Drodzy Wierni!
„Ale to duchowe morderstwo?” Tak wyraził się jeden z dziennikarzy, który w związku z wydarzeniami na Żwirowisku odwiedził nasz przeorat prosząc mnie o wywiad dla „Tygodnika Siedleckiego”, Dziennikarz, zanim przyjechał przeprowadzić ze mną wywiad, został poinformowany przez przedstawicieli hierarchii, że Bractwo Św. Piusa X jest grupą schizmatycką, czymś w rodzaju sekty. Jakie było jego zaskoczenie, kiedy zobaczył nasze życie od podszewki, prowadzone zwyczajne, „jak najbardziej po katolicku”. Kiedy wyjaśniłem nasze stanowisko wobec oskarżeń o schizmę i ekskomunikę, zdziwił się, że tych argumentów w masmediach oraz w ustach dostojników Kościoła w ogóle nie można usłyszeć. Słychać natomiast bez przerwy to ślepie powtarzanie: „To schizma i tyle!”
Taka właśnie była reakcja świeckich i duchownych komentatorów na odprawioną przeze mnie Mszę świętą w Oświęcimiu. Abp Życiński podkreślał nawet, że nasze argumenty miałyby jeszcze sens, gdybyśmy byli katolikami. Ale skoro to schizma…! W rzeczywistości stworzyli oni całkowicie błędną opinię o Bractwie, naśladując po trosze zwyczaje czasów komunistycznych, kiedy powtarzano tysiąckroć, że na przykład: „Ten człowiek jest zły?”. I tak np. w Albanii prawie cała ludność tego kraju była przekonana, że żyje w jednym z najbogatszych państw w Europie.
Wobec tego ogromu kłamstwa jesteśmy bezradni. Nawet jeśli mielibyśmy dostęp do środków masowego przekazu, to zachowanie hierarchii zawsze przekonałoby praktykujących katolików, że „nie jesteśmy w pełnej łączności ze Stolicą Świętą”. Bo cóż ma powiedzieć katolik, jeśli czyta w prasie, że niektórzy hierarchowie nazywają nas nawet „hienami” (bp Pieronek), „późnymi marksistami” (abp Życiński), czy też „sektą” (abp Muszyński). Jeśli do małej grupy ludzi podchodzi się z taką nienawiścią, taką chęcią do zlikwidowania, to argumenty wszystkich tych dostojników muszą chyba być „bardzo mocne”. Nie ma chyba żadnego zgromadzenia zakonnego na ziemi, które jest obecnie tak atakowane przez hierarchię jak my. Dlaczego tak się dzieje? Dlatego, że chcemy być wierni depozytowi wiary katolickiej!
Patrząc trochę na ich wypowiedzi, ogarnia nas wielkie zdumienie. Argumenty? Nie ma! Nie ma żadnych na poziomie teologicznym, prawnym czy historycznym. Modernistów stać jedynie na coś takiego jak książka ks. Grzechowiaka Ruch arcybiskupa Lefebvre’a, która zawiera tak jawne historyczne kłamstwa, że nawet wrogom Bractwa, którzy znają naszą historię, opadają ręce. Opracowanie to podjęto, jak napisał w słowie wstępnym abp Muszyński, „na bazie gruntownych poszukiwań i szczegółowych analiz”. „Dzieło” to nie bierze w ogóle pod uwagę prawa kanonicznego, a powołuje się przede wszystkim na rzekomo oficjalny dokument watykański, jako na argument najwyższego autorytetu, pomimo, że nim w rzeczywistości nie jest. Inne argumenty są wzięte z arsenału propagandy politycznej: próbuje się nas łączyć z różnymi ruchami lub też stronnictwami politycznymi, aby w ten sposób odwrócić naszą intencję na poziom czysto pragmatyczny i naturalny.
A wszystko, co mówią o nas moderniści, jest tak mgliste, niewyraźne, nielogiczne, często sprzeczne, niekiedy nawet komiczne, że biedny katolik powinien przynajmniej zrozumieć, że „coś tu nie gra”. Najczęściej przytacza się argumenty wcześniej przez kogoś już użyte. I tak np. redaktor małej gazety parafialnej nazywa nas „lucyferami”, a jego argumenty są wzięte z artykułu ks. Nagy’ego z tygodnika „Niedziela”. Ks. Nagy powołuje się na oficjalny tekst rzymskiej Kongregacji Nauki Wiary, która z kolei nic o tym nie wie, bo „dokument dotyczący Ruchu Tradycji jest dopiero w przygotowaniu”.
Optymistycznie nastawiony prawnik mógłby jeszcze znaleźć ostatnie rozwiązanie, powiedziałby: „Rozmawiajcie z nimi! Pokażcie im wasze argumenty, twarzą w twarz!”. Bardzo chętnie! Niestety, na moją prośbę o audiencję, wysłaną do niektórych polskich biskupów, za jednym wyjątkiem nie dostałem żadnej pozytywnej odpowiedzi. Podczas wykładów wielokrotnie mieliśmy taką sytuację, że podczas dyskusji jakiś ksiądz wystąpił zdecydowanie przeciw nam, zwracając się nawet do mnie „per Pan”, a kiedy spróbowałem spokojnie na te wszystkie pytania odpowiedzieć, nawet nie chciał słyszeć, co mam do powiedzenia i opuścił salę. Tak w epoce posoborowego dialogu wygląda dialog!
Czy wobec tego, nie możemy powiedzieć za naszym znajomym dziennikarzem: „to duchowe morderstwo”? Jeśli nas jednogłośnie potępiają bez żadnego powodu, to tak jakby nas duchowo zabijali. Odmawiają nam dostępu do kościołów (w dobie ekumenizmu, kiedy zaprasza się każdego innowiercę na nabożeństwa), odmawiają nam prawa do rzetelnej dyskusji, nie chcą poważnie rozważyć naszych argumentów. Czy ci mistrzowie dialogu, w stosunku do nas nie potrafią być wierni swoim własnym zasadom?
W tej sytuacji jedno nam pozostaje, a to najważniejsze – z jednej strony, konsekwencja w naszym postępowaniu (dlatego, że jest ono po prostu katolickie), logiczna i ścisła argumentacja oraz absolutna wierność całemu Magisterium Kościoła, z drugiej strony natomiast, takie same logiczne i konsekwentne pokazywanie dzisiejszych błędów oraz zdecydowana na nie reakcja. To wszystko sprawi, że katolik „dobrej woli” obudzi się i wobec skrajnej niesprawiedliwości i nieprawości „morderców” zdecyduje się na obronę konieczną. Tak długo, jak ten czas zaćmienia trwa, schodzi on do katakumb, aby przez „duchowo zamordowanych” otrzymać pokrzepienie od Tego, który powiedział: „Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was, i gdy z Mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie” (Mt 5, 11).
ks. Karl Stehlin
Zawsze Wierni, numer specjalny, 10.1998, s. 4.