi z osobami, nazwanymi w prawie małoletnimi…” (tłum. bp S. Okoniewski, Kraków 1931, s. 17).

Partnerstwo względem potomstwa jest zaprzeczeniem wychowania. Może być co najwyżej koegzystencją, utrzymywaniem kontaktów na zasadzie wzajemnego zaspokajania potrzeb. Partnerstwo zdaniem liberałów ma uwolnić dzieci od lęków przed surowością rodziców. Jednak „wychowane” w ten sposób nie będzie w stanie bez strachu sprostać wymaganiom życia. Ojciec-partner nigdy nie może być przewodnikiem dającym poczucie bezpieczeństwa dziecku. Partnerstwo stanowi podstawowy temat treści programowych wychowania seksualnego od kl. VI szkoły podstawowej do końca szkoły średniej. Partnerstwo w rodzinie jest przenoszone również do szkoły (relacje nauczyciel – uczeń) jako tzw. antypedagogika.

Osłabianie roli rodziców czy wręcz ich „detronizacja”, to nie tylko program „partnerstwa dla rodziny”, ale również bardzo modny temat przemocy w rodzinie, który idzie w parze z troską ministra J. Wiatra i podsekretarza stanu K. Kuszewskiego o wykorzystywanie seksualne nieletnich (w domyśle: przez ojców). W naszym zdegenerowanym świecie niestety takie przypadki są dość częste, niemniej aktualna nagonka środków przekazu i lewicowo–liberalnych środowisk skierowana jest przede wszystkim przeciw dobru rodziny, dla wykopania dołu nieufności pomiędzy dziećmi a rodzicami, zaszczepienia im buntu. Takimi ludźmi łatwiej manipulować. Drastyczne przykłady z naszej codzienności dostarczą przeolbrzymiego materiału seksedukatorom, by córki zaczęły patrzeć z nieufnością na swoich ojców. Ziarno zostało zasiane; kto sieje wiatr – zbiera burzę. Wykorzystywanie seksualne i przemoc w rodzinie są obecne już w materiałach V klasy szkoły podstawowej.

Dorównywanie Polski do „standardów europejskich” wymaga od nas pełnego przyjęcia w życiu społecznym środowisk homoseksualnych. Jeśli T. Raczek twierdzi, że „homoseksualizm nie jest (…) żadną nowofalową, dającą się skorygować subkulturą, lecz jedną z cech humanistycznego bogactwa człowieka” („Wprost”, 7 IX 1997, za „Frondą”, 9-10, 1997, s. 390), to nie mogło tego „bogactwa humanistycznego” zabraknąć w programie edukacji seksualnej. Z jednej strony program podkreśla w swoich założeniach przedstawianie informacji na temat „patologii seksualnych i partnerskich” (sic!), a z drugiej, jako jedną z orientacji seksualnych przedstawia się homoseksualizm. Orientacji, która wymaga od nas „postawy tolerancji i zrozumienia”. W materiale występuje również zjawisko homofobii (niechęci wobec sodomitów), jako godne potępienia i wymagające poprzez swoją szkodliwość i bezsensowność społecznego korygowania. Każdy katolik zdaje sobie sprawę (oprócz ks. Czajkowskiego, patrz: „Gazeta Wyborcza”, 28 II – 1 III 1998, 24), że sodomia jest ciężkim grzechem, sprowadzającym karę Bożą (Rdz 19, 1; 13, 25-32), zboczeniem płciowym przeciw naturze ludzkiej.

Sprzeciw musi budzić także to, że już w VII klasie zaznajamia się dzieci z „metodami sterowania płodnością”. Sprawa ta jest rozpatrywana w programie MEN nierozerwalnie z „planowaniem rodziny” i „niechcianą ciążą”. „«Nie można pozbawiać młodzieży minimum wiedzy, skazując ją tym samym na strach przed niechcianą ciążą» – twierdzili posłowie SLD” – pisze Agata Pustułka w liberalnej „Trybunie Śląskiej” (18 XII 1997, s. 12). Nie trzeba chyba czytelników przekonywać o szkodliwości takiej propagandy, która będzie miała zły wpływ na przyszłość społeczeństwa.

Bardzo ważnym czynnikiem, umykającym na pierwszy rzut oka przy czytaniu całości programu jest koedukacyjność. Proszę uświadomić sobie zajęcia w klasie koedukacyjnej poświęcone „badaniom ginekologicznym”. Czy to przeoczenie szanownych autorów, czy „postępowa normalność”? Dexter w doskonałym artykule Seksedukatorzy („Nowy Świat”, 30-31 I 1993, s. 14) omawiając książkę niemiec–kiego socjologa Helmuta Schoecka pt. Manipulowanie uczniami (Fryburg 1977) zwraca uwagę, że na takich zajęciach odbywających się w koedukacyjnym kolektywie odbywa się „wywłaszczanie wstydu”. Pisze on: „Lewica, zmuszając chłopców i dziewczęta, aby razem pozbywali się wstydu, otwiera świadomość dzieci na każdy inny akt brutalnej zmiany w dziedzinie dotychczasowych norm moralnych”. Dexter podsumowuje słowa niemieckiego socjologa: „Jest to szczególnie niebezpieczne w przypadku dziewcząt, u których bariery wstydu są mocniej ugruntowane, ale też dlatego – naruszone – rozpaść się mogą całkowicie, otwierając drogę pełnej moralnej anarchii”. Wniosek nasuwa się jeden: Rodzice! Chrońcie swoje dzieci!

Pomysł min. J. Wiatra pozostaje nadal nierozstrzygnięty. Teoretycznie przedmiot powinien być nauczany w szkołach od 1 IX 1998 r. Posłowie rządzącej koalicji UW-AWS postanowili znowelizować ustawę tak, że „Wiedza o życiu seksualnym człowieka” nie będzie odrębnym przedmiotem, ale elementy tego programu nauczane będą na innych przedmiotach. Jednakże prezydent A. Kwaśniewski zawetował tę nowelizację. Nowy przedmiot został zawieszony w próżni. Na jak długo? Należy pamiętać, że dla posłów jest to sprawa drugorzędnego znaczenia i zostanie najprawdopodobniej wygrzebana dopiero przy okazji najbliższych przepychanek wyborczych. Warto tedy pamiętać, że jest to przedmiot NIEOBOWIĄZKOWY i nie można w razie nieuzyskania zaliczenia z niego nikogo pozostawić w tej samej klasie. Daje nam to możliwość obrony. Rodzice powinni w rozmowie z wychowawcą lub dyrekcją zastrzec, że ZABRANIAJĄ swoim dzieciom uczęszczania na te zajęcia. Uniemożliwi to ewentualne wywieranie nacisku na dzieci. Jedyną rzeczą, jakiej potrzeba, to odrobina odwagi i determinacji. A te powinny gościć w każdym katolickim sercu.

Pocieszający jest ostry sprzeciw hierarchii kościelnej, wymierzonej przeciw propozycji programowej SLD. Biskup S. Stefanek określa nowy program, jako „godzący w rodzinę oraz zawłaszczający niepodzielną, autonomiczną kompetencję wychowawczą ojca i matki”. Dla bpa Stefanka pozostaje także czytelny kontekst międzynarodowy wprowadzenia takiego przedmiotu w Polsce (Bp S. Stefanek, Chrystus czy wartości uniwersalne? „Nasz Dziennik”, 21-22 II 1998, s. 9).

Niestety, duża część środowisk katolickich ulega świeckiej wizji wychowania młodzieży w tej dziedzinie. Na odbywającej się w Krakowie konferencji metodycznej w październiku 1997 r. doradczyni Wojewódzkiego Ośrodka Metodycznego w Krakowie zachwalała zalety amerykańskiego programu edukacyjnego „Teen Star”. Niewątpliwie amerykański program był lepszy od wizji Wiatra, lecz przy wnikliwym przyjrzeniu się stwierdzimy, że mamy do czynienia z umiarkowaną wersją liberalnej sekspropagandy. Program również ignoruje religijny – chrześcijański kontekst płciowości człowieka. Z przykrością muszę stwierdzić, że niezwykle zasłużone i cenione przeze mnie środowisko katolickiego miesięcznika nauczycieli i wychowawców „Wychowawca” podąża takimi ścieżkami. Kapitulując przed wizją laickiego państwa (w ponoć katolickim narodzie…), środowisko „Wychowawcy”, przygotowując swoją wizję programu, zupełnie zapomina o tak zasadniczej encyklice związanej z dziedziną płciowości, jak Casti Connubii Piusa XI. Należy pamiętać, że na liberalnym humanizmie możemy wznosić jedynie zamki z piasku… A przecież katolikom nie chodzi o to, by tworzyć złudzenia, ale rzeczywistość! Instaurare omnia in Christo!

 

Rodzina Katolicka, nr 2 (przy ZW 33). [2/2000 (33)]