Polityka – nr 13 (2186) z dnia 1999-03-27; s. 27-29
Ewa Wilk
Zbyt wierni
O istnieniu w Polsce lefebrystów, jak potocznie określa się księży i wiernych związanych z Bractwem św. Piusa X, szersza opinia usłyszała przy okazji mszy świętej odprawionej w starym, trydenckim rycie na oświęcimskim żwirowisku. Kim są? Ultrakonserwatywnymi katolikami czy może – jak chce część duchowieństwa – schizmatykami, ekskomunikowanymi przez Kościół rzymski? W zdecydowanej większości – wbrew temu, co podpowiada wyobraźnia – polscy lefebryści to młodzi, dobrze wykształceni mieszkańcy wielkich miast. Istotnym narzędziem kontaktów jest dla nich Internet.
Podwarszawska Radość to siatka uliczek – dziurawych, rozbabranych albo roztopami, albo nieustającą budowlaną krzątaniną. To co tam powstaje jest obecnym zwyczajem otoczone murami obronnymi, strzeżone kamerami, opatrzone tabliczkami “obiekt chroniony”. Jest zdobne w wieżyczki, łuki, filary. Pejzaż jakby świątynny, budownictwo kapliczno-dworskie, katedralno-pałacowe.
Budynek przy ulicy Garncarskiej 32 można by uznać z architektonicznego punktu widzenia za najmniej wśród sąsiednich sakralny, gdyby nie okazały krucyfiks na frontowej ścianie i figura Matki Boskiej na klombie. Przeorat Bractwa św. Piusa X.
Data historyczna
Ostatnia lutowa niedziela. Na podjeździe pod przeoratem sporo samochodów z rejestracjami z różnych stron Polski. Grupa młodych mężczyzn sprawia wrażenie intensywnie zaangażowanych w organizację uroczystości. W ogóle młodzi mężczyźni w dobrych garniturach i przydających ich twarzom jakiejś nauczycielskiej powagi okularach dominują w – nazwijmy to – społecznym krajobrazie ponadstuosobowego zgromadzenia.
Ciasno wypełniona kaplica, nasączona wonią kadzideł, rozbrzmiewa odmawianym po łacinie “Pater noster”. Wysoki, szczupły, czterdziestoletni biskup Bernard Fellay, przełożony generalny bractwa, głosi kazanie – po francusku. Tłumaczy na polski Niemiec, młody ksiądz Karl T. Stehlin. Nim pięć lat temu został przełożonym bractwa w Polsce, pracował w Afryce. Z dumą pokaże potem zdjęcie kilkudziesięciu kolorowo ubranych czarnoskórych Rycerzy Niepokalanej i opowie o kulcie, jakim w bractwie byli obdarzani św. Maksymilian Kolbe i błogosławiona Faustyna na długo przed tym, jak okrzepło ono w Polsce.
Okazja jest wyjątkowo podniosła. Biskup Fellay, jeden z czterech, których w 1988 r. konsekrował arcybiskup Marcel Lefebvre, przyjechał wyświęcić otwarty w maju 1997 r. przeorat w Radości oraz bierzmować kilkunastu młodych wiernych z Polski i Litwy. Ta ostatnia lutowa niedziela będzie z pewnością historyczną datą dla polskich lefebrystów.
Adres do zakłopotanych
Myśl arcybiskupa Lefebvre´a dotarła do Polski z początkiem lat 90. Sławomir Cenckiewicz (jeden z tych młodych w dobrych garniturach i okularach), redaktor naczelny informacyjnego periodyku bractwa “Zawsze Wierni”, wspomina, że “List do zakłopotanych katolików” Marcela Lefebvre´a znalazł się w jego rękach w 1992 r.
Pierwszą mszę św. według starego rytu celebrował w Sopocie w 1992 r. ojciec Sim, redemptorysta tradycyjny z Nowej Zelandii. Zrazu nabożeństwa były nieregularne, rzadko w kościołach, częściej w wynajętych salach. Naczelna Organizacja Techniczna, hotel, Centrum Techniki Okrętowej… W 1994 r. regularne wizyty co miesiąc-dwa zaczął składać w Polsce ks. Stehlin, którego bractwo oddelegowało tu, słusznie pokładając duże nadzieje w jego nieprzeciętnych zdolnościach językowych.
Publikacje na temat tradycji katolickiej zrazu dość szeroko rozlewały się po prawicowej prasie (“Stańczyk”, “Prawica Narodowa”); niektóre wychodziły spod piór przyszłych polityków bądź z pierwszego planu – jak Marek Jurek, bądź też drugiego – jak Artur Zawisza (do niedawna szef gabinetu politycznego Wiesława Walendziaka) czy Krzysztof Kawęcki (obecny szef gabinetu politycznego ministra Mirosława Handke). Zajmowała się tematem telewizyjna “Fronda”.
Łysi przeciw gęganiu
Wśród pierwszych, otwartych entuzjastów lefebryzmu można było spotkać sympatyków najbardziej naonczas skrajnych, prawicowych partii, nawiązujących do przedwojennej endecji. W tej liczbie – skinheadów. W 1992 r. na tradycjonalistyczną pielgrzymkę z Chartres do Paryża wyprawiła się grupa kilku łysogłowych młodzieńców w glanach, pod przewodnictwem mecenasa Mariana Barańskiego, prezesa Stronnictwa Narodowego Szczerbiec. Opowiadali potem z emfazą o swoich przeżyciach, dzielili się wiedzą o otruciu papieża Jana Pawła I przez lożę masońską P 2, o opętaniu Jana Pawła II “przez szatana w postaci kardynałów watykańskich”, o herezji, jaką jest odprawianie mszy według nowego rytu: “- Jak ludzie zaczynają gęgać po swojemu, to w ogóle nie ma atmosfery kościoła”. (“Krucjata łysogłowych”, Wyd. Nowa, 1994). Skini włączyli lefebryzm do swego politycznego i subkulturowego kanonu. Ksiądz Stehlin nie jest szczególnie dumny z tych wiernych, zresztą niezbyt – jak czas pokazał – wytrwałych i konsekwentnych; powiada, że “jest to jego wielka troska”. – Kilkakrotnie w czasopismach bractwa narodowy socjalizm, skinheadyzm zostały potępione jako postawy niezgodne z nauką kościoła.
Jeśli by pytać dzisiejszych lefebrystów o polityczne sympatie, to rzadko są one ulokowane wokół partii biorących udział w życiu parlamentarnym. W Gdańsku i Warszawie są co prawda pojedynczy radni otwarcie deklarujący swe związki z bractwem, wybrani z ramienia AWS. W Radości w klapach niektórych garniturów zauważyć można było plakietki UPR. Niektórzy wierni należą do niewielkich, prawicowych ugrupowań – monarchistycznych, nacjonalistycznych. Generalnie, jak mówi Cenckiewicz, jeśli jednak coś łączy lefebrystów w poglądach politycznych, to raczej zawód, rozczarowanie tym, co w Polsce dzieje się po 1989 r.
A politycy, grający o najwyższe stawki – fotele parlamentarne czy rządowe? Czy są wśród nich sympatycy lefebryzmu? Poufnie, w okolicznościach towarzyskich słyszano ze strony niektórych deklaracje sympatii i żywego zainteresowania. Jednakże wobec stanowiska Episkopatu (patrz ramka) jawne opowiedzenie się za bractwem byłoby teraz śmiertelnym – w sensie politycznym – błędem. – Ryzyko utraty biskupiej przychylności jest zbyt duże – komentuje anonimowo osoba wtajemniczona.
Ostrożny w kontaktach z bractwem – pewnie z podobnego powodu – jest kler. Ksiądz Stehlin nie ukrywa, że kontaktują się z nim proboszczowie, zakonnicy, seminarzyści (w sumie ponad 100 księży). Wielu przyjeżdża do przeoratu uczyć się odprawiania mszy trydenckiej. A i wśród wyższego duchowieństwa można znaleźć grupę tradycjonalistów, którzy przynajmniej w diagnozie sytuacji w Kościele bliscy są bractwu. Kilku biskupów, w tym dwu urzędujących ordynariuszy, listownie wyraziło swoją przychylność.
Kto i dlaczego?
Jak zatem szacować liczbę polskich lefebrystów? Według danych z samego bractwa liczba zainteresowanych ruchem sięga 2-3 tys. osób, tyle bowiem kupuje propagowane przezeń pisma i książki. Około siedmiuset osób prenumeruje “Zawsze Wierni”. Na msze do Radości dociera 100-150 osób. W innych miastach 40-50.
Jest więc sporo prawdy w wyrażanym powszechnie poglądzie, że grupa to mała, właściwie marginalna. Trzej kapłani (prócz księdza Stehlina – ksiądz Edward Wesołek i ksiądz Anzelm Ettelt), pięć kaplic, w których msze odprawiane są regularnie (poza Radością – Trójmiasto, Kraków, Bydgoszcz i Katowice). Ot, i wszystko.
Ale znacznie większe wrażenie od liczebności robi wiek i status społeczny wiernych. – W osiemdziesięciu-dziewięćdziesięciu procentach – ocenia ksiądz Stehlin – są młodzi i wykształceni. Jeszcze studenci, albo absolwenci wyższych uczelni. Dysponują zwykle wiedzą humanistyczną: historia, prawo, nauki polityczne, choć są wśród nich także matematycy, informatycy.
Z bractwem sympatyzuje około 30 młodych rodzin, które marzą o otwarciu szkoły dla swoich dzieci.
Ksiądz Stehlin przyznaje, że kiedy w 1994 r., mianowany przeorem w Polsce, zaczął odwiedzać 10 tutejszych największych miast, sam był zdumiony młodością wiernych. Dziś ma na to wytłumaczenie:
– Młodość to czas poszukiwań, naturalnego kwestionowania autorytetów, krytycznego myślenia. Wydawać by się mogło, że niechęci do posoborowych “nowinek” należy szukać gdzieś na polskiej wsi, głębokiej prowincji, w pokoleniu, które pamięta Kościół przedsoborowy. Tymczasem, jak odkrył, polska wieś, pokolenie starsze żywi wręcz ślepe zaufanie do swych proboszczów i biskupów. Ksiądz wyrozumiale tłumaczy to czasami komunizmu: – Ci księża i biskupi byli wówczas jedyną ostoją ich religijności. A także wyjątkową wśród polskich katolików pozycją papieża Jana Pawła II: – W Polsce Ojcu Świętemu oddaje się więcej niż synowski hołd. Ulice, pomniki… Jakakolwiek krytyka jego poczynań odczytywana jest jako świętokradztwo.
Przeciw nowinkom
A więc najżyźniejszy grunt dla lefebrystowskiego tradycjonalizmu objawił się w wielkich miastach, wśród pokolenia, o które – paradoksalnie – Kościół katolicki zaczął właśnie nagle i intensywnie zabiegać coraz to bardziej nowoczesnymi metodami.
Sławomir Cenckiewicz wyznaje: – Te wszystkie oazy, tańczone msze, ci księża specjalnie od młodzieży… Wydało mi się to jakieś cukierkowe, nieszczere. Mieliśmy się tytułować bracia, siostry… Ta atmosfera wypierała coraz bardziej to, co w Kościele jest najważniejsze: trzymanie się jego prawowiernej nauki. To naprawdę pachniało sekciarstwem.
Wielu obecnych lefebrystów przeżyło zauroczenie, a potem rozczarowanie neokatechumenatem, ruchami charyzmatycznymi. Przeor Stehlin relacjonuje swoją rozmowę z pewnym proboszczem, który otworzył parafię na wszelkie nowe wspólnoty: – Mówił, że entuzjazmu nie starczało takim grupom na długo. Najgorliwsi wytrwali pięć lat. Ale owoców, skarżył się ów kapłan, nie ma żadnych.
Wielu przyznaje, że zainteresowali się bractwem zrazu z przyczyn estetycznych czy wręcz sentymentalnych: – Ja to nazywam zjawiskiem katolickiej babci – objaśnia ksiądz Stehlin. – W domach przechowało się wspomnienie wiary z różańcem w ręku, mszy, która wyraża ogromny respekt wobec Boga. Młodzież, która doświadczyła banalności posoborowej liturgii, powiada, że nie potrzebuje kościoła jako miejsca relaksu i rozrywki, kościoła-teatru, kościoła-dyskoteki.
Kościół niczym biegacz
Gdy rozmawia się z księdzem Stehlinem czy Sławomirem Cenckiewiczem, odnosi się nieodparte wrażenie, że należą do gatunku osób nieodwracalnie przekonanych do swoich racji. Takie osoby nie unoszą się już w polemicznym zapale, nie objawiają skłonności do wymiany poglądów, która miałaby przynieść jakiś kompromis. Z powagą, przywołując raz po raz fragmenty Pisma Świętego, kodeks prawa kanonicznego i źródła historyczne, dowodzą, że jesteśmy świadkami realizacji masońskiego spisku, jaki zawiązano przeciw Kościołowi rzymskokatolickiemu jeszcze w ubiegłym stuleciu, prowadząc go krok po kroku do bezprecedensowego kryzysu. Jednocześnie nie mają wątpliwości, że droga do zbawienia prowadzi przez ten właśnie jeden jedyny Kościół i uważają się za najwierniejszych jego depozytariuszy.
Tonem zatroskania, niekiedy tylko przyprawionym lekką ironią, mówią, że postępowi (właśnie to słowo brzmi ironicznie) biskupi Pieronek, Życiński, Muszyński to główni modernizatorzy. Uważają, że to za przyczyną “postępowości” Kościół w Polsce, uchodzący wszak za stosunkowo konserwatywny, znalazł się w szczególnym niebezpieczeństwie: – Jest z nim tak jak z biegaczem, który za późno wystartował do wyścigu, stara się więc dogonić czołówkę i w tym zapamiętaniu w ogóle się zatraca – znajduje metaforę ks. Stehlin.
Mają odpowiedź na każdy zarzut. Również na ten – jakże często podnoszony – że poszukując wiernych, bazują tyleż na tęsknocie za tradycją, co na antysemityzmie, szowinizmie, ksenofobii, nietolerancji.
Gdy bowiem do Polski przyjechał biskup Fellay, zorganizowano konferencję prasową. Konferencja była burzliwa za przyczyną kilku sympatyków bractwa. Gdy tylko któryś z dziennikarzy próbował zadać kłopotliwsze pytanie, rozlegały się ponure pohukiwania: – Koszerny się znalazł! Do Michnika!
Ksiądz Stehlin, człowiek o łagodnej twarzy, mówi, że bardzo mu przykro za te incydenty. Ale nie wypiera się i nie wyprze żadnego z wiernych.
– Nie wiem, czy to sympatycy bractwa obrazili dziennikarza. Powiem tylko, że docierają do nas różni ludzie. Jest kilku trochę zdezorientowanych. Ja im tłumaczę, że trzeba rozróżniać wyznawcę od wyznania. “Kochaj błądzącego, nienawidź błąd”, powtarzam. To są dusze do nawrócenia. Jak wszystkie. Czy one są gorsze od dusz masonów, nienawidzących Pana Boga?
W nawracaniu do jedynie słusznej wiary lefebryści widzą swoją misję.
– Bez przymusu i przemocy, rzecz jasna – podkreślają.
W przeoracie, przez popiskujące tu i tam komórkowce, przebija się cichy, jak najbardziej tradycyjny dzwonek. Wezwanie na przedobiednią modlitwę.
Arcybiskup Lefebvre i lefebryści
Arcybiskup Marcel Lefebvre (1905- 1991), Francuz, był członkiem komisji przygotowawczej Soboru Watykańskiego II. Jako jego uczestnik nie podpisał jednak dokumentów o wolności religijnej i ekumenizmie, głęboko przekonany, że stoją one w jawnej sprzeczności z nauczaniem wszystkich dotychczasowych papieży. W 1970 r. oficjalnie założył, pobłogosławione i zaakceptowane następnie przez Rzym, Bractwo Św. Piusa X, które miało kształcić księży według przedsoborowych tradycji. Do konfliktu z Watykanem doszło w osiemnaście lat później, gdy abp Lefebvre postanowił wyświęcić czterech biskupów. Rzym kwestionował początkowo nie tyle sam zamiar, co osoby kandydatów. Arcybiskup dokonał jednak konsekracji bez zgody Rzymu. Kardynał Gantin, ówczesny prefekt Świętej Kongregacji Biskupów, a za nim papież w liście “Eccelsia Dei” zakomunikowali, iż arcybiskup dokonał “czynu schizmatyckiego”, który “pociąga za sobą automatyczną ekskomunikę”. Rozgorzała wieloletnia dyskusja interpretacyjna wokół rozmaitych norm prawa kanonicznego. Wielu znawców prawa kościelnego (m.in. przewodniczący Papieskiej Komisji ds. Poprawnej Interpretacji Prawa Kanonicznego czy prefekt Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan) podważało wyrok kardynała Gantina, dowodząc, że czyn abp. Lefebvre´a nie był schizmatycki, wiernym bractwa nie grozi żadna automatyczna ekskomunika i pozostają oni członkami Kościoła rzymskokatolickiego. Argumentowano, że bractwo uznaje zwierzchność papieża (choć rezerwuje sobie prawo do krytyki jego poczynań) i nie tworzy żadnej osobnej struktury wyznaniowej, funkcjonując na zasadach jurysdykcji specjalnej.
W listopadzie ubiegłego roku Konferencja Episkopatu Polski wydała komunikat, w którym bractwo określono mianem “schizmatyckie”, zaś wiernych ostrzeżono przed groźbą ekskomuniki za sam udział w nabożeństwach przezeń koncelebrowanych. W tym samym tonie utrzymany był komunikat Kurii Metropolitalnej w Krakowie z grudnia 1998 r., a także rozliczne artykuły w koncesjonowanej przez Kościół prasie. Bractwo odpowiedziało zdecydowaną polemiką, w której pobrzmiewała gorycz. Uważają, że w czasach, gdy prawosławie nazywane jest “Kościołem siostrzanym”, gdy papież modli się wespół z rabinem, nazywanie bractwa “schizmatycznym” jest wielką krzywdą.
Lefebryści twierdzą, że wielu ludzi Kościoła rzymskokatolickiego po Soborze Watykańskim II popadło w rozliczne herezje. Potępiają zwłaszcza ekumenizm. Uważają, że nie może być mowy nie tylko o pojednaniu z żydami czy buddystami, ale nawet protestantami czy prawosławnymi. Jedynym “dialogiem” z innowiercami powinno być – wedle nich – nawracanie. Mszę św. celebrują według XVI-wiecznego, ustalonego na Soborze w Trydencie rytu, uważając, że tylko ona jest “dana na wieczność”. Za świętokradczy uznają sposób udzielania wielu sakramentów (np. komunii św. na rękę). Absolutnie nie podważają żadnego z katolickich dogmatów. Nie dopuszczają dyskusji w ramach Kościoła na takie tematy jak przerywanie ciąży, antykoncepcja, celibat, kapłaństwo kobiet. Krytykują “nowinki”, m.in. ruchy charyzmatyczne w ramach Kościoła, dopatrując się w nich “znamion opętania”. Uważają, że wolność religijna, deklarowana przez współczesne państwa, nie powinna oznaczać równouprawnienia dla wszystkich wyznań. Katolicyzm powinien w prawie i instytucjach państwa znajdować oparcie dla swej misji, jako że tylko przezeń prowadzi droga do zbawienia.
Bractwo Św. Piusa X działa w 54 krajach, dysponuje 700 kościołami i kaplicami, skupia 380 księży, 55 braci i 120 sióstr zakonnych, prowadzi 3 uniwersytety, 22 szkoły średnie (i 18 we współpracy z innymi zgromadzeniami tradycyjnymi), 50 podstawowych. W sześciu seminariach kształci się 230 kleryków.
Msza trydencka różni się od “posoborowej” zarówno w warstwie zewnętrznej, jak i duchowej. Odprawiana po łacinie, przez księdza stojącego przodem do tabernakulum (tyłem do wiernych), zawiera wiele modlitw i formuł, usuniętych w wyniku soborowej modernizacji. Jak podkreślają lefebryści “zakłada realną, rzeczywistą i istotową obecność Jezusa Chrystusa” i “oddaje należne nabożeństwo Trójcy Św.”