Te, skierowane do człowieka, do całego rodzaju ludzkiego słowa, które padły z Krzyża, doprawdy trudno przecenić. Począwszy bowiem od owej chwili aż po kres czasów zyskał człowiek najczulszą, najmiłosierniejszą i najwspanialszą Matkę, Współodkupicielkę i Orędowniczkę, Pocieszycielkę i Pośredniczkę, niezrównaną Szafarkę wszelkich łask Bożych.
Jakże głęboko zapaść musiało w Serce Najświętszej Maryi Panny to miłościwe oznajmienie Jej Boskiego Syna a Pana naszego Jezusa Chrystusa, który swoje ziemskie, przeczyste, pokorne i pracowite życie w straszliwych męczarniach oddawał za wielu, nie przestając miłować ich do końca. Jak wydatnie wryć się musiało ono otchłannie przepaścistą bruzdą w Jej matczynym, niewypowiedzianie cierpiącym a prawdziwie miłującym sercu, skoro po wiekach całych nie przestała być na tym wszystkim, czym Sam Bóg Ją dekorował zamykając jej posłannictwo w jednym z najwznioślejszych słów: MATKA.
To, że każące ramię sprawiedliwości Bożej dotąd jeszcze na nas definitywnie nie spadło, Jej zawdzięczamy! A jakaż jest nasza odpłata? Prawie żadna! Co najwyżej przeważająca część z nas czci Ją wyłącznie wargami i to niezbyt często, nieliczni zaś tylko w słowa wielbienia tej najchwalebniejszej Matki naszej wplata anemiczne drgnienia serc, przeważnie zrobaczywiałych grzechem pychy, lenistwa, rozpusty… i w ogóle nieposzanowaniem praw Bożych.
A czy tak być powinno? Z pewnością nie! I po stokroć NIE! Niejedni z nas w nadgnitych swoich duszach i sparszywiałych występkami serca stawiają sobie infantylne a bezczelne zapytanie: czy to prawda? Czy rzeczywiście Matka Boża jest tą, za sprawą której dzieją się rzeczy cudownymi zwane? Zaiste, wielce naiwne to wątpliwości. Żeby je rozwiać przytoczę poniżej kilka faktów ściśle związanych z uzasadnionym kultem Świętej Bożej Rodzicielki Maryi Panny Zawsze Dziewicy. Prawdą jest, że każdy z tych trzech wybranych przeze mnie przykładów, dla głębszego ich zrozumienia, wymagałby przynajmniej kilkudziesięciostronicowego opracowania, na co tutaj pozwolić sobie nie mogę.
Rok 1531, Guadelupe (Meksyk)
Zaledwie dziesięć lat minęło od momentu zaszczepienia wiary rzymskokatolickiej na terenie Meksyku, kiedy w pobliżu wzgórza Tepeyac 55-letniemu Indianinowi – Juanowi Diego ukazała się (w sumie 4 razy) Najświętsza Maryja Panna. Poleciła mu wejść na wzgórze i pozbierać tam kwitnące róże (tamtejszy klimat i warunki nie sprzyjają żadnej wegetacji, a jednak wówczas kwitnące róże się tam znalazły), następnie Sama poukładała je w jego opończy i kazała zanieść biskupowi Zamarradzie jako dowód Swego Objawienia z prośba,, by wybudowano Jej przybytek, gdzie byłaby czczona.
Jakież było zdziwienie biskupa, gdy pod kwiatami ujrzał cudownie powstały kolorowy wizerunek Najświętszej Dziewicy Maryi. Cudowny ten obraz został umieszczony początkowo w prywatnej kaplicy biskupa, następnie na krótko, z woli ludu indiańskiego, na głównym ołtarzu w katedrze, by wreszcie znaleźć swoje miejsce w specjalnie dla niego wybudowanym kościele. Obecnie przebywa on centralnym miejscu nowej bazyliki przyległej do tego kościoła.
Nadprzyrodzony charakter tego obrazu podkreśla fakt, że pojawił się on na naturalnym materiale, którego trwałość zwykle nie przekracza dwudziestu lat i w ogóle nie nadaje się do pokrywania farbą z uwagi na zbyt luźną strukturę, przez którą doskonale widać wszystko tak, jakby spoglądało się przez kratkę. Portret powstał bez użycia pędzla (jednostronne, bez przecieków zabarwienie włókien) przez nałożenie farb olejnych i wodnych temperą i freskiem, które po dziś dzień są tak żywe i trwałe, że ani razu nie trzeba było przeprowadzać renowacji obrazu, mimo, iż jest on bez przerwy wystawiony na działanie niszczących czynników atmosferycznych i upływu czasu. Całkowite zachowanie świeżości formy i żywości kolorów tego obrazu do dzisiaj, wciąż nie dają się wyjaśnić sensownie na drodze dociekań naukowych. I jeszcze jedno: w roku 1929 Alfonso Marcue Gonzales badając negatywy zdjęć tego obrazu odkrył w oczach Madonny wyraźne odbicie postaci Juana Diego. Fakt ten potwierdził w 1951 r. Carlos Salinas, a następnie w 1956 r. okuliści – dr Javier Torroello Bueno i dr Rafael Torija Lavoignet.
Ostatnie, sprzed paru lat badania optometryczne wykryły, oprócz postaci mężczyzny, lekkie promienie, które podczas tego typu badań charakteryzują żywe ludzkie oczy.
Rok 1797, Absam (Austria)
W tej niewielkiej wiosce, leżącej niedaleko Innsubrucku wśród majestatycznych Alp, w czasie srogiej, śnieżnej zimy, w obecności dwóch kobiet – matki i córki, na szybie wewnętrznego okna ich izby pojawiła się doskonale ukształtowana twarz Matki Bożej. W następstwie czego szyba, z tak cudownie powstałym wizerunkiem Najświętszej Maryi Panny, została wyjęta z okna, oprawiona w złoconą ramę i umieszczona w miejscowym kościółku, gdzie pozostaje do dziś usytuowana na złotym ołtarzu udekorowana złotą koroną, otoczona złotymi promieniami oraz zdobiona wokół złotymi kwiatami i cennymi klejnotami.
Wkrótce po umieszczeniu cudownego wizerunku Najświętszej Dziewicy w kościółku zaczęły mieć miejsce liczne nawrócenia i uzdrowienia wśród odwiedzających go coraz liczniej pielgrzymów z całego świata. Dowodem na niezliczone cuda są zalegające cały kościół wota.
Liczne badania naukowe przeprowadzone przez wybitnych specjalistów na przestrzeni dwóch stuleci, nie wyłączając czasów dzisiejszych, nie potrafiły jak dotąd – wyjaśnić metody i użytej techniki (obraz tworzy jakby sama struktura szkła i po zanurzeniu w wodzie przestaje być widoczny), dzięki której powstał ten cudowny wizerunek głowy tej najchwalebniejszej Matki naszej.
Rok 1953, Syrakuzy (Sycylia)
Raczej ubogie, młode małżeństwo Angelo i Antonina Tanuss otrzymało w prezencie ślubnym zwykły, starodawny, gipsowy odlew płaskorzeźby przedstawiający Niepokalane Serce Maryi. Gips pokrywała cienka warstwa farby. Pani Antonina zawiesiła prezent na ścianie nad łóżkiem, l oto pod koniec sierpnia 1953 roku spostrzegła, że z oczu tego wizerunku Matki Bożej zaczynają płynąć łzy i to tak obficie, że ściekając po policzkach skapują na poduszkę.
W bardzo krótkim czasie fakt ten nabrał rozgłosu i cieknące z oczu gipsowej płaskorzeźby Najświętszej Maryi Panny łzy, ludzie poczęli zbierać w chusteczki i kawałki bawełny. Madonna płakała przez cztery dni. W tym czasie powołana specjalnie Komisja z udziałem księży i świata nauki szczegółowo przebadała płaskorzeźbę i nie znalazła jakiegokolwiek sensownego wytłumaczenia pojawienia się łez, których próbki pobrała i poddała wszechstronnej szczegółowej analizie chemicznej. Orzeczenie jej brzmiało: „badana ciecz składa się z wodnistego roztworu chlorku sodu za śladowymi ilościami białka o konsystencji typowej dla wydzielin ludzkich (łez), których użyto do porównania. Wygląd, alkaiczność i skład wyraźnie wskazują na to, że ciecz (łzy pobrane z płaskorzeźby) pobrana jest z ludzkich łez”. Raport ten datowany 9 września 1953 roku podpisali: dr Michele Cassola, dr Francesco Citzie, dr Leopoldo La Rosa i dr Mario Marieta. Pełna zaś dokumentacja Trybunału Kościelnego jednoznaczne stwierdza, że łzy pobrane z płaskorzeźby są wydzieliną gruczołów łzowych, roztworem wodnym soli i śluzu zawierającym bakteriobójczy enzym lizozym z grupy hydroliz glikozydowych, które może wytwarzać tylko i jedynie organizm żywy.
Dzięki łzom Płaczącej Madonny z Syrakuz setki ludzi doznało niezwykłych uzdrowień, z których specjalna Komisja Lekarska za cudowne uznała tylko 190 przypadków na ponad trzysta przebadanych.
Szczelne fiolki ze łzami Matki Bożej zostały umieszczone w bogatym relikwiarzu i wraz z cudowną płaskorzeźbą przechowywane są w głównym ołtarzu specjalnie wybudowanego dla nich Santurio Madonna Delle Lacrima, gdzie ustawicznie gromadzą się tłumy wiernych, aby oddawać cześć i uwielbienie Panu i Bogu Naszemu w Trójcy Świętej Jedynemu i jego Najświętszej Rodzicielce Maryi.
Bogarodzica Dziewica wierna poleceniu Swego Syna Jezusa Chrystusa, który rzekł był do Niej z Krzyża: Ecce Filius tuus (ludzkość) (J 19, 26) nie przestaje być nam ciągle najczulszą, najtroskliwszą, najmiłosierniejszą i najbardziej kochającą Matką uciekającą się do wielce spektakularnych sposobów, aby trafić do serc naszych, by nas ratować od zguby wiecznej i mąk z nią związanych.
W zakończeniu nie mogę wspomnieć o La Salette, gdzie Matka Boża do dwojga pastuszków – Melanii Calvat i Maksyma Giraud w roku 1846 wypowiedziała jakże znamienne proroctwo: Niejeden porzuci wiarę prawdziwą, a liczba księży i osób zakonnych, które oderwą się od prawdziwej religii, będzie bardzo wielka; wśród nich znajdą się nawet biskupi i książęta Kościoła. (…) Biada hierarchii, kapłanom i osoba poświęconym Bogu, którzy swą niewiernością i złym życiem na nowo krzyżują Mego Syna. Grzechy poświęconych Bogu wołają o pomstę do Nieba, a oto pomsta jest już u ich drzwi.
Arcybiskup Marcel Lefebvre w swoim kazaniu z okazji wyświecenia na biskupów czterech Wielebnych wygłoszonym 30 czerwca 1988 roku powiedział m.in.: Naprawdę wierzę, iż nie było większej w dziejach Kościoła niegodziwości niż Asyż, który jest przeciwny pierwszemu przykazaniu Bożemu i pierwszemu artykułowi wiary. Czyż słowa te nie stoją w bliskim kontekście z Objawieniami w La Salette? Zaiste, potwierdzają je!
Czy Najukochańsza Matka Nasza musi aż płakać, żeby ludzie w końcu się opamiętali, przestali tak strasznie we wszystkim grzeszyć i wrócili na łono prawdziwej wiary rzymskokatolickiej? Czy nie powinny, nie mogły by nam wystarczyć Jej gorące, ustawiczne prośby, usilne napomnienia, wreszcie apokaliptyczne warunkowe przestrogi a proroctwa, które już się wypełniły i w dalszym ciągu spełniają się na naszych oczach, często sygnowanych źródłami wody niosących nieprzerwanie cudowne dla dusz i ciał naszych? Zaprawdę, powinny?
Bogusław H. Skowroński
Zawsze Wierni, nr 22, 05-06.1998, s. 75.