Poniżej zamieszczamy artykuł pochodzący z włoskiego czasopisma katolickiego „Currier de Rome” (lipiec-sierpień 1995). Poprzedzony on jest krótkim listem czytelnika „Currier de Rome”, który stał się przyczynkiem do powstania tego artykułu.
Szanowny Panie Redaktorze! Proszę mi pomóc w zrozumieniu pewnej sprawy. W artykule wstępnym pióra o. Politi w piśmie „Mondo e missione” z lutego 1995 r. przeczytałem o czterech misjonarzach zabitych w Algierii, cytuję: „Nie byli w tej części Afryki, by prowadzić krucjatę lub by nawracać, co nie jest celem Kościoła w żadnym miejscu…”. Jako, że spotkałem się z tym także w piśmie o. Von Straatena, którego zawsze podziwiałem (a nawet wspierałem skromnymi datkami), chciałbym wiedzieć, czy nakaz Jezusa dany Apostołom: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody” nie pociąga już za sobą konieczności starania o nawrócenia („prozelityzm”) i od kiedy. Zawsze szczerze sądziłem, że jest to zadanie apostołów. Czy zatem zmieniono także misję kapłanów?” (autor znany redakcji).
„Nowy system”
Dla lepszego zrozumienia przypomnijmy najpierw dwa ustępy z dokumentów papieskich. Pierwszy pochodzi z encykliki św. Piusa X przeciw modernizmowi Pascendi: „Zwlekać nam dłużej nie wolno (z potępieniem modernizmu – przyp. red. Zawsze Wierni). Wymaga tego przede wszystkim ta okoliczność, iż zwolenników błędów należy dziś szukać nie już wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele: ukrywają się oni w samym wnętrzu Kościoła. (…) Będziemy więc mówić (…) o wielu z grona samych kapłanów, którzy wiedzeni pozorną miłością Kościoła, pozbawieni silnej podstawy filozoficznej teologicznej, przepojeni natomiast do szpiku kości zatrutymi doktrynami, głoszonymi przez wrogów Kościoła, zarozumiale mienią się odnowicielami Kościoła, i rozzuchwaleni liczbą swych zwolenników napadają nawet na to, co jest najświętsze w dziele Chrystusa, nie oszczędzając nawet Osoby Boskiego Zbawiciela, którą ze świętokradzką śmiałością sprowadzają do stanowiska prostego i ułomnego człowieka (…). Zaprawdę nie odbiega od prawdy, kto ich uważa za nieprzyjaciół Kościoła i to najbardziej szkodliwych. Albowiem, jak już to powiedzieliśmy, przeprowadzają oni swe zgubne dla Kościoła plany nie poza tym Kościołem, lecz w nim samym; stąd też niebezpieczeństwo ma swoje siedlisko niejako w samych żyłach i wnętrznościach Kościoła, ku tym pewniejszej szkodzie, im lepiej oni go znają. Nadto, przykładają siekierę nie do gałęzi i latorośli, lecz do samych korzeni, to znaczy do wiary i do jej żył najgłębszych. Dotknąwszy zaś tego korzenia nieśmiertelności, szerzą dalej jad po drzewie całym, tak iż nie oszczędzają żadnej cząstki prawdy katolickiej, żadnej takiej, której nie starali by się zarazić”.
Było to 8 września 1907 r. Czterdzieści lat później Pius XII pisał w swej encyklice przeciwko neomodernizmowi Humani generis: „…jest jednak faktem, że nie brak dzisiaj, podobnie jak w czasach apostolskich, takich, co z nadmiernej pogoni za nowościami lub z obawy przed zarzutami nieznajomości osiągnięć postępujących nauk chcieliby się uchylić od kierownictwa Magisterium, przez co narażają się na niebezpieczeństwo stopniowego oddalania się od prawdy objawionej i pociągania innych na manowce. Zauważa się jeszcze inne niebezpieczeństwa i to tym groźniejsze, że ukryte pod pozorami szlachetności. Wielu bowiem, ubolewając nad sporami i zamieszaniem myślowym panującym wśród ludzi, pod wpływem nierozważnej gorliwości duszpasterskiej i ulegając nieokreślonym porywom pragnęłoby gorąco i usilnie obalić mury rozgraniczające ludzi prawych i uczciwych.
Głoszą zatem irenizm, tj. ażeby usunąwszy na bok sprawy sporne, dzielące ludzi, starać się nie tylko o zwalczanie zjednoczonymi siłami groźby ateizmu, ale nawet o uzgodnienie dogmatów wiary, choćby nawet były ze sobą sprzeczne. (…) Wydaje się, że niektórzy nieroztropni gorliwcy irenizmu za przeszkody do odzyskania braterskiej jedności uważają to, co wynika z praw i zasad danych przez Chrystusa oraz instytucji przez Niego założonych, lub stanowi obronę i ochronę nienaruszalności wiary. A to wszystko gdyby zachwiało się, nastąpiłoby wprawdzie połączenie, ale tylko we wspólnej ruinie”.
„Te zgubne poglądy” – pisze Pius XII – szerzone były „wśród duchowieństwa świeckiego i zakonnego, w seminariach duchownych i zakładach zakonnych”. Było to w roku 1950. Dziś ci duchowni, wypaczeni przez neomodernizm w seminariach i zakładach zakonnych (a w pierwszym rzędzie jezuici i dominikanie), wymanewrowawszy podstępnie ostatni Sobór, znajdują się u władzy w Kościele i zajmują kluczowe stanowiska w hierarchii katolickiej, wprowadzając w życie swe „zgubne zamiary”, aby doprowadzić do zjednoczenia rodzaju ludzkiego „we wspólnej ruinie”. „Ślepi zaiste i przewodnicy ślepych – powtórzmy za św. Piusem X – nadęci zarozumiałą wiedzą, doszli oni do tej przewrotności, iż z gruntu wywracają niezmienne pojęcie prawdy oraz samą treść religii, tworzą natomiast system, w którym – wiedzeni zarozumiałą i przewrotną żądzą nowości – nie szukają prawdy tam, gdzie istotnie ona się znajduje, ale odrzuciwszy świętą i apostolską tradycję, chwytają się innych próżnych, beznadziejnych i niepewnych nauk, którymi – oni sami próżni – usiłują obronić i osłonić prawdę” (Pascendi).
Wybór
Wobec triumfu modernizmu (wiara mówi nam, że jest on tylko przejściowy) obowiązkiem każdego katolika, a tym bardziej kapłana, jest stawienie oporu. Chodzi o to, by dokonać wyboru między błędnymi i pomylonymi sądami ludzkimi a nieomylnym osądem Kościoła, który od dwu tysięcy lat uczy, że „nic z tego, co należy do wieczystego i pewnego nauczania Kościoła i co odnosi się w jakikolwiek sposób, bezpośrednio lub pośrednio, do prawd wiary i moralności, nic z konstytucji Kościoła, nic z tego, co ustanowił Chrystus lub – na mocy Jego mandatu – Apostołowie, nie może ulec zmianie” (kard. Siri, La Giovinezza delia Chiesa, wyd. Giardini, Piza 1938, s. 138). Faktycznie, za św. Edmundem Campionem, męczennikiem z okresu schizmy anglikańskiej, możemy powtórzyć duchownym „nowinkarzom”, którzy niszczą Kościół na naszych oczach: „potępiając nas, potępiacie Kościół wszechczasów. W co bowiem on wierzył, w co i my nie wierzymy?”.
Ciężka próba, ale do przezwyciężenia
Obecny czas próby należy, rzecz jasna, do jednych z najcięższych, ponieważ dzięki „szatańskiemu majstersztykowi”, jak to określił abp Lefebvre, władza dwóch papieży została zaprzęgnięta na służbę neomodernizmu, przez co oszustwo stało się o wiele poważniejsze i łatwiejsze. Jednakże nie jest ono nie do przezwyciężenia. Wystarczy przypomnieć, że w przypadku konfliktu między wiarą a autorytetem, wiara winna być pierwsza, ponieważ to autorytet jest w służbie wiary, a nie na odwrót: „Bo nie mamy żadnej mocy przeciwko prawdzie – pisze św. Paweł – mamy ją jedynie w służbie prawdy” (2 Kor 13, 8).
Weźmy dla przykładu przypadek o. Van Straatena, o którym pisaliśmy szeroko w numerze z marca 1995 (Owoc heretyckiej eklezjologii posoborowej: „nowe miłosierdzie” ojca Van Straatena), który, aby usprawiedliwić całkowitą zmianę kierunku, powołuje się na Jana Pawła II: „Papież słusznie [?] zakazał prozelityzmu w każdej postaci. Naszym zadaniem jest zatem pomoc w formacji księży prawosławnych, by byli zdolni nauczać tych, którzy zostaną przez nich ochrzczeni” („L’echo de l’amour”, październik 1994).
„Słusznie”? Tę przesłankę należy najpierw udowodnić, zaś w tym celu trzeba by móc udowodnić, że Namiestnik stoi ponad niewidzialną Głową Kościoła, Chrystusem, który nakazał to, czego dziś zakazuje Jan Paweł II. Lecz w sytuacji konfliktu między władzą niższą (papież) a wyższą (Jezus Chrystus), należy zachować posłuszeństwo wobec władzy wyższej, jak naucza katolicka teologia moralna (por. Roberti-Palazzni, Dizionario di teologia morale, hasło „posłuszeństwo”). W takim przypadku poddany nie jest nieposłuszny wobec przełożonego, ale zachowuje posłuszeństwo wobec władzy stojącej ponad nim. „Winienem okazywać Ci miłość– pisał św. Bruno do papieża Paschalisa II – ale większą miłość winienem Temu, który nas obu stworzył” (P. L. t. 163, kol. 463).
„Jednak jeśli tylko (…) rozkaz sprzeczny jest z rozumem, z prawem odwiecznym lub z Bożą władzą, wolno wypowiedzieć posłuszeństwo ludziom, aby być posłusznym Bogu” – pisze Leon XIII (Libertas praestantissimum). „Nie jest rzeczą słuszną oskarżanie tych, którzy tak postępują, że zapoznają obowiązek uległości, ponieważ władcy, których wola sprzeciwia się prawom Bożym, przekraczają granice ich władzy” (Leon XIII, Diuturnum illud). Posłuszeństwo wobec papieża, władcy Kościoła, nie jest wyjęte spod ogólnych praw moralnych: obowiązek posłuszeństwa wobec niego zakłada zawsze, że jego rozkazy są godziwe i prawowite, tzn. że nie są sprzeczne z rozumem, z prawem odwiecznym lub z przykazaniem Bożym. Z drugiej strony zasada, że „należy być posłusznym raczej Bogu niż ludziom”, odnosi się do papieża tak, jak do każdej innej władzy doczesnej. W tym punkcie teologowie katoliccy całkowicie są ze sobą zgodni, nawet jeśli różnią się poglądami w kwestii „papieża heretyka”.
Okres normalny i anormalny
Do czasów Piusa XII przypominanie tych zasad nie było konieczne; byłoby to obraźliwe w stosunku do papieży, którzy skrupulatnie uważali, aby nie zboczyć z drogi stałej wiary Kościoła. Natomiast dzisiaj należy je sobie jasno uświadomić, jeśli nie chce się narażać na ryzyko przyjmowania, jak o. Van Straaten, rzeczy przeciwnych Ewangelii, tylko dlatego, że papież tak powiedział. Jest to równoznaczne z porzuceniem wiary Kościoła powszechnego (quod semper et ubique), podążając za osobistym poglądem jednego człowieka, tylko dlatego, że zasiada na Stolicy Piotrowej, mimo iż Piotr nie przemawia przez jego usta. Św. Tomasz uczy (Suma Teol., II–II, q. 2, a. 6, ad 3), że poddani również grzeszą przeciw wierze, kiedy słuchają „dostojników w wierze” (biskupów i papieża), jednocześnie ostrzegając ich, że oddalają się od wiary Kościoła powszechnego. W takim przypadku poddani nie są już związani zwykłymi więzami uległości i posłuszeństwa i mają prawo i obowiązek bronić swej wiary. „Kiedy pasterz zmienia się w wilka – pisze Dom Gueranger – bronić się jest w pierwszym rzędzie rzeczą owczarni. Zwykle nauczanie zstępuje od biskupów do wiernego ludu, a poddani w porządku wiary nie powinni osądzać swych przełożonych. Jednak w skarbnicy objawienia są pewne istotne elementy, które każdy chrześcijanin winien znać i bronić z faktu noszenia miana chrześcijanina” (o. Gueranger, Rok liturgiczny, święto św. Cyryla Aleksandryjskiego).
„Ale przecież papież jest nieomylny!”
„Ale przecież papież jest nieomylny” – zaoponują niektórzy. Uwaga! Przede wszystkim nieomylność nie została przyrzeczona w celu dodania „nowości” do „depozytu wiary”, ale jedynie dla zachowywania, wyjaśniania i obrony raz objawionych prawd: „Następcom św. Piotra Duch Święty został obiecany nie w tym celu, by na podstawie jego objawienia podawali nową naukę, lecz by przy jego asystencji święcie zachowywali i wiernie wyjaśniali otrzymane od Apostołów Objawienie tzn. depozyt wiary” (Vaticanum I, De Ecclesia Christi, D 1836).
Poza tym wypowiedzi papieża mogą mieć cztery różne stopnie (por. Sacrae Theologiae Summa, B.A.C. Madryt, De Ecclesia, nr 503nn):
1) nieomylne Magisterium nadzwyczajne (ex cathedra)
2) nieomylne Magisterium zwyczajne
3) Magisterium zwyczajne nie nieomylne, lecz wyłącznie autentyczne (mere authenticum)
4) jako teolog albo osoba prywatna, czego przykładem jest niedawny wywiad-rzeka Jana Pawła II z Messorim (Przekroczyć próg nadziei).
Od razu należy wykluczyć nieomylność wypowiedzi ostatniego typu, gdyż jasne jest, że nie została ona przyrzeczona papieżowi jako osobie prywatnej. Nieomylne Magisterium nadzwyczajne (ex cathedra) odnosi się do przypadku gdy papież, „sprawując urząd pasterza i nauczyciela wszystkich wiernych, swą najwyższą apostolską władzą określa zobowiązującą cały Kościół naukę w sprawach wiary i moralności” (Pastor aeternus, DS 3073).
Zwyczajne Magisterium nieomylnie odnosi się do przypadku, kiedy papież naucza i głosi prawdę Jako uprzednio zdefiniowaną, albo jako od zawsze wyznawaną lub uznawaną przez Kościół, lub też jako uznaną za prawdę katolicką przez jednomyślne i stałe świadectwo teologów” (DTC, t. VIII, kol. 1705). Tak np. Leon XIII jest nieomylny, kiedy w encyklice Providentissimus głosi jako prawdę, w którą Kościół zawsze wierzył, tę naukę, że wiernie zachowany tekst Pisma świętego jest całkowicie wolny od błędów.
Papież cieszy się przywilejem nieomylności jedynie w tych dwu pierwszych przypadkach, co znaczy, że tylko wtedy istnieje gwarancja, że jego nauczanie wiernie przedstawia rzeczywistą treść Bożego Objawienia. Natomiast mamy do czynienia z Magisterium zwyczajnym i nie – nieomylnym, a tylko autentycznym, kiedy papież „pochwala, zaleca lub zwyczajnie głosi jakąś naukę, bez żadnej wskazówki, że stanowi ona część objawienia lub stałej i powszechnej Tradycji katolickiej ani że istnieje ścisły obowiązek wierzenia wynikający z wiary lub z posłuszeństwa należnego najwyższej władzy biskupa rzymskiego” (DTC, t. VII, kol. 1713).
Zwykle papieskiemu Magisterium autentycznemu, które nie ma przywileju nieomylności, również należy okazywać posłuszeństwo, chociaż nie absolutnie, ani bezwarunkowo. Nie należy mu się natomiast żadne posłuszeństwo, kiedy naprzeciw zdania papieża, które nie cieszy się nieomylnością, stoi nieomylna sentencja Kościoła lub stała i powszechna wiara Kościoła (quod semper et ubique).W takim wypadku opór jest nie tylko usprawiedliwiony, ale jest obowiązkiem; jego źródłem nie jest duch fałszu ani buntu, ale miłość bliźniego. Na tym właśnie polega ważkość dzisiejszego kryzysu: wiernym zabrakło bezpieczeństwa, które w normalnych czasach zapewniało im papieskie Magisterium zwyczajne bez przywileju nieomylności. Prawdą jest jednakże, że odnośnie tego stopnia nauczania Pan Jezus nie przyrzekł nieomylności św. Piotrowi ani jego następcom, a ustępy (Mt 16, 18 i Mk 22, 22) odnoszą się, „wedle stałej interpretacji teologów”, wyłącznie do nauczania ex cathedra (por. DTC, t. VII, kol. 1717).
Bezpieczeństwo, które w normalnych czasach wypływa z nie – nieomylnego Magisterium papieża, związane jest jedynie z jego staraniem, aby nie oddalać się od nauczania przekazanego przez Apostołów. Dziś staranie to zanikło, ponieważ „niepohamowana mania nowości”, o której pisał św. Pius X, wywiera niszczący wpływ na mentalność także i tego, który zasiada na Stolicy Piotrowej, jak sam to przyznał na początku swego pontyfikatu: jeśli Pan powołał mnie „z takimi myślami… z takimi uczuciami, to stało się tak, aby… znalazły one oddźwięk w mojej nowej, powszechnej służbie” (Anioł Pański, 11 marca 1979 r.), co oznacza de facto, że to już nie papież musi dostosować się do Tradycji, ale Tradycja do mentalności papieża.
Grzech przez nadmiar posłuszeństwa
W obecnych anormalnych czasach upadek „mitu” o. Van Straatena, zwanego Padrelardo, świadczy do jakich aberracji prowadzi niebranie pod uwagę tej smutnej rzeczywistości i zachowywanie się tak, jak gdyby, w dzisiejszym położeniu Kościoła, wszystko toczyło się jak najlepiej, bez żadnych przeszkód. „Papież słusznie zakazał prozelityzmu w każdej postaci” – mówi o. Van Straaten, a z tej nieudowodnionej i błędnej przesłanki wyciąga wniosek, że katolicy powinni wspierać finansowo …prozelityzm prawosławnych, pomagając „w formacji księży prawosławnych, by byli zdolni nauczać tych, którzy zostaną przez nich ochrzczeni”. Jak gdyby Panu Bogu było wszystko jedno, czy dusze zostaną ochrzczone w wierze Jego jedynego Kościoła, którym jest Kościół katolicki, czy też w schizmie i herezji. Jak gdyby wspieranie akatolików nie było od zawsze potępiane przez Kościół jako bardzo ciężki grzech przeciw wierze i miłości (por. Enciclopedia Cattolica, hasło „współpraca”, także ks. Bączkowicz, Prawo kanoniczne, t. 1, s. 116n). Zdecydowanie wygląda na to, że o. Van Straaten zapomniał katolickiej teologii dogmatycznej i moralnej oraz – co jest o wiele poważniejsze – że nie ma już wiary, która sama winna mu podpowiedzieć, że zadaniem papieża jest zachowywanie i głoszenie wiary katolickiej, a nie jej niszczenie (św. Paweł, 2 Kor 10, 8). A wszystko to z powodu fałszywego pojęcia posłuszeństwa, wyniesionego niesłusznie do rzędu cnót teologicznych czyli boskich, podczas gdy jest to cnota moralna (obyczajowa), przeciw której można zgrzeszyć przez niedomiar, ale także przez nadmiar, zachowując posłuszeństwo „w rzeczach przeciwnych prawu lub wyższemu przykazaniu” co nosi nazwę „ślepego posłuszeństwa” albo „służalczości” (por. Roberti-Palazzni, Dizionario di teologia morale).
W numerze z marca 1990 (Obowiązek stawienia oporu) pisaliśmy: „W praktyce nigdy bezpośrednio nie narzucono katolikom zaparcia się wiary w imię posłuszeństwa (…). Jednak narzucono im i wciąż się narzuca nowy „bieg Kościoła”, który, zakładając negację całego nauczania i opartej na nim praktyki Kościoła do czasu Vaticanum II, prowadzi prosto ku apostazji”. Ku apostazji drogą „posłuszeństwa”, naturalnie nienależnego posłuszeństwa.
Tłumaczenie: Adam Gwiazda
Zawsze Wierni, nr 30, 09-10.1999, s. 80.