O. Columba Marmion, Chrystus umiłował Kościół i samego siebie zań wydał, aby go uświęcić

Męka jest punktem kulminacyjnym dzieła, które Jezus przyszedł na ziemi dokonać; jest dla Niego godziną ukończenia ofiary, która ma przynieść nieskończoną chwałę Ojcu, ma odkupić ludzkość i otworzyć jej źródła życia wiecznego. Toteż Jezus, który cały się wydał na upodobanie Ojca, od pierwszej chwili swego Wcielenia pragnie gorąco ujrzeć tę godzinę, którą szczególniej nazywa godziną swoją. „Mam być chrztem ochrzczony, chrztem krwi, a jakże mi się serce ściska, dopóki się to nie stanie!”(Łk 12, 50). Pragnie Jezus, by wybiła ta godzina, w której będzie mógł się zanurzyć w cierpieniu i ponieść śmierć, by nam dać życie.

Zapewne, nie chce Jezus uprzedzać tej godziny, bo się poddaje zupełnie woli Ojca swego. Św. Jan wspomina, że Żydzi nieraz usiłowali targnąć się na Chrystusa, pozbawić Go życia, lecz Pan nasz zawsze uchodził, nawet cudownie, „bo jeszcze nie przyszła była godzina Jego” (J 7, 30; 8, 20).

Lecz kiedy wybiła, Chrystus oddaje się z największym zapałem, choć wiedział naprzód, jakie cierpienia spadną na Jego duszę i ciało: „Gorąco pożądałem pozywać z wami tę Paschę przed męką moją” (Łk 22, 15). Przyszła wreszcie ta godzina, od tak dawna oczekiwana.

Przypatrzmy się Jezusowi w tej godzinie Męki, bo niewymowna to tajemnica i wszystko w niej wielkie, choćby najdrobniejsze szczegóły, jak zresztą, wszystko w życiu Człowieka – Boga. Tu zwłaszcza stoimy u bram świątyni, do której nie godzi się nam wejść, jak tylko z żywą wiarą i głęboką czcią.

Św. Paweł ujmuje jednym zdaniem w liście do Efezjan główne momenty, któreśmy powinni rozważać w Męce Pańskiej. „Chrystus” – pisze apostoł – „umiłował Kościół i samego siebie zań wydał, aby sam sobie stawił Kościół chwalebny, nie mający skazy ani zmarszczki, lub czego podobnego, ale iżby był święty i niepokalany” (Ef 5, 25–27).

W każdej z tych prawd, objawionych przez Apostoła, mieszczą się dla dusz naszych skarby światła i owoce życia.

Św. Paweł nam mówi, że „Chrystus umiłował Kościół”. Kościół oznacza tu królestwo dusz, które jak tenże apostoł mówi (1 Kor 12, 27; Ef 1, 23; 4, 12; 5, 23), mają tworzyć Mistyczne Ciało Chrystusa. Ten Kościół Chrystus umiłował, a ponieważ go umiłował, wydał się zań na mękę.

Bez wątpienia, najpierw i przede wszystkim z miłości ku Ojcu swemu chciał Jezus podjąć śmierć krzyżową. Sam to wyraźnie stwierdza: „Aby poznał świat, że miłuję Ojca, tak czynię” (J 14, 31), pełnię jego wolę, która chce, bym się wydawał na śmierć.

Patrzmy na Jezusa podczas konania w Ogrójcu. Smutek, obrzydzenie, trwoga, lęk przez trzy godziny zalewają niby potok duszę jego z taką siłą, że się krew dobywa z Jego świętych żył. Jaka przepaść cierpień w tym konaniu! Cóż mówi Jezus do swego Ojca; „Ojcze, jeśli to możliwe, niech odejdzie ten kielich ode mnie”. Czyżby nie zgodził się już na wolę Ojca swego? Bynajmniej! Ta modlitwa jest wołaniem biednej, wrażliwej natury ludzkiej, zmiażdżonej przez wstręt i cierpienie, bo w czasie konania Chrystus był przede wszystkim „Mężem znającym niemoc”, jak mówi Izajasz. Odczuwał cały straszliwy ciężar konania; chce, byśmy o tym wiedzieli i oto dlaczego zanosi tę prośbę.

Posłuchajmy dalszej Jego modlitwy; „Ale, Ojcze, nie moja, lecz Twoja niech się stanie wola”. Triumfuje tu miłość. Ponieważ Jezus miłuje Ojca swego, stawia Jego wolę ponad wszystko; godzi się wszystko wycierpieć. A trzeba wiedzieć, że Ojciec Niebieski mógłby, gdyby zechciał w swych odwiecznych wyrokach, złagodzić cierpienia Syna swego, zmienić okoliczności Jego śmierci, ale nie zechciał. W swej sprawiedliwości zażądał, by Chrystus dla zbawienia świata przecierpiał wszystkie boleści. Czy to żądanie zmniejszyło miłość Jezusa? Bynajmniej, nie mówi: „Mój Ojciec mógłby inaczej urządzić te rzeczy”; nie tak mówi, ale przyjmuje wszystko, czego żąda jego Ojciec: „Nie moja wola, ale Twoja niech się stanie” (Lk 22, 42).

Pójdzie odtąd aż do końca swej Ofiary.

W kilka chwil po krwawym konaniu nadeszli siepacze, by pojmać Jezusa; św. Piotr chce go bronić, zdobywa miecza, uderza na jednego z pachołków, ale Zbawiciel powściąga Piotra: „Schowaj miecz do pochwy; czyż kielicha, który mi dał Ojciec, pić nie będę” (J 18, 11).

Tak więc przynaglała Chrystusa do przyjęcia bolesnej Męki przede wszystkim miłość ku Ojcu, ale także miłość, którą nas ukochał.

Przy ostatniej wieczerzy, kiedy już nadchodziła godzina, w której Jezus miał rozpocząć krwawą ofiarę z siebie, cóż mówi do apostołów zgromadzonych dookoła siebie: „Większej nad tę miłość żaden nie ma, aby kto duszę swą położył za przyjaciół swoich” (J 15, 18). I tę miłość, która przewyższa wszelką miłość, idzie nam Jezus okazać, bo, jak mówi św. Paweł, „za nas to wszystkich oddał życie swoje” (2 Kor 5, 15). Umarł za nas, „gdyśmy jeszcze byli nieprzyjaciółmi Jego” (Rz 5, 10). Jakiż większy dowód miłości mógł nam dać?

Toteż św. Paweł nie przestaje głosić, że „Chrystus dlatego, iż nas umiłował, wydał siebie samego za nas”; „umiłował mię i wydał siebie samego za mnie” (Ga 2, 20; Ef 5, 2). A wydał i oddał siebie aż na śmierć.

Co zaś nieskończenie podnosi tę miłość Jezusa, to najwyższa dobrowolność, z jaką wydał siebie na ofiarę: „Ofiarowany jest, iż sam chciał” (Iz 53, 7). Mówiąc o sobie jako o dobrym pasterzu, który daje swe życie za owieczki, czyż nie powiedział: „Dlatego mię miłuje Ojciec, że ja życie swe oddaję… Nikt mi go wydrzeć nie może, aleja dobrowolnie je oddaje; mam moc oddać je i moc, by je znowu wziąć [przez zmartwychwstanie]” (J 10, 17–18).

Zobaczmy, jak się ziściły te słowa Jezusa. Kiedy siepacze przyszli, by go pojmać, wychodzi naprzeciw i pyta: „Kogo szukacie?” – „Jezusa Nazareńskiego” – „Jam jest” – i słowo to rzuca ich na ziemię (J 18, 4–6). Gdyby prosił Ojca, posłałby mu legiony aniołów, by go uwolnić. „Codziennie, mówi, wśród was siadywałem, nauczając w świątyni, a nie pojmaliście mię” (Mt 26, 53–55). Mógł to był Jezus sprawić i dzisiaj, lecz nie chciał, bo już nadeszła godzina jego. Kiedy zaś stanął przed Piłatem, uznaje, że władza, którą ma namiestnik rzymski, pochodzi ostatecznie od Ojca Niebieskiego: „Nie miałbyś żadnej władzy nade mną, gdyby ci tego z góry nie dano” (J 19, 11). Gdyby Chrystus chciał, uwolniłby się z rąk niesprawiedliwego sędziego, ale ponieważ taka jest wola Ojca, „poddawał się niesprawiedliwie sądzącemu” (1 P 2, 23), jak pisze św. Piotr.

Ta dobrowolność, z jaką Jezus oddaje swe życie jest zupełna. Jest to jedna z najprzedziwniejszych doskonałości Jego ofiary, jest to rys wzruszający głęboko nasze serce ludzkie – „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał”, a ten Syn, Jezus Chrystus, tak umiłował ludzi, braci swoich, że sam dobrowolnie wydał się na śmierć dla ich zbawienia.

Wszystko jest doskonałe w ofierze Jezusa: i miłość z której On płynie, i wolność, z jaką jej dopełnił. Doskonała jest również żertwa, czyli dar ofiarny, bo samego siebie Chrystus ofiaruje. A ofiaruje całego siebie; Jego ciało i dusza są skruszone i zmiażdżone przez cierpienia: nie ma takiej boleści, której by Jezus nie zaznał. Czytając uważnie Ewangelię, zobaczymy, że tak są rozłożone cierpienia Jezusa, iż całe Jego ciało święte, że wszystkie włókna Jego Serca potargała niewdzięczność tłumu, opuszczenie od swoich, boleść Matki; że na Jego duszę zwaliły się wszystkie zelżywości i poniżenia, jakie człowieka mogą przytłoczyć. Sprawdziło się na Nim dosłownie proroctwo Izajasza: „Wielu się zdumiewało, patrząc na Niego, tak był zniekształcony… Nie było na co spojrzeć, bo nie masz w nim ani krasy, ni piękności…, poczytaliśmy go jako trędowatego, a od Boga uniżonego” (Iz 52, 14; 58, 2–4).

Mówiliśmy dopiero co o konaniu Jezusa w Ogrójcu; otóż ten Jezus, który nigdy nie przesadza, mówi apostołom, że Jego duszę owładną) tak dotkliwy i gorzki smutek, że mógł go o śmierć przywrócić: „Smutna jest dusza moja aż do śmierci” (Mt 26, 38; Mk 24, 34). Co za przepaść! Bóg, Wszechpotęga i Szczęśliwość nieskończona, czuje się przytłoczonym przez smutek, lęk i obrzydzenie: „I począł się smucić i lękać i czuć odrazę” (Mt 26, 37; Mk 24, 83). Słowo Wcielone widziało wszystkie cierpienia, jakie miały zalewać Jego duszą w ciągu długich godzin męki; to widzenie budziło w Jego wrażliwej naturze taki sam odruch wstrętu, jak u zwykłego stworzenia; w Bóstwie, z którym była zjednoczona, widziała dusza Chrystusa wszystkie grzechy ludzkie, wszystkie zniewagi wyrządzone nieskończonej świętości i miłości Boga.

Te wszystkie nieprawości wziął Jezus na siebie, był nimi jakby przyodziany; czuł też na sobie cały ciężar gniewu i sprawiedliwości Boskiej: „Jam jest robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgarda pospólstwa” (Ps 21, 7). Przewidywał, że dla wielu ludzi Jego krew będzie daremnie przelana; ten widok dopełniał goryczy w Jego świętej duszy.

W jaki sposób uświęcił Jezus Chrystus swoją ofiarą Kościół? Uświęcenie nasze polega w swej istocie na uczestniczeniu w naturze Boskiej przez łaskę uświęcającą. Ta łaska czyni nas dziećmi Boga, jego przyjaciółmi, sprawiedliwymi w jego oczach, dziedzicami Jego chwały.

Przez grzech byliśmy ogołoceni z łaski, wrogami Boga, wykluczeni ze szczęśliwości niebieskiej. Przez ofiarę z Siebie Chrystus zniszczył grzech i przywrócił nam łaskę. Według wyrażenia św. Pawła Chrystus podarł cyrograf potępienia i śmierci przez swe ukrzyżowanie (Kol 2, 14) i pojednał nas na zawsze z Ojcem Niebieskim.

Nie zapomnijmy, że Chrystus przedstawiał całą ludzkość, że zjednoczył się z naszą grzeszną rasą; a choć grzech osobiście Go nie dotknął, wziął jednak na Siebie wszystkie nieprawości ludzkie: „Pan włożył nań nieprawość wszystkich nas” (Rz 5, 10). Jako przedstawiciel nasz zadośćuczynił za nas wszystkich. Chrystus uczynił się z miłości wspólnikiem naszych grzechów, byśmy się stali przez łaskę wspólnikami Jego zasług.

Fragmenty książki o. Columby Marmiona, Chrystus w Swoich tajemnicach, Kraków 1923.

Zawsze Wierni, nr 27, 03-04.1999, s. 7.