Objawienia Fatimskie na podstawie wspomnień siostry Łucji (1)

na podstawie wspomnień siostry Łucji

Przeorat w Jaidhof, który swoim działaniem obejmuje kraje Europy Wschodniej, nosi nazwę Matki Boskiej Fatimskiej, Nie jest bynajmniej dziełem przypadku, że Matka Boska Fatimska jest naszą patronką. Chcąc jeszcze bardziej przybliżyć wydarzenia z Fatimy, wskazać na ich powiązanie z dzisiejszym dniem, rozpoczynamy drukowanie części wspomnień siostry Łucji, która otrzymała tę wielką łaskę osobistego przeżywania objawień Matki Bożej. Były one przygotowywane przez kilkakrotne zjawienie się Anioła. Dzieci: Łucja, Franciszek i Hiacynta miały wtedy 9, 7 i 6 lat. Opisy siostry Łucji budzą w nas nadzieję, której tak bardzo dzisiaj nam wszystkim potrzeba. Niech ta lektura pomoże odzyskać nam spokój w tym zdeprawowanym świecie, który nas zewsząd otacza, i uwierzyć w radosną Nowinę, która rozbrzmiewa w Fatimie: „Na koniec moje Niepokalane Serce zatriumfuje”.

1. Zjawienie się Anioła

Według mego obliczenia, – napisała s. Łucja – zdaje się, że pierwsze zjawienie się Anioła było w roku 1915. Zjawił się wprawdzie Anioł, który jeszcze wtedy nie odważył się całkowicie ukazać. Sądząc według pory roku, wydaje się, że musiało to być pomiędzy kwietniem a październikiem 1915 r. Na zboczu Cabeco, które jest zwrócone na południe, w chwili odmawiania różańca w towarzystwie trzech dziewcząt Teresy Matias, Marii Rosa Matias, jej siostry, i Marii Justiny z wioski zwanej Casa Velha zobaczyłam, że ponad drzewami doliny, która rozciągała się u naszych stóp, unosi się jakiś obłok bielszy od śniegu, przezroczysty, w kształcie ludzkiej postaci. Moje towarzyszki pytały mnie, co by to mogło być. Odpowiedziałam, że nie wiem. Dwa razy powtórzyło się to samo w różnych dniach. To zjawisko pozostawiło mi w duszy pewne wrażenie, którego nie umiem określić. Powoli zacierało się to wrażenie i sądzę, że gdyby nie następne fakty, byłabym o tym zupełnie zapomniała.

Daty nie mogę określić dokładnie. Dlatego że w owym czasie nie umiałam jeszcze liczyć lat ani miesięcy, ani nawet dni tygodnia. Wydaje mi się jednak, że musiało to być wiosną 1916 r., kiedy Anioł pokazał się nam po raz pierwszy w Loca de Cabeco. W moim piśmie o. Hiacyncie wspomniałam już, jak wchodziliśmy na zboczą, szukając schronienia: jak po spożyciu podwieczorku i po modlitwie zobaczyliśmy w pewnym oddaleniu ponad drzewami w kierunku wschodnim światło bielsze od śniegu w kształcie młodziana przejrzystego/bardziej lśniącego rdz kryształ w blasku słonecznym. W miarę jak się zbliżał, mogliśmy rozeznać jego rysy. Byliśmy bardzo zaskoczeni i przejęci i nie mogliśmy wypowiedzieć ani słowa. Zbliżywszy się do nas, powiedział: „Nie bójcie się, jestem Aniołem Pokoju, módlcie się ze mną”. I uklęknąwszy, pochylił głowę aż do ziemi. Porwani siłą nadprzyrodzoną robiliśmy to samo, powtarzając słowa wymawiane przez niego: „O mój Boże, wierzę w Ciebie, uwielbiam Ciebie, ufam Tobie, kocham Cię. Proszę Cię, byś wybaczył tym, którzy nie wierzą, którzy Cię nie uwielbiają, którzy Cię nie kochają, którzy Ci nie ufają”. Po powtórzeniu tego trzy razy, powstał i powiedział: „Tak macie się modlić, Serce Jezusa i Maryi słuchają z uwagą waszych próśb”. I zniknął.

Atmosfera nadprzyrodzona, która nas otaczała, była tak silna, że przez długi czas prawie nie zdawaliśmy sobie sprawy z naszego istnienia, pozostając w tej samej pozycji, w której nas Anioł zostawił, i powtarzając ciągle tę samą modlitwę. Obecność Boga odczuwaliśmy tak silnie i głęboko, że nawet nie odważyliśmy się rozmawiać ze sobą. Jeszcze w dniu następnym odczuwaliśmy, że nasze dusze wciąż jeszcze są ogarnięte tą atmosferą, która tylko bardzo powoli znikała. Żadne z nas nie myślało mówić o tym zjawieniu, ale zachować je w tajemnicy. Taka postawa sama się narzucała. To było coś tak osobistego, że nie było łatwo powiedzieć o tym chociażby słówko. Zjawienie to zrobiło na nas tym większe wrażenie, ponieważ było ono pierwsze.

Następne zjawienie miało miejsce latem w dniach największego upału, kiedyśmy gnali naszą trzodę w południe do domu, aby ją wyprowadzi^ znowu pod wieczór. Popołudniowe godziny odpoczynku spędzaliśmy w cieniu drzew, które otaczały studnię, wiele razy juz wspomnianą. Nagle zobaczyliśmy tego samego Anioła przed nami: „Co robicie, módlcie się dużo, Serce Jezusa i Maryi chcą przez was okazać światu wiele miłosierdzia. Ofiarujcie bezustannie Największemu modlitwy i umartwienia”.

„Jak mamy się umartwiać?” – zapytałam. „Z wszystkiego, co tylko możecie, zróbcie ofiarę jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi On jest obrażany i dla uproszenia nawrócenia grzeszników. W ten sposób ściągniecie pokój na waszą Ojczyznę. Jestem Aniołem Stróżem Portugalii. Przede wszystkim przyjmijcie i znoście z poddaniem cierpienia, które wam Bóg ześle”. Te słowa Anioła wryły się w naszych umysłach jako światło, które nam pozwoliło zrozumieć, kim jest Bóg, jak nas kocha i jak pragnie być przez nas kochany. Poznaliśmy wartość umartwienia, jak ono Bogu jest przyjemne i jak przez nie nawracają się grzesznicy. Od tego czasu zaczęliśmy ofiarowywać Bogu wszystko, co nas bolało. Ale nie szukaliśmy innych umartwień i pokuty z wyjątkiem godzin przebytych na klęczkach przy powtarzaniu modlitwy, której nas Anioł nauczył.

cdn.

Zawsze Wierni, nr 3, 01-02.1995, s. 21.