Ks. Karol Stehlin, Słowo duszpasterza 11.1996

Warszawa, dnia 1 listopada 1996 r., w święto Wszystkich Świętych

Drodzy Wierni!

W świecie, który swój byt zakłada na fundamencie praw człowieka, i który uważa się za sens i cel wszystkich rzeczy marząc o ideale raju na ziemi, katolik musi z konieczności być obcym ciałem, outsiderem. Jeśli nim nie jest i próbuje wejść z takim światem w kompromis, zawrzeć z nim – że tak powiem – małżeństwo, wtedy owocem takiego związku będzie wyłącznie bękart, potworek, absurdalna próba połączenia sprzeczności. Tacy syntetycy (czy też raczej synkretyści) działają dzisiaj na wszystkich poziomach Kościoła: od ideologii ekumenizmu, aż do brudnych nizin grzechów przeciwnych naturze (zob. Dokumentacja), próbuje się stworzyć jakąś superreligię, która mniema, że może abstrahować od prawdy i błędu, łaski i grzechu, dobra i zła. To może spowodować jedynie przerażający chaos, kryzys tożsamości u wiernych, coraz to większe zwątpienie w powagę Kościoła, a w końcu ośmieszenie najświętszych i nienaruszalnych prawd objawionych przez Boga.

Wobec tego katolik musi, w porę – nie w porę, trzymać się świętych praw Boga, niezmienności przekazanej przez Tradycję Prawdy i Bożych ustaw. W poprzednich numerach przyjrzeliśmy się już nieco pierwszym dwom przykazaniom Bożym, dziś chcemy zająć się szczególnie zwalczanym przez nieprzyjaciół Chrystusa trzecim przykazaniem, które mówi, że jeden dzień w tygodniu ma należeć całkowicie do Boga. W tym dniu człowiek winien odstąpić od wszystkiego co światowe, od troski o to co ziemskie: Sursum corda (‘w górę serca’), wzywa go kapłan we Mszy św.: „W górę serca” – wyjść z codzienności, z doczesnego i zmiennego, z tak prędko przemijającego światowego życia wysoko ku sferom wieczności.

Na początku każdego tygodnia winien człowiek pamiętać, że jest Boga, od Boga – i ku Bogu, z Niego, w Nim, przez Niego. To „po pierwsze – Bóg”, ta Jemu należna cześć i chwała znajduje swój doskonały wyraz w świętej Ofierze Mszy.

Dlatego Kościół zobowiązuje katolików do uświęcenia dnia Pańskiego, przede wszystkim przez udział w odnawianej Ofierze Krzyżowej Chrystusa, w której udziałem Trójjedynego staje się „wszelka cześć i chwała”, jaką niebo i ziemia są w stanie mu oddać. Tym dniem był w Starym Testamencie ostatni dzień tygodnia, szabat, dzień spoczynku, odzwierciedlenie „odpoczynku Boga” po zakończonym dziele stworzenia świata. Był to jednak także dlatego ostatni dzień, gdyż jeszcze nie objawiło się zbawienie, gdyż świat nie był jeszcze odkupiony. Po sześciu dniach bezustannego wysiłku Izraelita mógł siódmego dnia oddać się swej największej tęsknocie: nadejściu Zbawiciela, odległemu światłu, co miało zstąpić w ciemność tego świata.

Chrystus, prawdziwa światłość, przez swe dzieło odkupienia dokonał „nowego stworzenia”, założył nowy porządek, w którym przez tajemnicę łaski uchwytne na ziemi staje się życie wieczne, stan niebiańskiej szczęśliwości.

Dlatego Jezus zmartwychwstał w dzień po szabacie, dlatego Duch Święty zstąpił na Apostołów w dzień po szabacie, w pierwszy dzień, w nowy dzień Pański – po łacinie Dominica, niedziela. Odkąd Królestwo Chrystusowe zapuściło korzenie na tym świecie, odkupiony może radośnie rozpoczynać tydzień rozważaniem wieczności, która została mu obiecana i którą on – przez łaskę uświęcającą – już zasadniczo posiada.

I nie powinien on ani razu w ciągu tygodnia zapomnieć, że życie na tym padole szybko przemija i że on przygotowuje się na dzień Pański, na niedzielę, która już nie przemija: wieczny dzień bez zmierzchu, nie kończącą się, niewyczerpalną światłość nieba.

Teraz jest też zrozumiałe, dlaczego wrogowie światłości tak bardzo nienawidzą niedzieli. Właśnie ten rzut oka na wieczność nazywają przecież „Opium dla ludu”. Dlatego trzeba niedzielę zbezcześcić, ponownie sprowadzić ją wyłącznie do (żydowskiego) dnia odpoczynku, podczas którego nie robi się nic, przede wszystkim nic religijnego. Ale to jeszcze nie wszystko: niedziela musi pozostać „dniem Pańskim” – pytanie tylko, kto jest owym „Panem”. Jest się zatem zupełnie zgodnym, że tydzień musi być przygotowaniem, mozołem i zarabianiem pieniędzy na od dawna utęskniony weekend (koniec tygodnia, koniec i cel ludzkiego działania), podczas którego można się wyszumieć. Jeśli człowiek w ciągu tygodnia jest sługą swego szefa na stanowisku pracy albo w szkole, to na weekend staje się on panem samego siebie, może zadowolić wszystkie swe osobiste pragnienia, pożądania i hobby. Niedziela staje się zatem dniem własnego „Ja”, dniem samoadoracji i w ten sposób dniem grzechu!

Spójrzmy na przeważającą większość ludzi podczas weekendów (na Zachodzie żyje tak 95 procent wszystkich katolików!!): w sobotę wychodzi się z domu, przebywa na jakiejś imprezie aż do późnej nocy (nie mówmy o wołających do nieba o pomstę grzechach, jakie popełniane są podczas takich nocy!), śpi się do późna, potem oddaje się człowiek swemu hobby, najczęściej jakiemuś sportowi, następnie trzeba dobrze zjeść, po czym jeszcze jedna „zabawa”, a wieczorem siedzi się jeszcze przed telewizorem.

Proszę nie zapominać, że w Europie Zachodniej tylko około 5% wszystkich katolików daje jeszcze Panu jedną godzinę Mszy św. – ale to jest wtedy wszystko!

Ponad to dzień Pański jest całym dniem, którego co prawda punktem szczytowym jest Msza św., ale reszta musi też jednak stać pod znakiem wieczności. Gdzie dzisiaj słyszy się jeszcze wskazówki katechizmu, aby w ten dzień oddać się bardziej duchowej lekturze, modlitwie i dziełom miłości bliźniego, powstrzymać się natomiast od służebnej pracy?

Jest przeto naszym świętym zadaniem nauczyć się ponownie szanować trzecie przykazanie w całej jego rozciągłości. Jak pięknie byłoby, gdyby z różnych miast Polski wierni uświęcali od czasu do czasu niedzielę w ten sposób, że w duchu modlitwy i pokuty pielgrzymowaliby do kaplicy, w której ofiaruje się prawdziwą, miłą Bogu świętą ofiarę Mszy Wszechczasów! Cóż za świadectwo miłości do autentycznej Ofiary Chrystusa, cóż za doskonałe wypełnienie trzeciego przykazania! Oby Pan dał nam takie wielkoduszne dusze!

Zawsze Wierni, nr 13, 10-12.1996, s. 2.