Ruunt saecula, stat veritas.
Immo, stante veritate,
Stat homo, stat mundus,
Circumversamur undique et deversamur,
sed veritas nos erigit.
Amice, siste fugam, pone te in centro,
ubi nullus motus,
sed vita, immo vita vivificans.
Wieki upływają, prawda trwa.
Co więcej, w taki sposób jak prawda
trwają człowiek i świat.
Jesteśmy zewsząd osaczani i sprowadzani z prostej drogi,
lecz prawda prawości naszej strzeże.
Przyjacielu, nie odchodź, stań pośrodku,
tam, gdzie niema zmian,
lecz jest życie, a nawet: ożywiające życie.
(Romano Amerio)
1. Kryzys Kościoła jest kryzysem autorytetu
Poproszony o wzięcie udziału w teologicznym Kongresie si si no no, chciałbym rozwinąć następującą hipotezę: kryzys Kościoła Katolickiego jest kryzysem wypływającym z dyslokacji władzy nauczycielskiej, która została przeniesiona z urzędu powszechnego Magisterium na urząd teologów. Dyslokację odczuto natychmiast, ponieważ zaraz po soborze reakcja była bardzo gwałtowna, a w ciągu ostatnich trzydziestu lat większość teologów doprowadziła do zrealizowania tego, czego wówczas domagała się i zamierzała zrobić: to znaczy iż uznano teologów za współuczestniczących w dydaktycznej funkcji Kościoła. W swoich papierach posiadam mnóstwo wycinków z gazet, wiele dowodów świadczących iż sprawa była odczuwana jako zagrożenie.
Sobór – należy to powiedzieć – potwierdził w tym punkcie odwieczną doktrynę Kościoła. Lecz niebezpieczeństwo pojawiło się zaraz potem. W rzeczywistości nie należy tutaj zapominać o głównej zasadzie metodycznej nowatorów, biskupów i soborowych ekspertów. Ci ostatni podstępnie wsunęli w przedstawione Soborowi Watykańskiemu II teksty wyrażenia niejasne, które, po opublikowaniu tekstów, obiecywali sobie komentować w sensie nowatorskim. Oto strategia, zrealizowana bez osłonek przez modernistów. Odnośnie tego istnieje – przytoczone również w Iota Unum – bardzo ważne oświadczenie holenderskiego dominikanina Edwarda Schillebeeckxa, który oznajmia wyraźnie: „Idee które leżą nam na sercu, my je wyrażamy dyplomatycznie, lecz wyciągniemy ukryte wnioski po Soborze”. Sprowadza się to do powiedzenia: posługujemy się językiem dyplomatycznym, tzn. „podwójnym”, w którym tekst jest podporządkowany hermeneutyce, rozjaśniając, albo zaciemniając pojęcia, które nas interesują, lub nam odpowiadają.
Formułowano więc soborowe dokumenty, które, zakładając hermeneutykę bardzo liberalną i bez wielkiej wartości, miałyby ugruntować nowatorskie opinie.
Ponadto nie należy zapomnieć iż główny i zasadniczy skandal, jaki należy przypisać Janowi XXIII, wywodzi się z tego, że przyzwolił on na to, aby protestanccy obserwatorzy na Soborze nie tylko asystowali w pracach komisji, lecz również uczestniczyli w nich, do tego stopnia iż niektóre teksty soborowe nie są jedynie elaboratami teologów czy też Biskupów, lecz również teologów protestanckich.
Upadek autorytetu, który pragniemy omówić, jest jednym z najbardziej zakorzenionych trendów, wypływający z racjonalizmu, humanizmu, oraz naturalizmu. Jego główna zasada: prawdy wiary są rezultatem działalności ludzkiego intelektu.
2. Definicja Magisterium
W tradycyjnej doktrynie wiara jest przekroczeniem rozumu; zgodnie z doktryną Kościoła Katolickiego, aby wierzyć, należy uwolnić się od rozumu, wznieść się ponad rozum, ponieważ to, co istnieje poza rozumem jest dla niego rzeczą dodatkową. Być na zewnątrz nie oznacza być w przeciwieństwie, znaczy to raczej iż jest to dopełnienie, konieczny pomocnik, i dlatego właśnie znajduje się on na zewnątrz. Zaś według doktryny modernistycznej, wiara jest jakąś formą rozumu, tzn. czymś, co jest jej dodatkowe. Znaczy to: aby wierzyć nie jest koniecznym odejście od rozumu.
Funkcją Magisterium Kościoła jest wpajanie w umysły wiernych przekonań nadprzyrodzonych: nauczyć, przywiązać, kazać przystać. Słowo „nauczać” oznacza „zrobić w taki sposób, żeby ktoś dowiedział się tego, czego przedtem nie wiedział”. Co więcej, funkcja Magisterium jest również apologetyczna, gdyż nauczyciel musi bronić tego, czego naucza. Musi tego bronić podając albo uzasadnienie dostarczone przez autorytet biblijny, a więc uzasadnienie rzędu nadprzyrodzonego, lub też uzasadnienie porządku przyrodzonego. Po trzecie, nauczać czegoś oznacza również kazać „zachować” to przez umysły, którym to zostało przekazane, ponieważ nauczyciel musi czuwać nad tym, aby jego nauczanie nie było ani zmarnowane, ani zmienione.
Podczas Soboru miano świadomość, iż wyżej wspomniana cnota dydaktyczna poczynała rozsypywać się w pył: świadczy o tym podpisane przez kard. Heenana, Prymasa Kościoła Angielskiego; oświadczenie: „Obecnie w Kościele nie ma już nauczania biskupów; oni nie stanowią już punktu odniesienia w Kościele. Jedynym punktem, gdzie jeszcze realizuje się funkcja nauczycielska Kościoła, jest Biskup Rzymski”. Oznacza to iż tam, gdzie nikt nie naucza, wszyscy nauczają; a tam, gdzie nie ma już jedynej nauczanej prawdy, wygłasza się mnóstwo poglądów.
Lecz, z perspektywy trzydziestu lat, owa deklaracja Prymasa Anglii, zdaje się być mocno optymistyczna, ponieważ obecnie funkcja magisterialna nie przejawia się już nawet w Pontyfikacie. Jeżeli, tak jak to zauważyliśmy, Magisterium jest objawieniem Słowa Bożego zdeponowanego w Kościele, i które to Kościół ma za zadanie i obowiązek nauczać oraz głosić, owego przejawienia się Słowa Bożego w obecnym Pontyfikacie poczyna brakować, lub przynajmniej zanikać: nie napisałbym 57 komentarzy odnośnie dokumentu Tertio Milennio Adveniente, gdyby Ojciec Święty nadal nauczał i objawiał Słowo Boże, będące prawdziwym „żywym Magisterium” w Kościele, i gdyby, przeciwnie, nie wyrażał on swoich osobistych przekonań, przestając głosić w sposób jawny i bezpośredni prawdę.
Lecz zredagowałem owe wyjaśnienia, ponieważ Ojciec Święty, w pełni sprawowania swojego autorytetu, nie udziela już wiernym takiej pomocy, jakiej oni oczekują od Najwyższego Magisterium; przemawia, lecz nie wyraża tego co winien powiedzieć. Gdyż – należy to jasno powiedzieć – nawet w najważniejszych dokumentach, każde słowo Papieża nie jest już Magisterium, lecz obecnie, bardzo często, nie jest niczym innym niż wyrażaniem poglądów, myśli, oraz racji rozpowszechnionych w Kościele: chcę tutaj wyraźnie powiedzieć, że nawet Papież odzwierciedla w swoich przemówieniach cały system myślowy, będący tym jaki dzisiejszy człowiek sobie upodobał.
3. Zamienienie funkcji Magisterium
Doktryna prywatna jest osobistą teorią danej jednostki, lecz nie o to tutaj chodzi: chodzi o doktryny, które rozpowszechniły się i zdominowały przeważającą część teologii. W Tertio Millenio czytamy co następuje: „Chrystus jest spełnieniem pragnień wszystkich religii świata i przez to właśnie jest On ich jedynym i ostatecznym celem” (n. 6); i jeszcze „[nie trzeba zatem lekceważyć przedmiotu] spotkania chrystianizmu z tymi bardzo starymi, charakterystycznymi formami religijności (i jest to bardzo znamienne) poprzez ukierunkowanie monoteistyczne” (38), oraz dalej „w dialogu interreligijnym żydzi i muzułmanie muszą mieć pierwsze miejsce” (53). A w Ut unum sint: „nieomylność Papieża jest prawdą Kościoła, której nie można odrzucić. Lecz trzeba będzie znaleźć nowy sposób aby ją zinterpretować”.
Tak więc, nawet świadectwa Papieża nadały najwyższej funkcji nauczycielskiej dziwny charakter. Gdy Papież nie wyraża Słowa Bożego, które zostało mu powierzone i które ma obowiązek objawiać, nie głosi on Słowa Bożego, lecz wypowiada, w znaczeniu wspomnianym powyżej, swoje poglądy osobiste.
Znajdujemy się zatem w obliczu oznak upadku Magisterium zwyczajnego Kościoła. Papież winien strzec i objawiać Depozyt Wiary, Boskiego Objawienia, lecz czyni to bardzo nieśmiało.
W momencie gdy Papież rezygnuje z wypełniania swego pierwszego obowiązku, w Kościele nastaje wielki kryzys, ponieważ zostaje śmiertelnie ugodzony jego środek. Niestety, nie istnieje żadna inna, wyższa od Papieża instytucja korygująca: w rzeczywistości Prymat rzymskiego Biskupa jest, można tak powiedzieć, jednym z podstawowych dogmatów Kościoła.
W ciągu ostatnich trzydziestu lat dziesiątki i setki Biskupów, przełożonych najrozmaitszych zakonów, prałatów kurii i, jako ostatni, Biskup rzymski, stopniowo osłabiali tę podstawę doktrynalną, rozszczepiając wiarę i jej nadprzyrodzone źródło w miriady prywatnych i osobistych opinii. Wynika to z faktu iż zasada rzymskiego Pontyfikatu jest prawdziwą zasadą Kościoła; gdy Papież ustępuje, Kościół rezygnuje, a gdy godzi się w Papieża, uderza się w Kościół.
Istnieje tylko jedno źródło autorytetu – Najwyższy Kapłan, Wikariusz Chrystusowy, który otrzymał od Chrystusa nakaz utwierdzania w wierze wszystkich swoich braci. „Umocnić” znaczy „uczynić silnym”, „uczynić niezłomnym”.
4. Kryzys Papieskiego prymatu
W kryzysie soborowym mają więc znaczny udział próby podziału nieomylnego Magisterium pomiędzy Papieża i Biskupów. Ogólnie rzecz biorąc, pomimo Nota praevia, wrogi papieżowi ruch miał przewagę, gdyż ów duch antypapieski, antyrzymski, przeciwny autorytetowi jest bardzo rozpowszechniony. Nawet chrześcijanie są przekonani, iż nieomylność winna być interpretowana w odmienny sposób. Z drugiej strony, jak już to widzieliśmy, sam Papież Jan Paweł II wygłasza deklaracje antypapieskie: „Wysłuchuję skierowanej do mnie prośby o znalezienie innej formy sprawowania Prymatu – pisał w Ut unum sint, w §95 – która, nie rezygnując w niczym ważnym ze swojego posłannictwa, otwiera się na nową sytuację”. Sprowadza się to do powiedzenia: nie można jej się wyrzec, lecz jednocześnie można z niej zrezygnować. Jest to zasada absolutna, nie będąc zasadą absolutną. Nieomylność Papieża jest twardą skałą, „lecz”… A gdy mówi się „lecz”, obsunięcie już się dokonało.
Nową formą będzie zmiana (na gorsze) prawdy, która się jako niewzruszona. Istotnie, propozycje luterańskich teologów, podtrzymywane przez teologów katolickich, znajdują się już w obiegu, podając do wiadomości, iż protestanci mogliby ewentualnie zgodzić się na nieomylność, przyjmując, że jest to tradycja i prywatne wierzenie, charakterystyczne dla Kościoła rzymskiego. A Ojciec Święty, w przytoczonych wyżej słowach, zdaje się zgadzać na ten pomysł. Byłby więc zatem gotowy do ograniczenia nieomylności tak, żeby nie będąc uniwersalną, nie byłaby ona już nawet dogmatem wiary. Nie mówiąc jednak, ze sama natura Kościoła zostałaby zniszczona, ponieważ, jeżeli jedne diecezje wierzą, a inne nie, natura przez to narażona jest na niebezpieczeństwo. Kościół i wiara stanowią jedną i tę samą rzecz, podczas gdy według nowej formuły wiara i Kościół byłyby czymś innym w Rzymie i czymś innym w Berlinie.
W ciągu ostatnich trzydziestu lat hegemonia papieska otrzymała ciosy o wiele zdradliwsze niż podczas Soboru. Ta śmiertelna rana na samym szczycie Boskiego Sanktuarium jest w istocie zamaskowana faktem, iż w dzisiejszych czasach moralny autorytet Papieża w świecie wzrósł. Lecz to zwiększenie, którego jesteśmy świadkami, nie posiada żadnego znaczenia religijnego, żadnej formy nadprzyrodzonej. Papież jest widziany jedynie jako przedstawiciel humanitarnej idei, która winna stworzyć fundament przyszłego świata, tejże samej humanitarnej idei surowo potępionej w Syllabusie w pozycji LV: „Kościół musi być odseparowany od państwa, a państwo od Kościoła” i w LXXX: „Biskup rzymski może i musi pogodzić się oraz pójść na kompromis z postępem, liberalizmem i współczesną cywilizacja”. Tymczasem Ojciec Święty zdaje się podtrzymywać te idee, ponieważ ciągle wspomina o „nowym świecie”, o świecie kierowanym sprawiedliwością, świecie, w którym narody są sobie przyjazne, oraz widzą się w swoich dobrych i odrębnych tradycjach, o świecie braterskim i pokojowym, w którym pokój i dobrobyt zapanowałby nad wszystkimi narodami. W obecności przywódców państw Ojciec Święty nigdy nie mówi na temat władzy Chrystusa udzielonej Jego przedstawicielowi na ziemi, nigdy nie wspomina o Chrystusie Królu, nigdy! Przemówienie wygłoszone w ONZ jest mową całkowicie humanitarną; jedynie w niektórych miejscach, z konieczności, czyni się aluzje do Chrystusa. Lecz, jeśli można tak powiedzieć, są to wyłącznie napomknienia czysto formalne, grzecznościowe: przemówienie jest przesiąknięte humanitaryzmem i napaja humanitaryzmem, ponieważ jego cel jest humanitarny.
Ojciec Święty wspomina jeszcze o „nowej ewangelizacji”: lecz ta „nowa ewangelizacja” jest albo przypomnieniem Dobrej Nowiny, albo też oznajmieniem jakiejś nowości. Nowość polega na zapowiedzi humanitarnej, abstrahującej od katolickiej idei religijnej, do której za to odwołuje się autorytet listu Świętego Pawła do Efezjan (Ef 2, 4): „Jedna wiara i jeden chrzest”. Nowość zatwierdza zaś religijność ludzką, dla której wszystkie religie zasługują na szacunek, ponieważ wszystkie przyczyniają się dla dobra ludzkości.
Lecz jeżeli nasza religia rozpływa się w powszechnym uczuciu religijnym, nasza religia przestaje istnieć; gdy nasza religia nie jest pierwsza, jest niczym i jeśli już nie jest światłem została przyćmiona.
Jedyny konflikt ze światem umiejscawia się w punktach moralnych, takich jak: nierozerwalność małżeństwa, przerywanie ciąży, ogólnie mówiąc, w Tablicach prawa moralnego. W tych sprawach Ojciec Święty wytrwał w wypełnianiu swego obowiązku, lecz, jak wyżej wspomnieliśmy, we wszystkich innych punktach (tzn. dogmatycznych) rozmycie doktryny w prywatnych opiniach papieża wzrasta.
Sukcesy Ojca Świętego w świecie rzeczywiście są imponujące: przemieszcza on tysiące dziennikarzy, uczestniczy w zebraniach z ważnymi tego świata oraz bierze również udział, jak równy z równym, w spotkaniach ekumenicznych. Wszystko to jest ważne, gdyż w taki to sposób Jan Paweł II podbił świat: świat jest dzisiaj przesiąknięty jego ideami na temat ekumenizmu; odnośnie powszechnej dobroci (wewnętrznej i równej) wszystkich religii, ponieważ wszystkie one ex sese (same w sobie) wiodą do Chrystusa; odnośnie potrzeby narodów do bratania się (lecz zarazem trwających w swoich własnych przekonaniach kulturowych), i tak dalej… Ojciec Święty jest przyjmowany z entuzjazmem, nie dlatego iż jest Biskupem Rzymu, lecz ponieważ uważa się go za najwyższego przedstawiciela tej powszechnej mentalności „dobrego świata”.
Papież pokazuje swoją specyficzność, swoją suwerenną odrębność jedynie w delikatnych punktach negowanej przez świat moralności, której jednakowoż, nie zdając sobie z tego sprawy, przeczy, gdyż nikt mu nie przypomina, iż negacja punktów moralnych zawiera w sobie negacje punktów dogmatycznych, ponieważ prawo moralne jest objawieniem Słowa, to znaczy Boskiego Rozumu, który wcielił się i nazywa się Chrystus. Prawo moralne wiedzie prosto do Słowa. Tak więc, przeczenie prawu moralnemu, jest negowaniem ukrytym, lecz niemniej rzeczywistym, Słowa. Podstawa Kościoła i podstawa wszystkiego ma imię Chrystus, będący Słowem Wcielonym, Boskim Rozumem, wyrażającym moralność przyrodzoną. Prawo moralne jest prawem racjonalnym i wyrażeniem Boskiego Rozumu: prawo moralne jest w najwyższym stopniu racjonalne.
Zasada autorytetu Biskupa rzymskiego wynika z tego, iż jego mowa zastępuje Słowo Boże, wyraża ona prawo moralne, współpracując z Wcieleniem Słowa.
Wibrujące w Encyklikach Jana Pawła II prawdy są prawdami głównymi. A ponad tymi wszystkimi prawdami istnieje podstawowa prawda chrześcijaństwa: to znaczy, że Bóg objawił się hic et nunc, właśnie tutaj, a nie gdzie indziej; teraz, a nie przedtem.
Otóż dzisiaj ta podstawowa prawda (tak jak odczytaliśmy to w liście Tretio Milennio Adveniente) jest podawana pod wątpliwość; w jego paragrafach rozprzestrzenia się doktryna zapewniająca, iż „chrześcijaństwo stanowi odpowiedź na pragnienie wznoszące się ze wszystkich religii: buddyzmu, hinduizmu, islamu”.
Lecz chrześcijaństwo nie jest odpowiedzią na te religie („bogów – jak mawiała królowa Estera – którzy nawet nie istnieją”, Est 4, 17), ponieważ jest ono Słowem Bożym, objawionym jedynie narodowi wybranemu, w określonym czasie, w określonym miejscu – tak jak to opiewa psalm 147, 20: Non fecit taliter omini nationi.
Bóg, potęga nieograniczona, może zbawić każdego człowieka bez chrztu, lecz nie może tego zrobić siłą nakazu, gdyż zbawienie bez chrztu nie stanowi części systemu, zamierzonej przez Boga ekonomii. Zbawienie nieochrzczonych jest wyjątkiem, jest ono pozaplanowe, ponieważ nie przynależy do systemu, który jest skupiony na Chrystusie i na trynitarnym ujęciu Boga. A gdy mówi się: człowiek zbawia się bez łaski, bez chrztu, jedynie przez prawość swoich uczynków osoby religijnej, dobrej, pobożnej, sprawiedliwej, wkracza się w system pelagiański. System pelagiański winien zasługiwać na szczególną uwagę ze strony współczesnych teologów, gdyż świat wszystko przepaja duchem pelagiańskim.
Końcowe zdania syntezy wskazują, iż upadek autorytetu Magisterium biskupów, powierzających ten urząd teologom, prowadzi do realności indywidualnej, do wzrostu znaczenia prywatnych opinii Papieża, ze szkodą dla powszechnej Doktryny i Tradycji.
5. Opinie teologów przeciw Magisterium
Lecz jest coś innego, bardziej jeszcze godnego pożałowania; istnieje inna rzeczywistość – bardziej powszechna, bardziej oczywista – rezultat dymisji Magisterium episkopalnego, ustępującego wszędzie wobec arogancji najbardziej sprzecznych, najrozmaitszych i najbogatszych opinii teologicznych.
Opinii sprzecznych, gdyż nazywa się sprzecznym to, co różni się w czymś zasadniczym. Rozmaitych, ponieważ określa się rozmaitym coś, co różni się w czymś przypadkowym. Dwie rzeczy sprzeczne są dwiema rzeczami różnego rodzaju. Podobnie jest i z poglądami teologicznymi, mrowiącymi się wprost w posoborowym świecie katolickim przez ostatnie trzydzieści lat. Odbiegają one od jedynej i świętej doktryny, ponieważ, jako że są tego samego rodzaju, oddalają się od niej w zależności od przypadków. A najczęściej nie są one nawet tego samego rodzaju, co oznacza, że nie posiadają już tego samego nadprzyrodzonego rdzenia, który czyni z doktryny katolickiej unicum. Wreszcie, po trzecie, powiedziałem: opinie teologiczne bogate, w znaczeniu, w jakim sami teologowie mówią o bogactwie myśli teologicznej, gdy dużo innych mentalności włącza się do mentalności naszej wiary – mentalności religii obcych, takich jak: protestancka, hebrajska, buddyjska, muzułmańska, animistyczna.
Skupiając wzrok na tej trylogii najrozmaitszych, sprzecznych i bogatych opinii, możemy w pewnym sensie powiedzieć iż obecna doktryna wiary nie jest już jedna. Jedność Kościoła winna być przede wszystkim teologiczna, doktrynalna, ponieważ chodzi o sprawy rozumu, chodzi o aktywność teoretyczną, nie zaś o jednolitość herbów albo ubrania. Z drugiej strony, Ojciec Święty podtrzymuje, iż w różnych religiach istnieje jedność moralna; jako że wszystkie są przeznaczone do zbawienia, wszystkie religie i wszystkie kulty są „idealną” jedną, bez konieczności istnienia jedności doktrynalnej. W ten sposób przyznają więc one, że są doktrynalnie sprzeczne: to właśnie w szczegółach mieszczą się różnice teoretyczne.
Jedność wiary: każdy z nas musi mieć pewność a priori myślenia, że wszystko to co sądzą inni chrześcijanie na świecie (i co myśleli przez wieki) jest identyczne z tym w co on wierzy. Muszę mieć pewność a priori wierzenia w to wszystko, w co wierzy inny chrześcijanin, gdy wypowiada jakąś prawdę wiary jest nieomylny. Na przykład, Ojciec Święty jasno wyraził, iż Maryja Dziewica jest wolna od grzechu pierworodnego, tak więc, gdy powtarzam wypowiedź Ojca Świętego, jestem nieomylny, nie muszę lękać się pomyłki.
Ta doktryna uwypukla jednogłośności doktryny wiary: „jednogłośność”, gdyż tyle głosów, miliony głosów, miliardy ludzi wyznają (i zawsze wyznawały) jedną doktrynę Słowa, zrodzonego z zamysłu Ojca. „Boga nikt nigdy nie widział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca [o Nim] pouczył” (J 1, 18). Wiara z natury swej jedna i jednogłośna, stała się w dzisiejszych czasach wiarą charyzmatyków, która nie jest wierzeniem noekatechumenów, która nie jest wiarą kardynała Ratzingera, która nie jest wiarą kardynała Martiniego i która nie jest wiarą Papieża. I każdy idzie sobie do radia, do telewizji, publikuje w czasopismach oraz książkach… i daje świadectwo swojej „osobistej” wiary. Wszystkie te świadectwa, wszystkie te oznaki wiary mają wspólnie jakiś związek z wiarą katolicką; są to opinie wokół wiary katolickiej i odstępczej od niej. Czy możemy jeszcze nadal twierdzić, iż owi teologowie są katoliccy?
Z dystansu trzydziestu lat mamy możliwość sprawdzić do jakiego stopnia ten ruch zagórował, gdyż chrześcijański naród wierzy dzisiaj w artykuły wiary na modłę rozpowszechnioną przez tychże teologów.
Tak jak wspomniałem w swoim ostatnim eseju Ziballdone, spisałem szereg dogmatów wiary, w które już nie wierzy chrześcijański naród – właśnie dlatego, że zostały one odrzucone przez modernistyczną teologię, co sprawia, iż obecnie nie wierzy się już w dogmaty wiary zgodnie z formułą nicejską. Co chrześcijanie sądzą dzisiaj na temat piekła? Wierzą oni w to o czym rozprawiają w Avvenire teologowie, lub w to, co gorąco popierają liczne audycje Radia Maryjnego. Oni myślą, że nie ma piekła, a jeżeli nawet piekło istnieje, to jest to jakaś forma kary, która złagodnieje wraz z upływem czasu i że, być może, nawet Judasz nie jest potępiony, ponieważ w ostatnim momencie swego życia jego dusza mogła okazać skruchę. Piekło jest zatem prawdopodobnie puste, lecz w jednej ze swoich homilii Święty Grzegorz Wielki uważał za rzecz pewną potępienie Heroda Agryppy (Dz 12, 23). „Natychmiast poraził go anioł Pański za to, że nie oddal czci Bogu. I wyzionął ducha, stoczony przez robactwo”.
Co sądzą dzisiaj chrześcijanie na temat Księgi Rodzaju? Myślą iż jest to symboliczne opowiadanie, w dzisiejszych czasach wszyscy chrześcijanie zgodni są w tym punkcie, rujnując w ten sposób sentencję Papieskiej Komisji Biblijnej z 1906 roku, potwierdzającą z całą swą powagą historyczny charakter świętego opisu Pentautechu (Pięcioksięgu). Co obecnie myślą chrześcijanie o Eucharystii? Że Eucharystia nie jest rzeczywistą i osobistą obecnością Ciała Jezusa Chrystusa, lecz realną obecnością chrześcijańskiego ludu, ponieważ nowa teoria na tych podobieństwach buduje następujący sylogizm: w sakramencie Eucharystii Pan jest obecny, lecz obecny Pan wyobraża mistycznie chrześcijański lud, zatem to lud chrześcijański jest obecny w Eucharystii. Powszechna opinia przyjmuje dziś, iż Eucharystia jest sakramentem obecności Naszego Pana, lecz obecny Chrystus oznacza w istocie lud chrześcijański.
Co dzisiaj wiedzą chrześcijanie odnośnie predestynacji? W tym miejscu musimy zasygnalizować całkowite zniekształcenie pojęcia predestynacji, ponieważ modernistyczni teologowie (gdy jeszcze o niej wspominają) pojmują ją jako przewidywanie rzeczy o człowieku, nie zaś jako ich determinację w człowieku ze strony Boga. Jest to poważne fałszerstwo, gdyż predestynacja dotyczy naszych rzeczy ostatecznych, najważniejszych ze wszystkich. Jeżeli fałszuje się przeznaczenie człowieka, cóż z niego pozostaje?
Tak jak to widzieliśmy powyżej, rozpoczęta po Soborze praktyka narzuciła się, zmieniając powszechne opinie chrześcijańskiego świata. Po 30 latach możemy jedynie stwierdzić sukces tejże tendencji.
Wiara katolicka jest rozbita na tysiące opinii odnośnie Novissimi (rzeczy ostatecznych), na tysiące poglądów dotyczących dziewictwa Maryi, na tysiące opinii na temat rzeczywistej obecności w Eucharystii, odnośnie sakramentów, Kościoła, prymatu Piotra, a nawet Trójcy Świętej. Każdemu artykułowi Credo, Symbolowi wiary wyznawanej co niedzielę podczas Mszy św., wyrządzono szkodę mnóstwem opinii wyrażanych wbrew i przeciwko absolutnej pewności jego punktów. Chrześcijanin traci więc wiarę, ponieważ traci jedność: nie ma wiary, gdy nie jest on JEDNĄ, To rozdrobnienie w opiniach oznacza rozpłynięcie się wiary.
W Summie rozproszenie jednego w mnóstwie (o tym, co dotyczy prawdy) jest jasno określone i stwierdzone: „Należy zatem powiedzieć, że niewierność ma za formalny przedmiot prawdę oczywistą (wtedy, gdy się od niej oddala), lecz iż jej formalnym przedmiotem (rozumianym jako cel, do którego zdąża) jest błąd, który ona przyjmuje i w ten sposób łowi w sidła większą liczbę osób. Zatem, jako iż chrześcijańska miłość jest jedna (ponieważ przynależy do najwyższego dobra, podczas gdy przeciwstawne jej wady są różnorakie – albo z powodu różnorodności dóbr doczesnych, oddalających nas od najwyższego dobra, albo z powodu różnych niemoralnych przyzwyczajeń, w jakich człowiek może trwać w stosunku do Boga), tak samo wiara jest również jedna, gdyż przynależy do oczywistej prawdy, która jest jedna, pomimo istnienia różnych rodzajów niewierności, jako iż niewierni popełniają rozmaite błędy” (Summa Th., II-II q. 10, ad 1)
Lecz dzisiaj, ci, którzy negują artykuły wiary wyznawane w niedzielę rano, już nie oskarżają się o to przy spowiedzi! Dawniej istnieli arianie, donatyści, sabejczycy, później luteranie, kalwiniści, waldensi. Obecnie heretycy pozostają katoliccy (tak jak katolicy), ponieważ nie ma już obawy sprzeczności, ani zwyczaju rozróżniać rzeczy katolickie od niekatolickich.
Sprzeczność jest rzeczą głęboką; jest nawet najbardziej niezgłębioną sprawą bytu. Zasada sprzeczności jest jedną z podstawowych zasad i jest ona najbardziej niezgłębioną sprawą bytu, ponieważ pozostaje w najściślejszym związku z bytem. Jeżeli byt jest niezgłębiony, to znaczy iż jest on podstawową zasadą, a jego sprzeczność, jego przeciwieństwo jest również niezgłębione. Gdy jesteśmy w tym samym porządku rozumowania, znajdujemy się w samej głębi; nie można już dalej posunąć się. Należałoby zatem zwrócić uwagę na sprzeczność, należałoby obawiać się jej i brzydzić.
Podczas gdy dzisiaj sprzeczność nie przeraża; wychodzi się jej naprzeciw, przyjmuje sieją i uznaje: wszystko jest na odwrót i niekatolicy są również katolikami.
Święty Augustyn rozróżnia trzy pojęcia w akcie wiary. „Credere Deo, credere Deum, credere in Deum”. W jakim punkcie umiejscawiają się dzisiaj urabiający opinie teolodzy w odniesieniu do tych trzech aspektów chrześcijańskiej wiary? Wydaje mi się, iż pojęcie, które zaciera się, to idea Boga jako rzeczy wierzonej – credere Deum (tzn.: Bóg pojmowany jako materia wiary) rozmazuje się. Na odwrót „wierzyć w Boga”, to jest, powierzyć się woli Boga poprzez akcje własnego rozumu, podtrzymują nawet modernistyczni teologowie. Zatem tutaj główny aspekt wiary przetrwał. Jest to pojęcie najbardziej zbliżone do idei, jaką mają o wierze luteranie: „przybliża się do Boga wierząc”, tak jak mówi św. Tomasz w Summie (II-II q.2, a.2) „A za wiarę jest odpowiedzialna chrześcijańska miłość”. W rzeczywistości, jeżeli nie wierzę w istnienie Boga, takie jakie jest wyrażone w Symbolu Nicejsko-Konstantynopolitańskim, jakże mógłby wierzyć w potęgę jego władzy?
Upadek najwyższego Autorytetu (w który jednakowoż wszyscy winni wierzyć) doprowadził do przemieszczenia się nauczycielskiego autorytetu Kościoła, który został przeniesiony z Magisterium na ogół teologów, jest to rozkład Autorytetu, ponieważ tylko wierząc w niego, wiara jest precyzyjna, gdyż jej podstawą jest „wierzyć w to co Bóg powiedział”. Lecz jeżeli wątpi się w opatrznościowe istnienie Autorytetu, nie można wierzyć, iż Pismo Święte bierze z niego swój początek. I rzeczywiście, obecnie Pismo Święte jest czytane jak jakiś rodzaj literacki, analogiczny do gatunku literackiego tradycji muzułmańskich, hinduistycznych, żydowskich, będących wyłącznie tradycją ludzką. Bóg nie jest przyczyną Pisma Świętego; co najwyżej jest on jego owocem, skutkiem. Wszyscy teologowie wierzą w to, w co wierzą, jedynie przez odniesienie do tego, w co ich rozumowania i opinie pozwalają wierzyć: tam mieści się cały ich autorytet. Nie jest to Autorytet Nadprzyrodzony, który objawia się i skłania do wierzenia ponad rozumem, lecz autorytet racjonalny, udowadniany naukowo. Jedna z kwestii Summy świętego Tomasza (II-II q.5 a.3) zapytuje, czy negujący jeden artykuł wiary heretyk może posiadać wiarę niedoskonałą w inne z artykułów. Odpowiedź jest przecząca, gdyż wierzy się w artykuły wiary jako iż są one objawione przez Boga, a człowiek nie może wyróżniać jednego artykułu nad inny, oraz nie może odrzucić jednego z nich, a przyjąć innych, ponieważ jeżeli tak postępuje, wyparł się on zasady wiary: wierzy się we wszystkie artykuły wiary, „gdyż są one objawione”. Jeżeli wyklucza się jeden z nich, twierdzi się, iż tamten nie jest objawiony, to ogólna zasada wiary (nie będąca w nas, lecz na zewnątrz) zostaje naruszona. Św. Tomasz stale naucza, iż prawdziwą przyczyną wiary jest prawdziwość Boga.
Dzisiaj człowiek chce wierzyć jedynie w to, co może pojąć: wiara zapuszcza teraz swe korzenie w człowieku, a wyrywa je stamtąd, gdzie winny one być: w Bogu, w Jezusie Chrystusie, w objawionym Słowie, tak jak to przypomina apostoł: „To nie ty wspierasz korzeń, lecz to korzeń ciebie wspiera” (Rz 12, 18).
Na ogół lekceważy sie znaczenie aktu wiary. „Wierzyć” zdaje się być samowolną postawą psychologiczną. W rzeczywistości „wierzyć” zakłada wyrzeczenie się suwerennej zasady człowieka; nie moglibyśmy zrobić większej ofiary. Poświęcić zmysły jest na pewno rzeczą chwalebną, lecz poświęcić rozum, będący najszlachetniejszą częścią człowieka, jest czymś prawie niewiarygodnym: może tego dokonać jedynie siła łaski.
Pycha prywatnego rozumu przejawia się w roszczeniu sobie prawa wyboru: „w tę rzecz nie wierzę, gdyż nie wydaje mi się ona ani słuszna, ani możliwa; w tę zaś wierzę, ponieważ znajduje ją słuszną i możliwą”.
Heretyk, tak jak każde słowo, wyjaśnia się poprzez etymologię. „Herezja” jest słowem pochodzenia greckiego (airumai), oznaczającym „biorę”. Herezja jest „selekcją” rzeczy do wierzenia. Ów wybór dokonuje się na podstawie osobistego kryterium, podczas gdy winno się wierzyć we wszystkie artykuły wiary jako iż są one objawione. I to wszystko!
Rolą teologii jest wyjaśniać i wyraźnie mówić w co wierzymy. Na przykład, jeżeli wierzymy w Niepokalane Poczęcie, powinna ona wytłumaczyć pojęcie „niepokalane” oraz wyjaśnić pojęcie „poczęcie”, winna zatem dostarczyć mnóstwo wyjaśnień dotyczących wszystkich części dogmatu, by objawić go w swej całości i głębi.
Odwrotnie, teologowie nowatorscy, ci od nowej ewangelizacji, opierają się na zasadzie, iż to w co wierzymy winno być pojmowalne umysłowo, musi być racjonalne i, aby poszukiwać tego elementu zrozumiałości, przeczą oni substancji wiary. Faktycznie, twierdzenie, że rozumie się coś w dogmacie Niepokalanego Poczęcia jest dla nich herezją. Rozumieć coś, co samo przez się jest nadpojmowalne umysłowo, jest niezrozumiałe. Jeżeli twierdzisz, że to rozumiesz, jeżeli twierdzisz iż rozwiążesz to rozumowo, jesteś heretykiem: przeczysz porządkowi nadprzyrodzonemu, negujesz porządek wiary.
Czy istnieją ogólne przyczyny tego rozpłynięcia się doktryny w prywatną opinię? Tej dyslokacji nauczania, przesuniętego z autorytetu biskupa na prywatne objaśnienia? W każdym czynie istnieją ogólne przyczyny moralne: niektórzy dokonują to z powodu dumy, inni przez zazdrość, niektórzy jeszcze z jakiejś innej nierozsądnej pobudki. Początki tej nowej teologii wywodzą się z zabląkań rozumu. Należałoby również wskazać przyczynę tych powodów osobistych: dlaczego ktoś staje się zazdrosny? Dlaczego ktoś inny szuka próżnej chwały i chce wyróżnić się? Musielibyśmy w tym miejscu sięgnąć pamięcią do diabła.
Za to przyczyny ostateczne nie mogą być wskazane w sposób indywidualny: to nie jest coś, czego można dotknąć palcem. Jest to duch świata, duch tego świata, który opanował i przeniknął Kościół. Nie można zatem wskazać jako przyczyny jakiegoś ścisłego faktu, gdyż wszystkie poszczególne zdarzenia (jakie możemy zasygnalizować) stanowią wyrażenie faktu ogólnego, który, będąc ogólnym, nie może już być nazywany faktem. Substancja świata jeszcze nie utożsamia się z substancją Kościoła, lecz skaziła ona i kontynuuje zatruwanie substancji Kościoła. Zakończenie tego procesu jest zapieczętowaną w sercu Boga tajemnicą.
Przyczyny ogólne są przejawem i upowszechnieniem przyczyn indywidualnych. Ten fałszywy klimat spowodowany jest zagubieniem i błędami jednostek ludzkich; wywodzi się on z jednej z tych ogólnych przyczyn, właściwych życiu moralnemu.
Niedawno temu, pewnej nocy miałem sen. Stałem przed progiem, a Papież Roncalli (Jan XXIII) stał w drzwiach. Były tam również inne osoby, których nie mogłem rozpoznać. Słyszałem jak zwracały się do niego, mówiąc „Wasza Świątobliwość”. W pewnej chwili wyraźnie i bardzo głośno wypowiedziałem takie oto słowa: „Wasza Świątobliwość, świat tak bardzo potrzebuje jednej rzeczy: tak bardzo, tak bardzo, tak bardzo, tak bardzo (powtórzyłem to cztery razy): inteligencji, inteligencji, inteligencji, inteligencji (i to słowo również powtórzyłem cztery razy). Tymczasem dzisiaj głosi się nam jedynie miłość, zapominając iż Duch Święty „pochodzi” od Słowa, to znaczy, iż wywodzi się On z Rozumu. Na temat tego Rozumu nasza religia i nasze duchowieństwo już nie czynią rządnej wzmianki”. Gdy skończyłem, Ojciec Święty położył na stole trzymaną w ręku książkę.
Primumjest inteligencja. Powiedziałem „inteligencja”, lecz równie dobrze mógłbym powiedzieć „rozum”.
Ten sen kryje w sobie pewną doktrynę. Doktrynę, którą duchowni dziś wypaczają: doktrynę według której primum nie jest miłość, lecz inteligencja; nie wola, nie zmiana, nie zapał, nie pobożność, lecz rozum, poznanie, prawda, kontemplacja, myślenie, idea, Verbum.
Obecnie nowatorscy teologowie już nie uważają Słowa, lecz Miłość za primum. Czyniąc tak, nie mogą jednak utrzymać Miłości w jej prawdzie i ta miłość staje się miłością zniekształconą. Jeżeli Miłość traci swój zasadniczy związek z rozumem (będący związkiem procesyjnym), sama Miłość zostaje wynaturzona. Miłość pozbawiona reguł myli miłość samego siebie z miłością bliźnich i miłością każdej rzeczy. Gdyż to właśnie Słowo określa, właśnie Słowo wyznacza granice, podstawy, horyzont. Miłość sama przez się nie jest zdolna do żadnego ustalenia. Zatem Miłość musi zawsze odnosić się do jakiejś rzeczy stojącej ponad nią, podobnie jak rzeka, która musi płynąć w swoim korycie i nie może wylać się na przybrzeżne tereny, gdyż inaczej dobroczynne wody stają się wodami śmiertelnymi. Miłość pochodzi od Słowa i mierzona jest Słowem.
Lecz modernistyczni teologowie zapomnieli, że ich słowa nie są (i nie powinny być) ich własnymi słowami, lecz winny być słowami boskimi, słowami przedwiecznymi: słowami objawionymi przez Słowo, w jego jedynym objawieniu miłości, ziszczonej w duchu prawdy. Co wyznało Słowo o Duchu Ojca? „Moja nauka nie jest moją, lecz Tego, który Mnie posiał” (J 7, 16).
Komunikat wygłoszony na drugim kongresie teologicznym si si no no w styczniu 1996.
tłum. Krystyna de Rouge, z domu Wadówka
Zawsze Wierni, nr 15, 03-04.1997, s. 6.