Piąte objawienie: 13 września 1917 r.
Kiedy zbliżyła się godzina, przeciskałam się z Hiacynta i Franciszkiem przez tłum ludzi, który nam ledwo pozwalał przejść, Ulice były zatłoczone ludźmi. Wszyscy chcieli nas widzieć i rozmawiać z nami. Tam się jeden drugiego nie bał. Wiele osób, nawet zacne panie i panowie przeciskali się przez tłum, który nas otaczał. Padali na kolana przed nami, prosząc, byśmy Matce Boskiej przedstawili ich prośby. Inni nie mogąc się do nas dostać, wołali z daleka: „Na miłość Boską, proście Matkę Boską, żeby mi wyleczyła mego syna kalekę”. Inny wołał: „Niech wyleczy moje niewidome dziecko”. A znowu inny: „Niech mnie uzdrowi z gruźlicy”… Tam ukazała się cala nędza biednej ludzkości. Niektórzy krzyczeli z drzew, inni z muru, na którym siedzieli, aby nas zobaczyć, gdy przechodziliśmy. Doszliśmy wreszcie do Cova da Iria kolo dębu skalnego i zaczęliśmy odmawiać różaniec z ludem. Wkrótce potem ujrzeliśmy odblask światła i następnie Naszą Panią nad dębem skalnym.
Na błękicie nieba ani jednej chmurki. Od wschodu płynęła z wolna świetlista kula. Wszyscy ją widzieli. Promieniał z niej miły, olśniewający blask. Już znikła nad dębem. Obłok otoczył drzewko i dzieci klęczące wpatrzone w promienną postać.
„Odmawiajcie w dalszym ciągu różaniec, żeby uprosić koniec wojny. W październiku przybędzie również Nasz Pan, Matka Boska Bolesna i z Góry Karmel, św. Józef z Dzieciątkiem Jezus, żeby świat pobłogosławić. Bóg jest zadowolony z waszych serc i ofiar, ale nie chce, żebyście i w łóżku miały sznur pokutny na sobie. Noście go tylko w ciągu dnia.”
„Zlecono mi, żebym Panią prosiła o wiele rzeczy, o uzdrowienie pewnego chorego, jednego głuchoniemego”. „Tak, kilku uzdrowię, innych nie. W październiku uczynię cud, aby wszyscy uwierzyli” i zaczynając się wznosić, znikła jak zwykle.
13 października 1917 r.
Lud portugalski okazał się wiernym swej Królowej. Na wieść o cudzie niezliczone rzesze z różańcami w rękach ciągnęły pieszo i boso albo też końmi lub samochodami do doliny Iria. Tysiące ludzi nocowało pod gołym niebem, chociaż dzień był zimny i słotny. Od rana padał deszcz. Około południa zebrało się prawie 70.000 ludzi: robotników, chłopów, lekarzy, adwokatów, profesorów, urzędników… Odmawiano głośno różaniec i śpiewano pieśni.
Wyszliśmy z domu bardzo wcześnie licząc się z opóźnieniem w drodze. Ludzie przyszli masami. Deszcz padał ulewny. Moja matka w obawie, że jest to ostatni dzień mojego życia, z sercem rozdartym z powodu niepewności tego, co mogło się stać, chciała mi towarzyszyć. Na drodze sceny jak w poprzednim miesiącu, ale liczniejsze i bardziej wzruszające. Nawet błoto na drodze nie przeszkadzało tym ludziom, aby klękać w postawie pokornej i błagalnej.
Gdyśmy przybyli do Cova da Iria koło skalnego dębu, pod wpływem wewnętrznego natchnienia prosiłam ludzi o zamknięcie parasoli, aby móc odmówić różaniec. Niedługo potem zobaczyliśmy odblask światła a następnie Naszą Panią nad dębem skalnym.
„Czego Pani sobie ode mnie życzy?”
„Chcę ci powiedzieć, żeby zbudowano tu na moją cześć kaplicę. Jestem Matką Boską Różańcową. Trzeba w dalszym ciągu codziennie odmawiać różaniec. Wojna się skończy i żołnierze powrócą wkrótce do domu.”
„Ja miałam Panią prosić o wiele rzeczy, o uzdrowienie kilku chorych, o nawrócenie grzeszników itd.”.
„Jednych tak, innych nie, muszą się poprawić. Niech proszą o przebaczenie swoich grzechów.”I ze smutnym wyrazem twarzy dodała: „Niech ludzie już dłużej nie obrażają Boga grzechami, już I tak został bardzo obrażony”.
Znowu rozchyliła szeroko ręce promieniejące w blasku słonecznym. Gdy się unosiła, Jej własny blask odbijał się od słońca.
Cud słońca
Wówczas Łucja zawołała głośno: „Patrzcie na słońce!” I olbrzymi tłum ludzi ujrzał niezwykłe zjawisko… Deszcz ustał. Na zenicie ukazało się słońce, jakby srebrna tarcza. Można było wpatrywać się w nie bez przymrużenia oczu. Po chwili zaczęło się obracać z szaloną szybkością świecąc wszystkimi kolorami tęczy. Niebo i ziemia, skały i ludzie – wszystko zostało oblane światłem, na przemian żółtym i czerwonym, zielonym, błękitnym i fioletowym. Na chwilę słońce znieruchomiało. Potem zaczęło rzucać dokoła siebie promieniste tęcze światła i barw jeszcze wspanialszych niż przedtem. Potem znowu stanęło i po raz trzeci powtórzyła się cudowna gra barw, której niepodobna opisać. 70.000 ludzi z zapartym tchem wpatrywało się w niebo.
Nagle wydało się wszystkim, że słońce odrywa się od firmamentu i w zygzakowatych ruchach opada na ziemię.
Z tłumu podniósł się przeraźliwy okrzyk zgrozy. „Cud! Cud!” wołały tysiące głosów. „Wierzę w Boga…”, „Ave Maria…”, rozlegało się ze wszystkich stron.
Ludzie upadli na kolana nie zważając na błoto. Krzyczeli, płakali, bili się w piersi. Potem wstali wszyscy i odśpiewali „Credo”. Któż zdoła opisać wzruszenie i zapał tłumu?
Zawsze Wierni, nr 8, 12.1995-01.1996, s. 27.